Chyba zostało już wspomniane, jak bardzo Azair nienawidzi lata?
Miał dosyć. Żar lał się z nieba strumieniami, deszczu ani widu, ani słychu, a chłód jaskini nie dawał absolutnie żadnej ulgi. Niestety, przez temperaturę nie miał nawet siły się ruszyć, leżał więc na grzbiecie, łapami przerzucał sobie Kamyka i mruczał pod nosem przekleństwa w stronę tej Matki Natury, przez którą cierpiał takie katusze.
To nie tak, że jej nie lubił. Ale ona widocznie nie znosiła jego.
Z każdą kolejną sekundą wściekał się coraz bardziej. Miał ochotę rzucić wszystko i wyemigrować na Północ, gdzie podobno z nieba całe dnie spada śnieg, tworząc parumetrowy puch na ziemi, tak, że trzeba się przez niego przedzierać. Przeczekałby tam lato, a potem wrócił do Watahy Srebrnego Chabra na jesień. Plan brzmiał idealnie.
Ale miał tu stanowisko. Nie mógł go opuścić. Gdyby to zrobił, jedynym śledczym watahy zostałby ten gówniarz, Szkło. Na którego, nawiasem mówiąc, trudno teraz wpaść, bo spędza całe dnie w Watasze Wielkich Nadziei, pomagając tamtejszym.
Ostatnio, z tego co Aza słyszał, przyprowadził do medyczki, Etain, jakąś waderę o wątpliwym pochodzeniu. Podobno wylizała się z dosyć poważnych obrażeń i hasała luzem po terenach watahy jako pełnoprawna jej członkinia.
Aza coraz częściej zastanawiał się, czy Zawilec, jego ulubiony basior w całej watasze, kiedykolwiek kogoś nie przyjął. Musi go kiedyś o to zapytać.
Niewiele myśląc, wstał, odrzucił Kamyka w bok i wyszedł z jaskini, w tę duchotę, okrutne szpony słońca, maszynę do tortur Matki Natury, której z chęcią pogroziłby pazurami.
Ruszył w stronę swojego ulubionego jeziorka, żeby dać ulgę rozpalonej skórze. Naprawdę, naprawdę potrzebował chłodu.
Gdy tak szedł, przemykając zwinnie między drzewami, usłyszał czyjś głos.
— Przepraszam, przepraszam, przepraszam — mówił ktoś. Po barwie głosu można było poznać, iż jest to wadera.
Aza podszedł bliżej.
— Naprawdę nie chciałam tego robić. Ale musiałam. Nie byłam w stanie tego zatrzymać. — Głos wadery zdecydowanie się łamał.
Zerknął zza drzewa.
Szczupła wadera w neutralnych barwach chodziła dookoła polanki i przepraszała po kolei każdy liść i kępkę trawy. Azair prychnął pod nosem.
Nie kojarzył jej. Więc albo jest to intruz z innej watahy, albo nowa. No, przynajmniej się zabawi rozmową. Natychmiast zapomniał o temperaturze. Obstawił opcję B i wyszedł na polankę.
— Witam panią — odezwał się uprzejmie z szarmanckim uśmiechem na pysku. — Okropna dziś pogoda, prawda?
< Kzeris? XD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz