Pomimo, iż od wielu dni bezsprzecznie i uparcie trwało lato, dziś trząsłem się z zimna.
Pomimo, iż ostatnie tygodnie przyniosły ze sobą suszę i falę upałów, podczas której dały o sobie znać moje północne geny, każąc mi być niezadowolonym z gorąca, dzisiaj przez cały dzień wielkie krople padały z nieba. Padały, co i rusz wsiąkając w moją sztywną od krwi sierść okrywającą półprzytomne ciało. Przepływały pod podszerstek i dręczyły mnie swoim zimnym, wilgotnym dotykiem.
spałem chyba dosyć długo, co pewien czas z niewielkim, przytłumionym dodatkowo przez wyjątkowe zmęczenie zainteresowaniem śledziłem jednak rzadkie, spowodowane raczej nieświadomymi drgnięciami ruchy Etain leżącej niedaleko, na niewielkim wzniesieniu. Przez cały czas zadawałem sobie pytanie, kiedy wstanie i, przede wszystkim, czy w ogóle niedługo wstanie, ale nie doczekałem się. Wcześniej to ja zasnąłem, opuszczając ostatecznie ziemską rzeczywistość i przenosząc się an chwilę w tę senną, w której nie dosięgał mnie ani ból, ani zmęczeniem.
Budziłem się i zasypiałem chyba kilka razy, choć pewności mieć nie mogę. Wybudzenia nie były pełne i ograniczały się do krótkotrwałej przerwy w śnie, niechętnego przewrócenia się na drugi bok i poczucia dojmującego chłodu. Odkąd zaległem pod krzakiem byłem przekonany, że wszystkie wydarzenia ostatnich dni muszę po prostu odespać. Zupełnie zapomniałem o skaleczeniach, siniakach i ranie na karku, która, choć gdyby pewne sprawy potoczyłyby się inaczej mogłaby być stanowczo większa, to nawet w swojej aktualnej postaci dokuczała mi za każdym razem, gdy wracałem do żywych.
Najwyraźniej wstająca Etain nie obudziła mnie, a może i obudziła, ale zanim ponownie otworzyłem oczy nie pamiętałem takiego momentu. Kidy pierwszy raz, świadomie i bez większego trudu podniosłem powieki, a chwilę później i głowę, wadery już nie było w pobliżu. Ujrzałem tylko Mundusa, teraz leżącego już praktycznie na jej miejscu, na wzniesieniu.
- Gdzie jest? - zapytałem jak najgłośniej, po czym chrząknąłem, by pozbyć się nieprzyjemnej chrypy. Mój przyjaciel, którego chyba właśnie obudziłem, patrzył na mnie przez chwilę, jakby szukał czegoś w pamięci.
- Etain? Poszła poszukać wody.
W pierwszym odruchu słysząc jej imię rozejrzałem się, aby sprawdzić, czy... sam nie wiem. Nie wraca? Czy jednak nie ma jej w pobliżu? Moje przytomne "ja" dopiero odzyskiwało pełnię logicznego myślenia i zaczynało łączyć wątki po, wnioskując po położeniu ukrytego za chmurami słońca, całodziennym śnie.
Podniosłem się ciężko, wpierw chcąc znowu się położyć, następnie uprzytamniając sobie, że dłużej leżeć nie mogę. Dodatkowo byłem bardzo głodny.
Zacząłem dreptać przed siebie w stronę, z której według tego, co podpowiadał mi nos, mogła pójść wadera. Dosyć szybko jej zapach zaczął zanikać, cofnąłem się więc nieznacznie i zacząłem intensywniej węszyć. Na dłuższą chwilę zamyśliłem się, całkowicie pogrążając się w próbach spełnienia wyznaczonego celu. Nagle z oddali dosłyszałem cichy głos wadery. Zastrzygłem uszami. A więc dotarła z powrotem na miejsce naszego odpoczynku. Zawróciłem.
- Zawilec? Tak jest jaskinia - westchnęła słabo, lekko przymykając oczy, gdy nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Po raz kolejny dostrzegłem, że była ciężej ranna, niż ja.
- To daleko? Moglibyśmy tam przenocować - kiwnąłem głową - nie będziemy chyba iść dalej, w nocy, w takim stanie.
- Masz rację - przytaknęła cicho - taki miałam zamiar.
Skinęła głową w stronę, z której nadeszła. Poszliśmy za nią, by dosyć szybko znaleźć się na miejscu, w niewielkim, skalnym pomieszczeniu. Rozejrzałem się i przez moment skupiłem się na węszeniu, gdyż w obecnym stanie był to jedyny sposób eksploracji, na który było mnie energicznie stać. Potem dowłóczyłem się do ściany i zsunąłem się po niej na ziemię. Nie sprawdzałem już nawet, co robi Etain, ponieważ oczy znowu zaczęły mi się zamykać. Trząsłem się z zimna. Byłem osłabiony. Byłem wyczerpany.
Było już chyba ciemno, gdy obudził mnie jakiś stłumiony, ale wyróżniający się na tle szumu drzew i cykania świerszczy szelest spod jaskini. zmarszczyłem brwi, na moment wstrzymując oddech. Póki nie było to absolutnie konieczne, wolałem się nie ruszać. Potoczyłem wzrokiem po jaskini, gdzieś w ciemności błysnęły mi tylko oczy Mundurka, leżącego przy wejściu. Im dłużej słuchałem, tym większej nabierałem pewności, że na zewnątrz jednak rozlega się coraz wyraźniejszy odgłos... kroków.
Ktoś stanął przed wejściem. Teraz mogłem już rozróżnić w świetle księżyca wilczy cień. Szary ptak wstał i bezszelestnie podszedł do mnie, siadając bliżej.
- Ktoś jest przed jaskinią. Chyba boi się wejść, bo czuje wilczy zapach - zwrócił się do mnie szeptem.
- Co robimy? - zapytałem drżącym głosem. Zanim jednak zdołaliśmy cokolwiek ustalić, z zewnątrz dało się słyszeć ciche warczenie. W przypływie denerwującej niepewności postanowiłem podnieść się i wyjrzeć w kierunku obcego, by sprawdzić, jakie ma zamiary. Kątem oka popatrzyłem jeszcze na leżącą w oddali Etain.
- Kto tam? - zapytałem nieśmiało, wychodząc przed jaskinią, prawie naprzeciw niego. Na moment zjeżył się i chciał chyba cofnąć, ale szybko zmierzył mnie wzrokiem i dostrzegł, że na moim pysku, ani w mowie ciała nie ma złych intencji. Zastanowił się przez moment i powiedział dużo przyjaźniejszym, może nawet ciut przesłodzonym tonem, który mógłby zapalić w mojej głowie alarmującą lampkę:
- Och, czyżbym miał gości?
< Etain? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz