poniedziałek, 22 lipca 2019

Od Azaira Ethala - "Cienie Przeszłości", cz. 10

— Ale... Co ty tu... — wymamrotał Aza, mierząc spojrzeniem stojącą przed nim Hadelle.
— Daj spokój, przecież ten stary głupiec gadał same kłamstwa — warknęła na niego, ale zaraz uśmiechnęła się przyjaźnie. — To nie twoja wina, nie martw się. Ty udzieliłeś tylko umysłu, on... Pożyczył mi... Swoje ciało. Niemniej to już koniec tych bzdur. Opowiem ci, jak to wyglądało naprawdę.


Farah zatrzymał się pod dużym dębem. Alfy zarządziły właśnie tygodniową przerwę, zajął więc najlepsze miejsce, jakie zdołał zauważyć. 
Miał dosyć tego łażenia. I swojej żony. O tak, Maia była tak irytująca, że ledwo dało się z nią wytrzymać. Miał zamiar trzymać się od niej jak najdalej. Im mniej kontaktów z nią, tym lepiej. 
Położył się wygodnie i rozejrzał dookoła. Inne wilki wolały znaleźć miejsce do noclegu dalej. Zwykle też tak było - rozchodzili się na kilka kilometrów, a gdy trzeba było ruszać w dalszą drogę, Alfa wyciem zwoływał wszystkich do kupy.
Farah zwykle lądował też sam. Maia wolała spędzać noce bliżej Alf, bo Samica Alfa była jej najbliższą przyjaciółką, a jej towarzystwo było dla niej milsze niż towarzystwo męża. Farah prychnął pod nosem. 
Usłyszał nagle szelest, więc podniósł głowę. Niedaleko, bo zaledwie kilka metrów dalej, Omega, Hadelle, wąchała kwiatki. 
Najpiękniejsza wadera w watasze. Zakazana. Nie można było współżyć z Omegą. Nie można było ożenić się z Omegą. Nie można było dzielić się jedzeniem z Omegą. Na dobrą sprawę nawet rozmawianie z nią nie było mile widziane. 
Ale była piękna, tego Farah nie mógł jej odmówić. Miała wielkie, błyszczące oczy, była zgrabna. I ostatnio dosyć często się wokół niego kręciła.
Ale do tego była słaba. Chuda. Nie była w stanie dużo polować, szybko się męczyła. Zapewne umrze w przeciągu paru miesięcy. 
Farah rozejrzał się dookoła. Nikogo nie było w pobliżu.
— Szukasz czegoś? — odezwał się do wadery. 
Hadelle poniosła wzrok niczym spłoszona łania. Przez moment Farahowi wydawało się, że w jej oczach dojrzał nienawiść. Zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, więc basior uznał, że mu się wydawało. Wszyscy go kochali. To niemożliwe, żeby taka Omega jak ona nim pogardzała. 
— Niczego — odezwała się Hadelle ze słodkim uśmiechem. 
Farah ze zdumieniem stwierdził, że to ich pierwsza rozmowa. Dziwne. Przecież rozmawiał już z każdą waderą w watasze. Za kawalerstwa nawet częściej niż teraz. Zresztą, wtedy nie tylko rozmawiał. Małżeństwo jednak, aranżowane, bo aranżowane, ale małżeństwo, związało mu łapy. 
— Może podejdziesz bliżej? Nie gryzę — powiedział z cwaniackim uśmieszkiem. 
— Nie mogę. — Spojrzała na niego przepraszająco. — Jestem za nisko w hierarchii.
— Daj spokój — prychnął Farah. —  Nikt nie widzi, że rozmawiamy.
— Jesteś Betą — zauważyła. — Nie powinieneś rozmawiać z Omegami.

Durny idiota, pomyślała. Gdybym tylko miała coś ostrego...
— Choć, skarbie. Nikomu nie powiem.
Fuj, obleśny uśmiech. Hadelle tego nienawidziła. Ale nie bardziej niż jego samego. Z chęcią powiesiłaby go na jego własnych jelitach.
— No dobrze. — Uśmiechnęła się słodko i podeszła bliżej, niczym sarenka, kuszona zapachem świeżej trawy.
Po chwili uśmiech zamienił się w krzyk. Szarmancki ton Faraha w groźby. Bezpieczeństwo w mocny uścisk. Nieśmiałe spojrzenie w łzy.


— Jak to jesteś w ciąży?! — wrzasnął Farah, wcześniej upewniwszy się, że nikt ich nie słyszy.
— To twoja wina — odparła Hadelle, obnażając kły. 
— Moja wina, moja wina... — powtórzył Farah. — Jestem skończony. Przez ciebie. I tego gówniarza. 
— To twoja wina! — warknęła. — Trzeba było mnie nie dotykać! Nie plugawić! Noszę w sobie część ciebie! OBYŚ SZCZEZNĄŁ! 
Splunęła mu w pysk. Nienawidziła go. Nienawidziła niczego, co miało w sobie choćby część demonicznego wymiaru. A teraz i ona ją posiadała. Aż zatrzęsła się z obrzydzenia. Miała ochotę wydrapać sobie to dziecko pazurami. Ale nie mogła. Uszkodziłaby siebie samą. 
Poczeka, aż urodzi, o tak. Potem własnoręcznie utopi szczeniaka. Tuż po tym, jak udusi Faraha. Splugawionego kontaktami z demonami. 

— To twoja wina! — powtórzył Farah, gdy oboje, wygnani, przedzierali się między drzewami. Hadelle czuła się coraz słabiej. Opadła pod drzewem, ledwie żywa. Rodziła, czuła to. 
Bolało. Na samą myśl o tym, że to, co przychodzi teraz na świat, jest po części demonem, aż ją cofało. Ona, Strażniczka, Anielica, co prawda Strącona, ale to nieistotne, nie mogła być matką demona. Urodziła się po to, żeby je tępić. Od jakiegoś czasu planowała zabójstwo Faraha, ale jej plany przerwało to... To wydarzenie, przez które teraz cierpiała męczarnie, żeby wydać na świat tego karalucha. 
Była słaba. Gdy tylko zobaczyła na ziemi to małe, płaczące szczenie, ostatnimi siłami obróciła się i zwymiotowała. 
— Obyś umierał w męczarniach — warknęła do Faraha, wkładając w te słowa całą swoją moc. — Obyś powoli tracił zmysły, osuwając się w czarną rozpacz. Oby demoniczna krew do reszty wyżarła twoją duszę. Obyś nigdy nie zaznał szczęścia! A ty — zwróciła się do płaczącego szczeniaka. — Pogrążysz się w depresji i zabijesz się, a część mojego złotego umysłu będzie mieszać ci zmysły do ostatniej twojej godziny! Tak samo jak twój ojciec będziesz nieszczęśliwy, a twoje potomstwo niech będzie przeklęte i niech również zgnije, wyżarte demonicznym plugastwem, a moja moc będzie mu towarzyszyć, żebym mogła odrodzić się w pełnej chwale! 
Ledwo wyrzekła te słowa, osunęła się w ciemność.



— Więc to twoja wina — odezwał się Aza. — To ty przeklęłaś Ojca. I przy okazji mnie.
— Daj spokój, kochany. — Wadera poprawiła stokrotkę bez jednego płatka w swoich włosach. — To wina twojego dziadka. Przez swoje układy z demonami sam skazał się na śmierć. Splamiony.
Dobrze, że zdechł. Tak kończy każdy, kto brata się z piekłem, zapamiętaj moje słowa.
— Zabiłaś Ojca — rzekł, nawet nie siląc się na pytanie.
— Tak, zabiłam go. Nie zrozum mnie źle, gdyby żył dłużej, wypuściłby na świat demony. Jak jego ojciec.
Splunęła na ziemię, wyrażając pogardę.
Więc nie było to samobójstwo. Więc Hadelle zasugerowała Ojcu śmierć, od początku doprowadzając go do szaleństwa. Obarczyła go depresją tuż po urodzeniu.
Nie zastanawiając się długo, rzucił się z pazurami na własną babkę.

< C.D.N. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz