Sytuacja robiła się coraz dziwniejsza.
W zasadzie chcieli tylko przeprowadzić eksperyment związany ze snem na pierwszym lepszym napotkanym wilku, a skończyło się na tym, że gonią po wymiarach córkę jakiegoś demona.
Jeśli spojrzeć na to z tej strony, to jest nawet zabawne.
— Ile jest procent szans, że to nasza wioska? — zapytał Mundus, gdy kierowali się w stronę wskazaną przez Strażniczkę Kluczy.
— Raczej mało — odparł Ruten. Wskazał na wydeptany trakt za nimi. — Nasza jest w tamtą stronę.
Tym razem nikt już się nie zdziwił. Przezwyczaili się, że w każdym wymiarze otrzymują nową porcję wiedzy, jakże nieprzydatną w ich stronach.
Z każdym pokonanym metrem przypominali sobie coraz więcej o aktualnej sytuacji i z każdą minutą Azair uświadamiał sobie, że odwiedziny w tej wiosce zdecydowanie nie są najlepszym pomysłem.
Mgliste wspomnienia konfliku ich Jarlów utwardzały go w tym przekonaniu. Jarl ich wioski, Zawilec Niepokonany, miał na pieńku z przywódcą celu ich wędrówki. Z tego, co zdołał sobie przypomnieć, chodziło o jeńców wojennych.
Gdy przybyli na miejsce, powitał ich zwyczajowy zgiełk.
Ciasne zabudowy, wąskie uliczki pełne były harmidru dnia codziennego. Sprzedawcy głośno zachwalali swoje towary, rzemieślnicy wytwarzali przedmioty, a kobiety, spotykając się po drodze, gawędziły wesoło. Dzieci biegały dookoła, za nic mając rzucane za nimi ostrzeżenia. Na szczęście było ciepło, bo gdyby do tego hałasu dodać jeszcze dym wylatujący z domostw, wszystko mogłoby być jeszcze bardziej nie do zniesienia.
Cała trójka rozglądała się dookoła, szukając znajomych oczu i czerwonej sukienki. Niestety, jedynym czerwonym akcentem były co poniektóre koszule rozwieszone na sznurkach.
— Co robimy? Rozdzielamy się? — zapytał Azair, wodząc oczami dookoła.
— To chyba będzie najlepsze wyjście — mruknął Ruten. — Jeśli ktoś znajdzie dziewczynę, niech krzyknie, czy coś...
No więc rozdzielili się. Aza udał się w lewą uliczkę, która prowadziła najwyraźniej do rynku całej wioski. Aktualnie odbywała się tam najwyraźniej biesiada, bo im bliżej podchodził, tym głośniejsze były śpiewy i krzyki.
Gdy wyszedł zza domu, jego oczom ukazał się widok bawiących się wojów. Trunki lały się wprost strumieniami z beczek, a usługujące dziewczęta krzątały się tu i tam, chcąc dogodzić dzielnym wojownikom.
Ze strzępków rozmów Aza zdołał wywnioskować, że biesiadujący właśnie wrócili z rubieży i przywieźli wiele zdobyczy, w tym między innymi parę niewolników i ogromny, złoty kandelabr, który pysznił się teraz na stole obok dumnych wojów, którzy go znaleźli.
Kandelabr wzbudzał powszechne zainteresowanie; po przyjrzeniu się można było dostrzec, że jest wysadzany maleńkimi kamieniami szlachetnymi, które zapewne w świetle świec, w nocy, dawałyby efekt kolorowych rozbłysków.
Prym wśród towarzystwa wiódł zdecydowanie najwyższy z wojowników, wyraźnie już podpity, trzymający w ramionach... Szczupłą, ciemnoskórą dziewczynę o czerwonych jak krew włosach z oczami, które co sekundę zmieniały swój kształt. Dziewczę puściło Azie oczko, bawiąc się zawieszonym na piersi kluczem. Białowłosy wciągnął gwałtownie powietrze.
— Przepraszam bardzo — odezwał się, podchodząc do wspomnianego wyżej wojownika. — Ale ta dama obiecała mi wcześniej spacer.
Czarnoskóra zachichotała, przygryzając lekko wargę.
— Tak było? — wiking zwrócił się do dziewczyny. — No cóż, koleżko, teraz jednak spędza czas ze mną. Jeśli jednak tak ci zależy, to co powiesz na mały pojedynek?
Udając zastanowienie, podniósł wzrok i rozejrzał się po wszystkich. Pod jednym z domów dostrzegł Rutena i Mundusa, którzy, również go zauważywszy, mieli właśnie podejść. Delikatnyn ruchem głowy zatrzymał ich w miejscu, po czym zwrócił się znów do wojownika:
— Jestem zaszczycony, mogąc przyjąć taką propozycję. — Azair lekko skinął głową. — Czy dama ma coś przeciwko?
Czerwonowłosa, dalej uśmiechnięta, pokręciła głową.
— A więc dobrze. — Woj wstał, stękając ciężko, dopił trunek z kufla i wyciągnął miecz.
— Panie — odezwał się Aza. — Nie mam miecza, jest u kowala, zniszczony podczas ostatniego razu. Czy ktoś z publiczności mógłby użyczyć mi broni?
Ktoś z tłumu wcisnął mu do ręki miecz. Azair poprawił go w dłoni. Dobrze wyważony, przynajmniej tyle. Nieco niewygodny, ale z tym nie ma problemu. Miał tylko nadzieję, że da radę nim operować.
Tłum rozstąpił się, robiąc im miejsce i skandując imię wojownika. Nikt nie stawiał na Azę.
Tym lepiej. Będą mieli niespodziankę.
< Ruten? Przepraszam, jeśli coś sknociłam >.< Walkę pozostawiam twoim zdolnościom opisu xd >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz