Razem z Mundurkiem staliśmy wśród ludzi zgromadzonych pomiędzy niskimi, w większości drewnianymi budynkami. Przyglądałem się Azairowi, który zbliżył się do jakiegoś masywnego mężczyzny siedzącego przy stole wraz z naszą dziewczyną. To znaczy, z tym szatańskim pomiotem, którego szukaliśmy. Na chwilę zamarłem widząc, jak sytuacja powoli zaczyna klarować się i nieuchronnie prowadzi do rozpoczęcia pojedynku. Nie słyszałem wyraźnie wszystkich słów. Ale nawet mimo to, nietrudne było zrozumienie ich sensu.
- Czy on zwariował? - zapytałem, trochę sam siebie w duchu, a trochę na głos, stojącego obok przyjaciela.
Po niedługiej chwili zapanowało poruszenie. Żądny krwi tłum postanowił dać wojownikom miejsce do walki. Aza dostał jakiś miecz, tamten typ wziął swój. Na pierwszy rzut oka widać było, że posługuje się nim w stopniu co najmniej zadowalającym. Wzniosły się okrzyki, słychać wśród nich było głównie imię wikinga. Azair nie tracił animuszu. Nerwowo zacząłem stukać nogą w ziemię.
- Tarcza, gdzie moja tarcza - przeciwnik Azaira wydawał się być już pod wpływem promili, nadal jednak zachowywał godną podziwu równowagę na obu nogach i myślał trzeźwo. Chwycił jakąś tarczę. Białowłosy również otrzymał do walki ten sam typ uzbrojenia i stanął na środku utworzonej przestrzeni.
- Trzeba go jakoś stamtąd wyciągnąć - cofając się pod ścianę jakiegoś domu zwróciłem się do Mundusa. Nie odpowiedział, w milczeniu patrzył tylko na przygotowujących się do pojedynku. Kiedy ludzie rozstąpili się, zbijając w ciasnej grupie, Wiking nie dbając o jakiekolwiek uroczyste rozpoczęcie walki, pierwszy zamachnął się mieczem, nie trafiając jednak naszego przyjaciela, który ze zwinnością kota uniknął uderzenia. Przez chwilę nie zbliżali się do siebie na małą odległość. Ciężkie tarcze ze skutkiem chroniły przed uderzeniami. W pewnej chwili Azair błyskawicznie doskoczył do przeciwnika i niepozornym, acz skutecznym ruchem zranił go w odsłonięte udo. Mężczyzna krzyknął z bólu.
- Czworogłowy uda - mruknąłem, przymrużając oczy i starając się śledzić ruchy walczących. Mundus wolno pokręcił głową.
- Tylko obszerny boczny.
Tymczasem pojedynek trwał. Przeciwnicy znów ruszyli w swoją stronę, ustawiając się do siebie trochę bokiem. Poczułem, że zaczyna robić mi się gorąco. Już od kilku minut nie polała się żadna krew. Wiking zaczął kuleć na swojej skaleczonej nodze, Azair miał jedynie rozciętą brew, przy czym zaznaczyć warto, że nie miałem pojęcia, skąd wzięła się ta rana.
Miecze skrzyżowały się na krótką chwilę. Wśród obserwatorów zapanowała cisza, częściowo pewnie przez dosyć dramatyczny moment, a częściowo za sprawą zmęczenia gardeł. Poruszenie panowało już dłuższy czas i chyba nawet widownia poczuła się zmęczona.
Cały czas z zapartym tchem śledziłem rozwój wydarzeń nie będąc już pewnym, czy powinniśmy się wtrącać. Walkę zakończył krwawy akcent, gdy Azair ominąwszy tarczę przeciwnika i zaszedłszy go z boku, uderzył mieczem w plecy. Jego przeciwnik upadł na wysuszoną przez silnie grzejące słońce trawę. Wśród zebranych znów zapanował gwar, teraz jednak było mu daleko do radosnego oczekiwania. Szybkim krokiem zacząłem okrążać niewielki placyk, aby przedostać się na drugą stronę, gdzie czekała czarnoskóra. Azair już się nią zajął, podchodząc bliżej, nie zwracając uwagi na leżącego pośrodku zgromadzenia, rannego przeciwnika.
- Proszę za mną - powiedział białooki. Dziewczyna westchnęła cicho, odstawiając na stół prawdopodobnie gliniane naczynie wypełnione jęczmiennym piwem, które trzymała w rękach.
- Dosyć tego, bierzemy ją - chwyciłem ją za ramię, ciągnąc do góry. Przy okazji szybkim ruchem ściągnąłem jej z szyi metalowy klucz, rzucając go do Mundurka, który przez cały czas znajdował się gdzieś obok mnie. Nie dbając o panujący wokół harmider wywlokłem dziewczynę poza zabudowania. Azair i Mundus podążyli za mną, po chwili byliśmy już poza wioską.
- Teraz wracasz z nami - mruknąłem, zaraz po tym nakazując Azairowi - przenieś nas z powrotem do zapchlonego świata jej ojca.
- Poczekajcie - dosłyszeliśmy znajomy, kobiecy głos. Nerwowo wypuściłem powietrze, patrząc w stronę, gdzie wcześniej ukazała się nam Strażniczka Kluczy. Była tam także i teraz.
- Oddajcie mi jeden z kluczy.
Znów wyciągnęła rękę w naszą stronę. Blondyn popatrzył najpierw na to, co trzymał teraz w dłoni, a później na mnie, jakby czekając na zgodę.
- No, daj go jej - mruknąłem, lekko skinąwszy głową w stronę Strażniczki. Gdy odzyskała już jeden z kluczy, uśmiechnęła się lekko. Kobieta wykonała delikatny ruch ręką i wypowiedziała jakieś niezrozumiałe słowo. Nagle wokół nas zapanowała jasność, jak poprzednim razem, gdy zmienialiśmy wymiar. Przez cały czas niemal kurczowo ściskałem rękę naszej zdobyczy.
< Aza? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz