poniedziałek, 22 lipca 2019

Od Azaira Ethala - "Cienie Przeszłości", cz. 9

Ruszyli przed siebie, Aza nieco bardziej dziarskim krokiem, niż wcześniej.
Nie czuł podekscytowania, wbrew pozorom, ale jakiś głęboki niepokój. Był on jednak jakby oddalony, jakby... Nie jego.
Tęskniłeś?, odezwał się w jego głowie słodki głos.
Iryd natychmiast się do niego obróciła, stając w miejscu.
— Mam to zlikwidować? — zapytała, w ostatnim momencie łapiąc równowagę.
— Nie — rzucił, nie tylko w stronę Iryd, ale i do Hadelle.
Jesteś okrutny, zachichotała wadera.
A było tak cicho, westchnął Aza.
Ruszyli dalej. Hadelle nie przeszkadzała już w czasie drogi, Aza mógł więc pogrążyć się w rozmyślaniach.
Dlaczego Ojciec się zabił?
Do świadomości wracały mu przebłyski ze szczenięcych lat. Puste oczy Ojca, jego rzucone "dobranoc", takim tonem, jakby liczył, że ten sen będzie jego ostatnim. Mały Aza jednak nie był w stanie tego zauważyć. Nie wiedział, jak to jest, kiedy się cierpi. Jedyną krzywdą w jego życiu było porzucenie przez Matkę. W zasadzie dwukrotne.
Nie tęsknił za nią. Na myśl o niej odczuwał wręcz rozbawienie, nie mogąc pozbyć się pragnienia zobaczenia jej miny, kiedy odkryłaby swoje martwe dzieci i okaleczonego partnera. Nie odczuwał żalu za przybranym rodzeństwem. Nie uznawał szczeniaki za pełnoprawne wilki, a więc istoty równe jemu. Tak samo było z waderami, nawiasem mówiąc.
— Prawie jesteśmy — odezwała się nagle Iryd. — Wyczuwam myśli strażników.
— Strażników Watahy Złotej Łani, mam nadzieję? — mruknął.
— Oczywiście. — Wadera zamrugała nerwowo.
Azair przyjrzał się jej. Przez chwilę pomyślał, że to dziwne, że niewidoma mruga, ale zorientował się, że tak czy tak musi chronić gałki oczne przed wysuszeniem. Wzruszył ramionami i przyśpieszył kroku.
Nie szli zbyt długo, zanim napotkali na swojej drodze basiora. Azair przytrzymał Iryd, żeby się zatrzymała.
— Kim jesteście? — odezwał się najwidoczniej stróżujący basior.
Aza z trudem powstrzymał się, żeby nie odpowiedzieć "wilkami".
— Ja jestem Darmsztadt, a to jest Iryd. Szukamy watahy mojego Ojca. Czy to Wataha Złotej Łani? — odezwał się najbardziej rzeczowym tonem, na jaki było go stać.
— Owszem — odparł basior, przyglądając im się badawczo. — Jeśli będziecie kierować się przed siebie, na pewno napotkacie kogoś, kto zaprowadzi was do Alf. Ja nie mogę opuścić stanowiska.
Azair kiwnął mu w podziękowaniu głową i ruszył na wprost. Iryd podreptała za nim.
Tak jak powiedział strażnik, po chwili napotkali starszą, ruchliwą waderę, która zaprowadziła ich do Bety watahy, tłumacząc, że Samca Alfa aktualnie nie ma na ich terenach.
Betą okazał się wysoki i smukły basior o badawczym spojrzeniu.
— Co was do nas sprowadza? — zapytał, przyjmując ich w swojej jaskini.
— Szukam informacji o moim Ojcu — odparł Aza. — Popełnił samobójstwo, a ja szukam motywów.
— Nie jestem pewny, czy znam twojego ojca — odparł Beta, podsuwając im kawałek sarny. Aza odmówił ruchem głowy, ale Iryd z zadowoleniem przyjęła posiłek.
— Miał na imię Zero. Wysoki, w większości beżowa sierść, błękitne kosmyki — naprostował biały basior.
— Chyba pamiętam — oznajmił Beta. — Znaliśmy się, zanim opuścił nasze tereny. Jego macocha niedawno tu zmarła. Ale członkowie watahy jego ojca zatrzymali się tu ostatnimi czasy.
Azair aż szeroko otworzył oczy ze zdumienia. Czy to możliwe, żeby miał aż takie szczęście?
— Jeśli zechcesz, mogę cię zaprowadzić do ich Alfy — zaproponował basior. — Za niedługo odchodzą, ale masz jeszcze czas.
— Byłbym niesamowicie wdzięczny — rzekł Aza.



— Mówił, że jego ojcem był Farah, co? — mruknął do siebie stary wilk, Alfa wędrownej watahy. Wymruczał do siebie parę przekleństw pod adresem wspomnianego wilka, po czym splunął.
— Tak, tak mówił — odparł Beta, siedzący obok Azy. Iryd trzymała się z tyłu, jako że nie uczestniczyła w rozmowie.
— Ten gnój — warknął stary wilk — Zdradził mnie. I przy okazji swoją żonę, przez romans z tą małą francą.
Nie słuchaj go, wymamrotała Hadelle w głowie Azy. Starość pomieszała mu zmysły.
— O tak, dobrze pamiętam tą waderę — kontynuował dalej Alfa. — Pojawiła się niewiadomo skąd, a była tak słaba i bezużyteczna, że z miejsca zrobiłem z niej Omegę. Wlokła się za nami. Nic jej nie przyszło z jej ładnego pyska, ot co. Może gdzieś tam miała dzięki niemu dobrą pozycję, ale w mojej watasze bezużyteczni, nie ważne, jak wyglądają, są nikim. No więc Farah zrobił jej dziecko, wygląda na to, że twojego ojca, synu — tu spojrzał na Azę ze współczuciem. — Jego żona była wściekła. A warto napomnieć, że była moją przyjaciółką, tak samo jak Farah był moim przyjacielem. W mojej watasze nie znosimy zdrad. Każdy, kto się jej dopuści, albo, co gorsza, będzie miał nieślubne dziecko, zostaje wygnany. Zwłaszcza, że jeszcze była to Omega. Farah dobrze to wiedział, sam sobie to zrobił. Stracił wysoką pozycję przez swoje widzimisię.
— Dziękuję, proszę pana — powiedział Aza. Beta delikatnie dotknął jego ramienia, po czym wyszedł, dając im prywatność. Iryd ruszyła za nim.
— No więc wygnałem tę dwójkę — kontynuował stary basior. — Chociaż z bólem serca, ot co. No i pote...
Nagle wilk zaczął charkotać nieprzyjemnie, jakby się dusił. Azair, niewiele myśląc, ruszył ratować swojego informatora, ale cofnął się gwałtownie, widząc, że zaczyna on pluć czymś złotym. Nagle oczy wywróciły mu się do góry, ukazując białka, i upadł ciężko na ziemię. Rzucał się w pośmiertnych drgawkach, a z pyska wypływało mu coraz więcej złotej, lepkiej cieczy.
Azair przyglądał się temu z rosnącym obrzydzeniem i już nawracał się, żeby zawołać po pomoc, gdy nagle ze złotej cieczy uformował się kształt wilka, wadery, dziwnie znajomego.
— No — odezwał się cień. Głosem, który Aza dobrze znał.
— Hadelle? — wykrztusił, kompletnie zdezorientowany.
— A któżby inny. — Cień wilka przewrócił oczami, przybierając coraz to bardziej ostre kształty. Po chwili stała już przed nim jego babka, młoda i piękna. — Nie mogłam pozwolić, żeby ten staruch gadał ani chwili dłużej, prawda?

< C.D.N. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz