Następnego dnia obudziłem się, czując w udach lekki dyskomfort. Nie byłem pewien, czy można to było nazwać już przećwiczeniem, czy tylko lekkim zmęczeniem po wczorajszym treningu, ale odczucia były na tyle nieznaczne, że postanowiłem nie kierować się nimi i uznać, że czuję się w zasadzie dobrze. Bo też taka było prawda, nic złego oprócz niewiele znaczącego uwierania w kilku mięśniach nie działo się z moim organizmem. Byłem zadowolony i pełen sił, a wręcz czułem się lepiej, niż w ciągu ostatnich pięciu dni, pozbawiony dużej ilości ruchu.
Tego również dnia znów wybraliśmy się nad jezioro, aby poćwiczyć pływanie, tym razem z obciążeniem, którym stała się duża, śliska od zapewne wielotygodniowego, a może i wielomiesięcznego leżenia w wodzie gałąź. I zanim rozpadła się zupełnie przy piątym, czy szóstym okrążeniu jeziorka, zdołałem nawet porządnie się zmęczyć.
Pływanie z obciążeniem było zupełnie czym innym, niż takie po prostu pływanie. Musiałem bardziej skupić się, aby nie zatonąć, a poza tym mocniej przebierać łapami. Mundurek powiedział, że to dobre na nadgarstki i że w ogóle wszystko wtedy lepiej się ćwiczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz