Kolorowa wadera zdążyła wydać tylko krótki, cichy, urwany okrzyk, nim ostre jak brzytwa szczęki rozerwały jej struny głosowe. Kawałki mięsa fruwały w powietrzu. Oblizałam krew, czując charakterystyczny metalowy posmak. Wilczyca dołączyła do stosu ciał, o dziwo, w całości, choć martwa.
Gałązki drzewa drgnęły i poczęły powoli wykręcać się we wszystkie strony, jak kończyny staruszka w artretyźmie. Wszystkie liście opadły, zanim jeszcze zdążyły dobrze uschnąć, szeleszcząc całą gromadą. Roślina poczęła czernieć od góry do dołu, teraz już cała wijąca się, pękająca i zamieniająca w proch pod naciskiem ogromnej, czarnej łapy. Reszta lasu reagowała tak samo przy akompaniamencie pisków i wrzasku zwierzyny. Wilk szedł dalej, zostawiając za sobą jedynie zniszczenie i pożogę.
Gwałtownie podniosłam się i przycisnęłam do ściany, szeroko otwartymi oczami lustrując ciemne wnętrze groty. Wszystko było na swoim miejscu. Uspokoiłam oddech, rozmasowałam trochę zesztywniałą kończynę i wyszłam na zewnątrz. I tak już nie zasnę. Kropił deszcz, noc była pochmurna, bezksiężycowa. Wyciągnęłam szyję ku niebu, rozkoszując się dotykiem chłodnych kropli na skórze. Utkwiłam wzrok w jednym punkcie. Czułam, że to dobry moment. Po pewnym czasie nad moją głową na parę chwil uformowała się czerniejsza od nocy kulka. Spojrzałam kątem oka na Ursala. Naszła mnie ochota, by ją wypróbować.
Otrząsnęłam się i wróciłam do środka, by oczekiwać nadejścia dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz