wtorek, 9 lipca 2019

Od Szkła - "Iskra w sennej osnówce", cz. 5

Czas płynął.
Na samym początku, poznałem Mundurka. Szybko stał się moim najlepszym przyjacielem, bowiem cały czas czułem, że jest tym kimś, na kim będę mógł w przyszłości polegać. Za wszelką cenę chciałem odpłacić się tym samym.
Kiedy powiedział o mnie Zawilcowi, samcowi alfa WSC, ten sam postanowił mnie odwiedzić i zapewnił, że tej watasze potrzebne są pełne sił, młode i pełne życia serca. Jego też polubiłem.
Na dobre zaprzyjaźniłem się już z wszystkimi śledczymi z Watahy Wielkich Nadziei, powoli przywykając do faktu, że już za kilka tygodni stanę się jednym z nich. Moim mentorem i największym jak do tej pory wzorem był śledczy Brus, basior, który wprowadził mnie we wszystkie procedury i nauczył najwięcej. Strażniczka Opal była dla mnie jak starsza siostra, do której zawsze mogłem zwrócić się w razie problemów. Analityk śledczy Silwestr mimo, iż bardzo go lubiłem, pozostał zamknięty w sobie i rzadko miałem okazję porozmawiać z nim na osobności, bo najczęściej siedział gdzieś w jaskini, albo kręcił się po miejscach zbrodni, aby analizować ślady.
Poznałem również nieco młodszego ode mnie szczeniaka, Vinysa. Na razie był jedynym szczenięciem mieszkającym w WSC, z którym zamieniłem więcej, niż kilka słów.
Odnalazłem siostrę. Tak, jak ja odeszła z naszego rodzinnego domu, aby zamieszkać w Watasze Wielkich Nadziei. Na imię miała Gracja. To imię pasowało do niej doskonale, była delikatna jak kwiat, choć kryła w sobie ogromne pokłady energii, którą wykorzystywała na pomoc Tof, starej, ślepej waderze, która wzięła ją pod opiekę i stworzyła nowy dom.
- Spotkałeś naszego braciszka? - pytała, gdy przychodziłem czasem do jej nowej jaskini. Kręciłem wtedy głową, sam zastanawiając się, co u niego. Mieszkał najdalej, na wysuniętych na zachód terenach WSJ. Do tej pory nie miałem okazji go odwiedzić, ale planowałem kiedyś w końcu to zrobić.
A potem razem, we dwoje odwiedzaliśmy matkę, zawsze przynosząc ze sobą jakiegoś zająca, a jeśli się udało, sarnę.

Czas płynął, trwało moje szkolenie. Uczyłem się, chciałem zostać śledczym. A w wolnmym czasie ćwiczyłem mięśnie.
Szybciej, coraz szybciej. Mocniej, coraz lepiej, sprawniej, zwinniej, wytrzymalej. Byłem w szczytowej formie. Nie przejmowałem się słowami Mundusa, który mówił, że nie zawsze można być w pełni sił i prędzej, czy później i na mnie przyjdzie pora, bo wszędzie i zawsze są górki... i dołki.
Górki i dołki. Nimi również się nie przejmowałem choć ich świadomość miałem gdzieś z tyłu głowy, ponieważ stanowczo przyjemniej było płynąć przez morze szczęścia i codziennego, drobnego spełnienia, ze świadomością własnej siły. I euforią, dającą wrażenie bycia pod wpływem niemal maniakalnego optymizmu. Rosłem i doroślałem, osiągnąwszy prawie wiek pełnoletni. Czułem już nie tylko szczęście i spokój, ale i buchający w duszy wewnętrzny ogień. A czasem wystarczy jedno zdanie, aby rozpalić w jakimś pojedynczym sercu taki płomień, którego nie zgasi dziesięć następnych pokoleń. Zwłaszcza, gdy jest to serce wciąż młode i nieustraszone.
- Gratulacje, panie śledczy Szkło.
Brus uśmiechnął się, podając mi łapę. Uzyskałem zgodę na rozpoczęcie pracy. W najbliższych dniach miałem zostać zapisany w dokumentach WSC jako śledczy. Nadchodził kolejny etap mojej przyszłości, od teraz, choć jeszcze niezupełnie dorosły, mogłem czuć się pełnoprawnym obywatelem.
- Jak to było? Nasz mały Śledczy Roku - Opal nie ukrywając emocji, które jej towarzyszyły, przytuliła mnie mocno. Jak prawdziwa starsza siostra. Silwestr stojący obok mruknął coś pod nosem i zarechotał:
- No, panie śledczy, jeśli się bardzo postarasz, ten tytuł będzie twoim dożywotnim. Przestępcy lubią takich jak ty.
Uśmiechnąłem się lekko, nigdzie mi się nie śpieszyło. Przyzwyczaiłem się już do czarnego jak smoła humoru naszego kolegi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz