środa, 31 lipca 2019

Od Azaira Ethala CD Rutena - "Motyl Nocny"

— Azair — mruknął Ruten, opuszczając głowę — trzeba dostarczyć ją na miejsce. A potem wracamy do domu. Do domu. Mamy jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Już czas.
Aza ledwie go słuchał. Skupiał się na jego oczach. Na kosmykach bordowych włosach. Delikatnym ruchu dłoni. Powiekach. Koszulce. Butach. Wszystkim, byle nie na ustach, które wcale nie tak dawno całował. O, bogowie. Oddałby wszystko, żeby pocałować go raz jeszcze.
Był rozdarty. Między wszystkim. Między życiem, które prowadził, a życiem, które w głębi serca chciałby mieć. Między nienawiścią a miłością w stosunku do najbliższych mu osób. Między przyjaźnią a uczuciem, które mogłoby ją zrujnować.
— Ruten — odezwał się nagle Azair.
— Hm? — Mężczyzna podniósł wzrok, a serce Azy przyśpieszyło. Nigdy się tak nie działo. Może to przez nastrój. Albo przez to, że w tym momencie był bardziej bezbronny niż kiedykolwiek w swoim życiu.
— Czy ty... — wyszeptał, podnosząc się do siadu, żeby jeszcze lepiej wpatrzeć się w jaszczurze tęczówki. — Czy ty czujesz coś do mnie?
Kroki. Trzaśnięcie drzwi. Aza znów został sam.
Nie było mu wstyd słów. Żal mu tylko było, że powiedział zbyt mało. A może było ich wystarczająco?
Wbił wzrok w sufit. Leżał tak, póki nie postanowił wyjść i zobaczyć, co z dziewczyną. Ale szczerze mówiąc, najbardziej chciał sprawdzić, czy na jej policzku odbiła się jego dłoń.
Zastał całą trójkę w kuchni. Ruten stał oparty o ścianę.
Czarnoskóra miała dłonie przywiązane do krzesła, ale siedziała prosto, z nogą założoną na nogę i takim uśmiechem, jakby to oni byli więźniami, nie ona.
Mundus siedział obok, na drugim krześle.
— Może lepiej by było, gdybyśmy odprowadzili ją od razu? — zapytał, ale było to pytanie retoryczne. Oczywiście, że byłoby lepiej. O wiele lepiej.
— Chodźmy więc — westchnął Azair, odwiązując ją. Z satysfakcją zauważył, że policzek zasłania burza czerwonych jak krew włosów, przez które jednak przebija blady ślad palców.
Złapał ją za łokieć i zniżonym głosem syknął, żeby niczego nie próbowała.
Wyszli więc z mieszkania, a im bliżej byli środka miasteczka, tym więcej ludzi się po nim kręciło. W końcu stanęli przy ulicy Srebrnej Jabłoni, całej skąpanej w świetle neonów.
— Nie chcę tam wracać — oznajmiła nagle czarnoskóra, bez swojego zwyczajowego uśmieszku pełnego wyższości. I może nawet z nutą strachu.
— Przykro mi — ozajmił Ruten. — Ale my chcemy wracać.
Mundus pchnął drzwi, a gdy weszli, od razu uderzył ich zapach dymu i potu. Podeszli do znanego im stolika, gdzie czekał już demon.
— Witajcie, kaczuszki — wykrzyknął na ich widok, uśmiechając się tak szeroko, że kąciki jego ust prawie dosięgały uszu. — I witaj ty, krnąbrna córko. Czekają cię niewyobrażalne cierpienia, wiesz o tym.
Przejął dziewczynę od Azy i uściskał ją krótko.
— No, panowie — zwrócił się z powrotem do naszej trójki. — Spełniliście swoje zadania. Wracajcie do swojego wymiaru.


Wilki nareszcie w wilczej skórze
Aza aż westchnął z ulgą. Jak dobrze było znowu znaleźć się w swojej własnej skórze. Obejrzał swoje łapy, otrzepał sierść i uśmiechnął sam do siebie.
Mundus machnął parę razy skrzydłami, a Ruten przeciągnął się.
— Nareszcie w domu — oznajmił Mundus, wypowiadając tym samym na głos myśli całej trójki.

< Ruten? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz