Azair poczuł ulgę, znowu znajdując się w znajomym mieszkaniu.
Mówiąc szczerze, swój pokój tutaj lubił nawet bardziej niż jaskinię w Watasze Srebrnego Chabra. Tam co rano witały go szare, kamienne ściany. Tutaj mógł patrzeć na twarze swoich najlepszych (jedynych) przyjaciół... I Rodziców. Na twarz Ojca. Oczy Matki.
Tęsknił za nimi. Mimo dorosłego już wieku, wielu wiosen za sobą, tęsknił za nimi. Brakowało mu rodziny. I chociaż Mundus i Ruten dobrze zastępowali mu cały świat, na dnie swojego kamiennego serca miał jeszcze wspomnienie szczenięcych lat, kiedy to jego największym marzeniem była odrobina czułości. Kiedy liczył na czułe objęcie przez Matkę. Aprobatę Ojca. Starał się być dobrym synem, ale jak miał nim być, skoro prawdziwy Aza nie był taki, jaki oni chcieli, żeby był. Na szczęście ma przecież Rutena i Mundusa. Oni nie oczekują kogoś innego. Są zespołem. Silni osobno, razem tworzą potęgę, której nie zdołał się oprzeć dotychczas żaden wilk, jakiego spotkali.
Aza potrząsnął głową. Chyba robił się sentymentalny.
Czarnoskóra dziewczyna, dalej trzymana przez Rutena za rękę, uśmiechnęła się do białowłosego z wyższością, jakby... Tak jakby słyszała jego myśli.
Właśnie, ona. Powód ich kłopotów. Ona i ten demon, który uznał za zabawne sprowadzić ich do tego wymiaru.
Warknął na nią i szarpnął ją za ramię, wyrywając z uścisku Rutena.
— Wiesz, ile problemów mamy przez ciebie i twojego durnego tatuśka? — wysyczał do niej. — Szlajamy się po wymiarach, żeby złapać małą księżniczkę, która nie ma ochoty na powrót do domu. Głupia suka uważa, że może latać nie wiadomo gdzie, a my mamy za nią biegać.
Kpiący uśmiech dziewczyny działał mu coraz bardziej na nerwy. Czy ta dziewczyna nie ma za grosz instynktu przetrwania? Jeszcze jedno takie pewne siebie spojrzenie, a Aza rozszarpie ją na strzępy, dosłownie. Miał ochotę wybuchnąć.
— Obyś szczezła w męczarniach — warknął do niej na koniec. Już miał się udwrócić i udać prosto do swojego pokoju, gdy nagle, bez zastanowienia, obrócił się na pięcie i wymierzył jej policzek. Odgłos uderzenia rozległ się po całym korytarzu, a dziewczynę aż odrzuciło.
— Propnuję, żebyśmy się przespali, a jutro odprowadzimy ją i rzucimy wszystko w diabły — oznajmił spokojnym tonem, otrzepał sobie koszulę, po czym wszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Westchnął głęboko, siadając na łóżku. Pogładził delikatnie białą pościel. Oddychał powoli, starając się unormować oddech.
To jeden z niewielu napadów złości, jaki mu się trafił. Zerknął na ścianę pełną zdjęć. Miał ochotę wszystkie zniszczyć, pokaleczyć się szkłem i porwać papier, a potem połamać ramki. Ale nie zrobi tego. Byłoby mu żal tych wspomnień.
Położył się i podłożył dłonie pod głowę. Skrzyżował nogi w kostkach. Właśnie tak, powoli. Uspokój się. Wdech, wydech. Zamknął oczy.
Nagle rozległo się pukanie. Białowłosy przeczekał chwilę, aż rozległo się ponownie.
— Czego? — zapytał.
— Mogę wejść?
To Ruten. Aza westchnął.
— Tak — rzucił.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł bordowowłosy. Zamknął je za sobą.
— Co z dziewczyną? — mruknął Azair.
— Jest z Mundusem — odparł tamten.
< Ruten? Nie wiem, co tu się stało, przepraszam >.< >
Perspektywa: "Mundus" za 3, 2, 1... xD
OdpowiedzUsuń