Ruten
Kolejne tego dnia zjawislo na tyle ciekawe, że nie miałem ochoty odrywać od niego wzroku. Azaira wciągnęło chyba grzebanie we wnętrznościach, ponieważ przez cały czas zdawał się być jeszcze bardziej rozgorączkowany pracą, niż ja.
Nawet się nie spostrzegłem, a minęły ostatnie myśli o ochronie swojego stada, które miałem, zanim pierwszy raz przytknąłem ostrze do brzucha naszego przyjaciela.
Po dłuższej chwili światło znów zaczęło gasnąć. Mój biały towarzysz działał teraz jeszcze szybciej i coraz bardziej nerwowo. Zacząłem przyglądać się krwi ściekającej po szyi i rękach ofiary. Po ziemi pływało tego już ładnych parę litrów.
W pewnej chwili krew niespodziewanie zniknęła. Kiedy podniosłem wzrok, nie było też Mundusa. Nagle żarówka zgasła.
Mundus
Kiedy usłyszał słowa obcego, jakoś nie mógł wyobrazić sobie tego, w czym miał uczestniczyć. Pomijając oczywiście bycie zakatowanym, nie widział się w roli zabójcy.
Lecz przecież to był tylko sen. Lub coś, co dla ich wymiaru było mu równoznaczne. A to zmieniało zarówno całe podejście Mundusa do śmierci towarzyszy, jak i ich cierpienia.
Potem wisiał tam pod ścianą i zdychał przez pół godziny. Po pewnym czasie zaczął nawet przestawać odczuwać ból, choć pozostał mu spory fragment rozbitej na kawałki świadomości, który pozwalał zarejestrować jeszcze to i owo.
Teraz jednak jakimś cudem był już zupełnie trzeźwy.
Teraz jednak jakimś cudem był już zupełnie trzeźwy.
Drzwi otworzyły się, ukazując to samo, niewielkie pomieszczenie, oblane zimnym, rażącym światłem. Był pewien, że było jaśniejsze, niż za pierwszym razem. Może to znak o krok bliższej im, ich własnej rzeczywistości. Zanim jeszcze wszedł do środka, dotknął ręką koszuli na wysokości ostatniego żebra. Była nietknięta, czysta, zakrywała wszystko to, co jeszcze przed chwilą było wyciągnięte na zewnątrz i porozpruwane. Drugą dłoń zacisnął na klamce, jakby była ona winna całej sytuacji, którą nadal miał przed oczyma.
Znalazł się w środku. Byli nadal w tych samych miejscach, a więc rzeczywiście minęła ledwie chwila. Poczuł się nagle tak dobrze, że mógł niemal stwierdzić, że wypełniała go energia. Ale to była zła energia. Zignorował Rutena, siedzącego teraz po turecku w kącie i wolnym krokiem zbliżył się do Azaira. Sam jeden wiedział, ile kosztowało go niepodjęcie próby wydłubania mu oczu.
- Jak miło znów widzieć cię żywego - słowa białego ociekały nieskrywanym fałszem. Mundus westchnął. Pozostałych ruchów nie hamował, mając pewność, że zatrzymają się na ścianie. Przydusił więc to zaskoczone bydlę do muru, nie dbając o różnicę we wzroście. Nie była duża.
- To co, mamy reset? - syknął - i jeszcze dwa szczenięta do utopienia. Na szczęście pierwszemu poziomowi nie będzie przysługiwała narkoza, wtedy porozmawiamy. Teraz zajmijmy się naszym przyjacielem, Rutenem.
Siedzący pod ścianą podniósł glowę i poparzył na nich melancholijnie.
- I ty chciałbyś się nade mną poznęcać, prawda? - uśmiechnął się - droga wolna. Tylko proszę, wymyśl coś ciekawego, bo mam wrażenie, że Aza się do tego nie pali.
- Pozwolę ci stać na własnych nogach. Nie miałbym serca upuścić ci krwi jak prosiakowi - westchnął Mundus - właśnie, Azair, proszę bardzo, ty pierwszy. Masz już wprawę, dasz sobie radę - oparł się o ścianę i skrzyżował ramiona na piersi.
- Może życzycie sobie podpowiedź? - wtrącił Ruten znudzonym głosem. Zdawał się kpić z towarzyszy. Wtem na ziemię tuż obok nich upadł ciężki, metalowy pręt z zakrzywionym końcem. To łom. Nikt nie ruszył się jednak z miejsca.
- No, na co czekasz? - mruknął Mundurek lekceważąco - obmyślasz strategię?
Znów dał się słyszeć huk. Tym razem było to już jakieś urządzenie.
- Wietrarka - wyjaśnił Ruten - próbowaliście kiedyś rozwalać nią stawy kolanowe? No, dawajcie. Wydostańmy się stąd w końcu.
< Azair? xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz