Azair i Ruten zdobywają piętro
Kiedy udało nam się przetrwać drastycznie długą drogę przez ruchome schody, znaleźliśmy się na piętrze galerii. Nie różniła się w zasadzie niczym konkretnym od parteru. Ruszyliśmy przed siebie, wypatrując jakichś dziwnych oczu. Bo co innego mogliśmy zrobić?
- Azair, czegoś nie rozumiem.
- Czego?
- Dlaczego... ten demon, te wszystkie zadania? Czyżbyśmy w naszej pracy zadarli z piekłem?
Białowłosy lekko pokręcił głową i bezradnie wzruszył ramionami. Być może zastanawiał się nad tym samym. Nie podobała mi się bezradność. Moja i jego. Mógłbym nawet... na chwilę oddać mu ster naszego statku, byleby jakoś skutecznie nas stąd wyciągnął i zamknął puszkę pandory, z której wynikły wszystkie te kłopoty. Tyle, że nie było żadnej puszki... demon dopadł nas niemal w domu, w naszym lesie, za pośrednictwem tego, co było dla nas naturalne jak woda w strumieniu i promienie słońca.
Nagle coś widniejącego tuż za wejściem do jednego ze sklepów przykuło moją uwagę. To oczy. Niemal takie same jak te, które już wcześniej widziałem i których kopii szukałem teraz wokół siebie.
- Aza, tam - złapałem go za ramię. Porzucił rozglądanie się po swojej stronie i podążył za moim wzrokiem.
Oczy patrzyły na nas niezmiennym, tajemniczym wyrazem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nie mogło być mowy o pomyłce. Kocie źrenice i szare tęczówki.
- Zatem chodźmy - Azair z zastanowieniem pokiwał głową. Weszliśmy do sklepu - nie pan wybaczy ciekawość - mój towarzysz zwrócił się do młodego mężczyzny siedzącego przed sporą sztalugą o zamaszystymi ruchami pędzla kreślącego na białym płótnie kolejne dzieło - czy zna pan tę kobietę?
Człowiek oderwał wzrok od swojego zajęcia i przytaknął.
- Tak, była tutaj jakieś pół godziny temu.
Uśmiechnąłem się szerzej, niemal nie dając wiary naszemu szczęściu. Jeszcze raz zwróciłem wzrok ku dużym oczom o wąskich źrenicach ciemnowłosej dziewczyny, patrzącej na nas z obrazu.
- Wie pan może dokąd poszła? - zapytał Azair z nadzieją.
- A co ja jestem, jasnowidz - mruknął mężczyzna - chyba tam - wskazał dłonią wyjście na korytarz biegnący w prawo.
A co tam na parterze?
Mundus dynamicznie szedł korytarzem, z rękoma bezpiecznie wsuniętymi do kieszeni, aby ochraniać jej cenną zawartość. Tak jak wcześniej, pobrzękiwały w niej kluczyki i odznaka. Wszystkie drobne zniknęły, zapewne jako wspomnienie tamtego tragicznego dnia.
"Ja nie dam rady? Jestem tu obcy, nikt mnie nie zapamięta. Setki ludzi łażą codziennie po takich galeriach, wśród nich, z tego co widzę, jeszcze większe cudaki, niż ja".
Rozglądał się uważnie, nie nawiązując kontaktu wzrokowego, lecz zaglądając w oczy każdej mijanej kobiecie.
"Ale jestem tu... nie u siebie..." - westchnął cicho, próbując razem z powietrzem z płuc wypuścić cały niepokój.
Postanawiając bezpiecznie nadać swoim oczom wyraz nieagresywnej obojętności, szybkim krokiem pokonywał odległość dzielącą go od widniejącej w oddali ściany, która powiadamiała zagubionych o końcu wędrówki.
"To żałosne, na wskroś żałosne" - lekko zniżył głowę, coraz bardziej przypominając panterę wypatrującą ofiary. W tej samej chwili gdzieś pośród tłumu dostrzegł oczy, które szczególnie zaciekawiły go swoim wyrazem i barwą, zdającą się przypominać oczy ich widma. Serce zabiło mu mocniej, ale nie zatrzymał się. Był niemal pewien, że po analizowaniu dziesiątek oczu mózg zaczyna się z nim droczyć. Zwolnił jednak kroku, zaczynając zastanawiać się nad zasadnością swojego działania.
"Koleś dał nam klucz do innych wymiarów, żebyśmy znaleźli tę pannę akurat tutaj?".
Dyskretnie obejrzał się za siebie.
"Z drugiej strony, właściwie czemu nie? Gorzej byłoby nie spróbować i ją przegapić".
Westchnął ciężko i odwrócił się, zmieniając kierunek marszu.
"I co jej powiem? Dzień dobry? A może z wejścia zaproszę na kawę? Ha, Mundurku, w twojej aktualnej postaci zdziwiłbym się, gdybyś nie dostał za to po pysku".
< Aza? Może czas zmienić tytuł motylka na bardziej adekwatny? xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz