Ruten
Tak, dziewczyna była z Mundusem, który miał pilnować, żeby znowu nie zrobiła nam głupiego żartu. Z jednej strony nie miała już klucza, którego mogłaby użyć do ucieczki, z drugiej, tak naprawdę nie mogliśmy mieć pewności, czego się po niej spodziewać. Coś jednak sprawiło, że postanowiłem zostawić ją pod opieką naszego przyjaciela i chociaż na chwilę przejść do pokoju Azaira. Poprzednim razem zauważyłem u niego czarno-białe ramki. A w ramkach zdjęcia. Był tam Azair, byłem ja, nawet Mundurek. Rzecz jasna, w tych dziwnych, ludzkich (a może nie do końca ludzkich?) postaciach.
- Mógłbym pytać... - przystanąłem na środku małego pokoju, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, wbijając wzrok w fotografie - ale o co? I w sumie po co... - przypomniałem sobie, że nie pierwszy już raz się nad tym zastanawiałem. Nigdy nie lubiłem niewyjaśnionych sytuacji.
Odwróciłem się i popatrzyłem na białookiego, który leżał na swoim łóżku z rękoma za głową. Teraz, nareszcie nadarzyła się okazja, aby szczerze porozmawiać. Ale gdy już byliśmy tam, padło kilka słów, nagle zorientowałem się, że ja nawet nie potrafiłbym tego zrobić.
Może byłem zbyt wypruty z czysto żywych uczuć. Nie czułem tego, co zazwyczaj powinny czuć wilki, ludzie, nie miałem daru współodczuwania. Zawsze, gdy wypowiadałem choć słowo, zmieniałem wyraz pyska, czy robiłem coś, co mogło nawet wydawać się podyktowane życzliwym odruchem... to była gra, choć nie zawsze skuteczna. Miałem w sobie zbyt dużo blokad. Bałem się patrzeć w oczy. Byłem ponury. Ale nawet mimo to, wszystko co robiłem było kłamstwem nastawionym na osiągnięcie celu. Czy jednak pod tym względem różniłem się od innych wilków? Może wbrew pozorom nie tak bardzo?
Odetchnąłem z ulgą. Dotarło do mnie, że nie mogłem powiedzieć mu niczego z tego, co być może chciałem. Choćby gryzło mnie i raniło, będę trzymał to z całej siły i nie wpuszczę, jak szarpiącego się kota. Jedynym, o czym myślałem w tamtej chwili, było to, że jeszcze kilku spraw nie zdążyliśmy załatwić. I nie chodziło mi już tylko o nazwanie rachitycznych karykatur emocji, które odczuwałem patrząc na jednego i drugiego towarzysza, ale też o to, co planowałem już od dłuższego czasu.
- Azair - wyszeptałem w końcu opuszczając głowę, po czym westchnąłem - trzeba dostarczyć ją na miejsce. A potem wracamy do domu. Do domu. Mamy jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Już czas.
Uśmiechnąłem się lekko, nawiązując kontakt wzrokowy z białookim. Cisza przedłużała się. Miałem wrażenie, że Azair patrzy na mnie i odczuwa... coś podobnego zaciekawieniu? Czy tak można to nazwać? Nie znałem się przecież na uczuciach wilków.
To Azair, mój przyjaciel. Jeśli przyjaźń między kimś takim jak on i kimś takim jak ja w ogóle jest możliwa. Gdzieś tam jest również Mundus, mój drugi przyjaciel. Dla bezpieczeństwa nigdy nie stawiałem ich na oddzielnych pozycjach. Cała świadomość, która mówiła mi, że nie nawiązuję z towarzyszami bliskich relacji, a wszyscy, którzy mnie otaczają są mi po prostu potrzebni, mogła bowiem kłamać. Wolałem trwać w tym przekonaniu, by kiedyś nie okazało się, że jest dwóch... i ten trzeci.
Czas na zapowiedź
Na imię ma Ruten. To, co widzi wokół, nie jest jego światem, ale to żaden problem. To chwila przerwy na wzięcie głębszego oddechu. Była mu potrzebna, teraz czas do pracy.
Jego świat i jego przestrzeń nadal czeka w WSC. Tam, gdzie las śpi spokojnie. Gdzie dzień w dzień słońce zachodzi przyjemnie, rześko, oblewając ziemię szkarłatem, takim czystym, ciepłym, nie przywodzącym na myśl nawet kropli krwi. Gdzie co noc łagodne, leniwe świerszcze siadają na trawach i cykają swój kojący rytm. Poza tym, las trwa w milczeniu. Od ziemi, gdzie pośród okrytej wygłuszającą ciemnością zieleni słychać szelest każdej małej nóżki pająka, przez stukające o siebie delikatnie gałęzie, aż po niezmierzone, martwe niebo, gdzie samotny, mały, nietoperz właśnie zamachnął się skrzydłami. Wystarczy położyć się na ziemi i spojrzeć w czystą przestrzeń, by dostrzec niknące w bezkresie, niezliczone gwiazdy i pogrążyć w stanie przypominającym nieważkość. Zapominając o plecach wciąż przylegających do ziemi, wyobrażać sobie, że się leci. Takie beztroskie noce pamięta z dzieciństwa. Noc zawsze była jego sprzymierzeńcem, napełniała serce niewysłowionymi uczuciami. Niech świerszcze cykają, a las śpi, usypiając wilki nie podejrzewające, jakich barw nabierze przyszłość. Tam, gdzie nie wiedzą jeszcze, kto to właściwie jest, ten Ruten. Niech śpią.
Nigdy nie lubił wchodzić w pełnym słońcu, ogłaszany dźwiękiem fanfar, otwierać drzwi kopniakiem i powodować szeptów poruszenia wśród tłumu. Nie, pojawiał się po cichu, bez zamieszania. Nie było mu do niczego potrzebne, nie chciał sztucznie budować napięcia. Jeśli jego przedmiot jest tego warty, obudzi się samo.
Na imię ma Ruten. To, co widzi wokół, nie jest jego światem, ale to żaden problem. To chwila przerwy na wzięcie głębszego oddechu. Była mu potrzebna, teraz czas do pracy.
Jego świat i jego przestrzeń nadal czeka w WSC. Tam, gdzie las śpi spokojnie. Gdzie dzień w dzień słońce zachodzi przyjemnie, rześko, oblewając ziemię szkarłatem, takim czystym, ciepłym, nie przywodzącym na myśl nawet kropli krwi. Gdzie co noc łagodne, leniwe świerszcze siadają na trawach i cykają swój kojący rytm. Poza tym, las trwa w milczeniu. Od ziemi, gdzie pośród okrytej wygłuszającą ciemnością zieleni słychać szelest każdej małej nóżki pająka, przez stukające o siebie delikatnie gałęzie, aż po niezmierzone, martwe niebo, gdzie samotny, mały, nietoperz właśnie zamachnął się skrzydłami. Wystarczy położyć się na ziemi i spojrzeć w czystą przestrzeń, by dostrzec niknące w bezkresie, niezliczone gwiazdy i pogrążyć w stanie przypominającym nieważkość. Zapominając o plecach wciąż przylegających do ziemi, wyobrażać sobie, że się leci. Takie beztroskie noce pamięta z dzieciństwa. Noc zawsze była jego sprzymierzeńcem, napełniała serce niewysłowionymi uczuciami. Niech świerszcze cykają, a las śpi, usypiając wilki nie podejrzewające, jakich barw nabierze przyszłość. Tam, gdzie nie wiedzą jeszcze, kto to właściwie jest, ten Ruten. Niech śpią.
Nigdy nie lubił wchodzić w pełnym słońcu, ogłaszany dźwiękiem fanfar, otwierać drzwi kopniakiem i powodować szeptów poruszenia wśród tłumu. Nie, pojawiał się po cichu, bez zamieszania. Nie było mu do niczego potrzebne, nie chciał sztucznie budować napięcia. Jeśli jego przedmiot jest tego warty, obudzi się samo.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz