- To nieistotne... - mruknąłem powoli w odpowiedzi na słowa posła. Skrzywiłem się lekko i przez chwilę przypatrywałem mu się z wyrazem zastanowienia - widzisz, ze względu na nieprzewidziane trudności, musimy przerwać badanie.
- Naprawdę? - byłem pewien, że w jego głosie zabrzmiało rozczarowanie. Zignorowałem je i zarządziłem:
- Wyciągamy go stamtąd. Serdecznie dziękujemy za udział, gdybyś czegoś potrzebował, śmiało, możesz na nas liczyć.
- Świetnie, wobec tego mogę jeszcze raz zapytać, kim jesteście? - wilk podrapał się w głowę, gdy bezpiecznie stanął na naszym poziomie.
- Nie twój interes - warknąłem, zaraz jednak uspokoiłem się trochę - wracaj lepiej do domu, dobry obywatelu, odpocznij sobie, zjedz coś dobrego, miło było cię poznać.
- Aha - wilk otworzył pysk, jakby chcąc jeszcze coś powiedzieć. Koniec końców odwrócił się po prostu i zaczął iść. Wydawał się dosyć prostoduszny, głównie dlatego miałem wrażenie, że mogę puścić go wolno. Hm, puścić, czy nie puścić? Przyszło mi do głowy, że ostatnio okazuję za dużo litości. Dobry wujek Ruten... nie, nie, to nie to.
Ciekawe, czy mam oko tak dobre, jak mi się zdaje. Podniosłem z ziemi spory kamień. Jeśli teraz rzucę i trafię go w głowę, pozostanie już tylko go dobić. Popatrzyłem za wilkiem. Nagle coś stuknęło mnie w łopatkę. Drgnąłem i odwróciłem się, dostrzegając stojącego obok Mundusa.
- Czego? - mruknąłem. Nie lubiłem, gdy ktoś przerywał mi wykonywanie planów.
- Musimy ustalić, co dalej. Nie traćmy czasu, już prawie noc.
- Ach, tak - westchnąłem, upuszczając kamień i odwracając wzrok ponownie ku moim towarzyszom - zatem teraz my.
Kątem oka zauważyłem, że błękitny ptak również westchnął i jeszcze raz obejrzał się na znikającego gdzieś pomiędzy drzewami basiora. Usiedliśmy, a ja nie czekając na nic, pochyliłem głowę i jedną łapą zdjąłem klucz ze swojej szyi, odrzucając go w bok.
- Co robisz? - zapytał cicho Mundus.
- Jesteśmy u siebie - wzruszyłem ramionami - powiedzcie mi, co zmusza nas do przekraczania granicy następnego wymiaru? Możemy o tym zapomnieć, a klucz wyrzucić. Po co z własnej woli pchać się w ogień?
Popatrzyli po sobie, jakby niepewni, co dalej uczynić.
Być może zdrowy rozsądek podpowiadał pozostawienie całej tej sprawy tak, jak leżała, ale było jeszcze coś. Coś, co ciągnęło w tamtą stronę. W nieznane.
- To by znaczyło... - Azair popatrzył na leżący na ziemi klucz - co z tym? Jeśli ktoś go tutaj znajdzie i przez przypadek przedostanie się do innego wymiaru?
- Od kiedy tak bardzo martwisz się o życie innych wilków? - rzuciłem podejrzliwie w jego stronę.
- Ich życie, to jedno - basior wstał i podniósł srebrny przedmiot - ale drugie, co jeszcze zależy od przeniesienia się w równoległą rzeczywistość.
- O czym mówisz?
- Jak myślicie, jaką władzę daje ten kawałek metalu? - mówił w zamyśleniu. Nie namyślając się długo podszedłem do Azaira i szybko przechwyciłem klucz. Ścisnąłem go w łapie i popatrzyłem na niego jeszcze raz.
- Władzę? Przecież przenieść się z jednego miejsca w drugie, żadna to władza...
- Jeszcze nie wiemy, co tam konkretnie można osiągnąć.
- Tam... - popatrzyłem w białe jak mleko oczy wilka - do czego zmierzasz? Jeśli mamy się tam dostać, to tylko po to, by szukać córki tego człowieka.
- Tak - biały basior zaglądając mi przez ramię wpatrywał się w klucz. Zawarczałem. Coraz wyraźniej zacząłem dostrzegać w nim coś, co chwilę wcześniej było zupełnie nieobecne, a co teraz mógłbym nazwać... zagrożeniem.
Kiedy moje oczy napotkały jego spokojny wzrok, odetchnąłem głębiej i wierzchem nadgarstka dotknąłem czoła. Pora trochę się uspokoić. Są tu tylko dwaj twoi przyjaciele, Ruten.
Mimo wszystko nie mogłem pozbyć się wrażenia, że siedząc obok mnie Azair powinien szybko się odsunąć, jeśli chcemy zapobiec konfliktowi. Znów zacząłem warczeć i odsłoniłem kły.
- Coś nie tak? - zapytał. Zabrzmiało stanowczo zbyt lekceważąco, a może po prostu chciałem to tak usłyszeć. Pomimo, że nie zdradzał chęci do zaatakowania, na odległość czułem każdy jego napięty mięsień.
Trudno powiedzieć, w którym dokładnie momencie w ruch poszły kły i rozpoczęła się prawdziwa walka. Nagle obaj pchani jakimś dzikim instynktem znaleźliśmy się na tylnych łapach, każdy próbując dosięgnąć szyi przeciwnika. Przeciwnika? Mój Azair miałby być dla mnie konkurentem...?
Dosyć szybko sytuacja wyklarowała się, tym razem na moją niekorzyść. Biały wilk zacisnął szczęki pierwszy, stosując udany chwyt za skórę na szyi. Tym samym zablokował część moich swobodnych wcześniej ruchów, utrudniając mi manewr szczęką. Przez chwilę próbowałem to z jednej, to z drugiej strony, w końcu wybierając bardziej rozsądną drogę, która mi pozostała. Skupiłem się na obronie, próbując wyleźć na pozycję, która wyrównałaby moje szanse. Nie byłem głupi, potrafiłem ocenić swoją sytuację, a nie wróżyła ona niczego dobrego, można by nawet rzec, że otarła się o bycie nazwaną zwiastunem przegranej. Aza jedną łapę trzymał na moim grzbiecie, drugą odpychając się od ziemi. Chyba trochę poniosła go walka, bowiem wciąż trzymał w pysku i coraz mocniej szarpał za moją skórę na karku. Po dłuższej chwili zmagania silnym uchwytem zacisnąłem kły na jego przedramieniu. Poczułem smak krwi, próbując zmiażdżyć kończynę. Moje starania jednak na niewiele się zdały. Im mocniej ściskałem, tym impulsywniejszy uścisk czułem na swojej własnej szyi. Byłem bliski puszczenia ostatniej deski ratunku. Nawet nie zastanawiałem się nad tym, co później zrobię. Poddam się? Okażę dowód słabości? Przegram? Z Azairem?
W pewnym, jakby dokładnie wyliczonym momencie, dał o sobie znać nasz trzeci towarzysz. Coś najpierw pociągnęło, a potem popchnęło gwałtownie mnie, a wraz ze mną i mojego przeciwnika. Azair uderzył grzbietem o skalną ścianę, na chwilę tracąc oddech. Wypuściłem jego łapę z pyska i wyrwałem mu swoją skórę, cofając się i dysząc ciężko. W pierwszej chwili potoczyłem wzrokiem wokół, chcąc dostrzec klucz leżący teraz gdzieś w piasku, a potem już tylko śledziłem uważnie każdy następny ruch białego wilka.
< Aza, Skarbie? xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz