Biegłem przed siebie, nie zwracając już uwagi na tłoczących się w korytarzu ludzi i torując drogę towarzyszom. Ważne było i w ogóle liczyło się tylko zchwytanie tej podłej ludzkiej samicy, która, teraz byłem już pewien, uciekała nam w pełni świadomie. Zaraz za mną biegł Azair, a metr czy dwa dalej Mundurek, który chyba nawet nie zdążył zobaczyć, za czym tak gonimy.
Nie straciłem jej z oczu, zanim wybiegła na ulicę. Później na chwilę spanikowałem widząc, jak znika wśród ludzi tłoczących się przy dużych, obrotowych drzwiach. Zacząłem bardziej dramatycznie przeciskać się przez tłum. Kątem oka zarejestrowałem zdezorientowane spojrzenia ludzi stojących wokół. Podniosłem głowę i popatrzyłem w górę, odruchowo szukając słońca. Wysokie, nierówne sklepienie wykonane w całości z ciemnego szkła informowało o trwającym właśnie wczesnym popołudniu.
Gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie wyjścia, na chodniku, znów dostrzegłem nasz cel. Znów był w dużo większej odległości, ginąc gdzieś w oddali.
Zatrzymałem się, pozwalając towarzyszom mnie dogonić.
- I co? - zapytał Azair.
- Chyba zniknęła - mruknąłem ponuro.
- Gdzie? - białooki wbił wzrok w dal, wypatrując czerwonej sukienki.
- Musiała uciec w tamtą uliczkę - wskazałem na ukrytą między budynkami drogę, która prawdopodobnie kończyła się kilkadziesiąt metrów dalej. Nie było innej możliwości, chyba, że umiałaby latać - chodźmy - skinąłem głową w stronę ślepej uliczki. Szliśmy dalej, teraz jednak zwolniliśmy kroku i staraliśmy się jedynie nie przegapić jej w razie, gdyby próbowała uciec. Sytuacja ta coraz bardziej zaczynała przypominać mi polowanie. Ale jeśli było to polowanie, wilcza sprawność kazała nam zagonić ofiarę w pułapkę i zagryźć ją przy przeszkodzie. W sam raz, nasz plan działał świetnie.
Była tam, z oddali rzeczywiście przypominała spłoszoną sarnę. Zaraz jednak z uśmiechem spojrzała na nas i złapała za niewielki metalowy przedmiot wiszący na jej szyi, by podnieść go i energicznie pchnąć w powietrze. Zniknęła, otoczona oślepiającym światłem.
- Klucz - krzyknąłem do Azaira - użyj klucza!
Nie minęła minuta, jak światło ogarnęło również nas trzech.
* * *
Otworzyłem oczy. Nie znajdowaliśmy się już w tłocznym mieście, wokół nas szumiały drzewa i śpiewały nieliczne ptaki. Z nieopisaną przyjemnością wciągnąłem powietrze do płuc. Było świeże. Czuć było także charakterystyczny chłód, odpowiedni dla okolic leżących w pobliżu wody.
To z pewnością nie był nasz, wilczy las. Siedzieliśmy na skalistym podłożu nad brzegiem dużego jeziora. Z łatwością przekonałem się, że znajdujemy się w świecie innym od któregokolwiek z widzianych przez nas wcześniej.
Popatrzyłem na towarzyszy. Znów byliśmy ludźmi, wyglądaliśmy jednak trochę inaczej. Najpierw zobaczyłem Mundusa, siedzącego po mojej prawej. A raczej, sytuacja wskazywała na to, że był to Mundus. Włosy ciemny blond, jasnoszare, słowiańskie oczy i, o czym przekonałem się gdy jako pierwszy zdecydował się wstać, dosyć niski wzrost. Przez ramię przewieszony miał łuk i kilka strzał. Przekierowałem swoją uwagę na ubrania, orientując się, że teraz wszyscy mamy na sobie mniej więcej takie same lniane koszule i spodnie o niewyszukanym kroju. Ja... moje okulary gdzieś znikły. Poza tym trudno było zauważyć cokolwiek bez lustra, przeniosłem więc wzrok na Azaira, który miał teraz trochę dłuższe włosy, poza tym jednak choć nie wyróżniał się strojem, nadal wyposażony był w małe, metalowe ozdoby, charakterystyczne dla każdego jak do tej pory wymiaru. Byliśmy teraz wyjątkowo naturalni, poza tym, że oczy Azy nadal były zupełnie białe. Dostrzegłem też, że wszyscy mieliśmy bardziej niż w poprzednim świecie rozwiniętą muskulaturę.
- No to jak? - białooki rozejrzał się - tutaj nam uciekła, tak?
- Albo przenieśliśmy się tu przypadkowo - odpowiedziałem - wolałbym tę pierwszą wersję.
Zanim zdążyliśmy porozumieć się co do nowej sytuacji i opracować jakikolwiek plan działania, dała o sobie znać jeszcze jedna osobliwość. Za naszymi plecami dały się słyszeć kroki, a gdy odwróciliśmy się w tamtą stronę, oczom naszym ukazała się młoda kobieta stojąca za drzewem. Na pozór nic dziwnego, gdyby nie jej specyficzny wizerunek. Jej włosy sięgały kolan, były zupełnie czarne i osłaniały zupełnie nagie ciało. Jedynym elementem jej stroju był szeroki, złoty pas.
- K... kim jesteś? - zapytałem ze zdumieniem.
- To raczej was powinnam o to zapytać - popatrzyła na nas surowym wzrokiem - ale nie mówcie niczego. Wiem, że przybywacie z innego wymiaru. Oddajcie mi klucz - wyciągnęła rękę w naszą stronę. Azair wstał i odsunął się o krok. Nie chcąc pozostawać sam na ziemi, podniosłem się również i skrzyżowałem ramiona.
- Skąd wiesz o naszej podróży? - zapytałem poważnie. Zatrzymała się wpół kroku - i kim jesteś? - powtórzyłem wcześniejsze pytanie.
- To błąd, dawać śmiertelnikom klucz. Prędzej czy później skończy się to tragedią. Ale wy zostaliście zmuszeni do międzywymiarowej podróży, aby odszukać córkę demona - westchnęła - powinnam odebrać wam to, co pozwala na podróże między światami.
Azair cofnął się jeszcze o krok i złamał gałąź jednego z pobliskich drzew. To on był teraz w posiadaniu metalowego przedmiotu naszych nieszczęść.
- Przestańcie, to zbyteczne - opuściła wzrok - jestem nieśmiertelna. Nazywa się mnie Strażniczką Kluczy. Ale wiem, z kim skrzyżowały się wasze drogi i mogę spróbować wam pomóc.
- Powiedz nam, gdzie jesteśmy i gdzie jest dziewczyna, której szukamy - Mundurek z nadzieją w głosie zwrócił się do czarnowłosej. Pokręciła głową.
- Nieopodal, nad wielkim fiordem, znajdziecie wioskę. Tam szukajcie odpowiedzi.
Chciałem popatrzeć na nią raz jeszcze, jednak w pobliżu nie było już nikogo oprócz nas.
- Wioska? Fiordy? - Mundus rozejrzał się niepewnie - zatem jesteśmy wśród wikingów.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz