wtorek, 2 stycznia 2018

Od Wrotycza - 3 trening siły i szybkości

Tego dnia, gdy tylko wstałem ze swego legowiska, rozciągnąłem wszystkie potrzebne mięśnie po czym wyszedłem przed jaskinię, zobaczyłem pozornie niewielką, a jednak ogromną odmianę. Coś jakby zmieniło się w otaczającym mnie świecie i to nie powiem, na pewno nie na gorsze. Uśmiechnąłem się beztrosko sam do siebie i odetchnąłem świeżym, zachęcającym powietrzem. Niebo nade mną było jasne, nie tak jasne, jak to czasami było, gdy biło swoją smutną bielą po oczach. Dziś było głębokiej barwy, odległego błękitu, który gdzieś tam, skrycie dawał znać, co jest jeszcze wyżej. Dzisiaj dopiero mogłem pomyśleć, że niewiele jest rzeczy piękniejszych od zimowego, głębokiego nieba. Tego ponad białymi chmurami.
Ponadto, zorientowałem się również, że dzień jest już trochę dłuższy. Obudziłem się zupełnie wcześnie, a jednak przywitał mnie taki piękny świt w zaawansowanej fazie.
Nie czekając na nic, potruchtałem przed siebie. Z widocznym zadowoleniem stwierdziłem, że pomimo dosyć długiego biegu, wcale nie muszę dyszeć, a nie było nawet bardzo zimno. Takim lekkim, niezobowiązującym, a jednocześnie pełnym energii biegiem sunąłem przed siebie ładnych parę kilometrów, gdy wtem coś przerwało mi rozgrzewkę. Nade mną pojawił się obszerny cień. Pierwszym skojarzeniem były rozłożone skrzydła dużego ptaka, popatrzyłem w górę, a następnie odwróciłem się. To Mundurek, tak, on ma w zwyczaju tak się pojawiać. Nie usłyszałem tego charakterystycznego trzepotania jego skrzydeł, bo pewnie szybował.
- Witaj, Mundus - zawróciłem, stając naprzeciw niego.
- Czołem, czołem - uśmiechnął się - znowu biegasz sobie sam po lesie? - zapytał, nie dostrzegając nikogo w mojej obecności.
- Tak jakoś wyszło - pomyślałem o moich przyjemnych uczuciach, które nadeszły wraz z moim poznaniem nowego dnia i znów uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Widzę, miło spędzasz dzień. To dobrze - odrzekł, nie kontynuując tematu mojej samotności - co zatem robisz?
- Biegam sobie. Możemy razem - odrzekłem krótko. Błękitny ptak przytaknął i wzbił się w powietrze, na co ja ruszyłem pełną parą, pędząc tak szybko, jak tylko mogłem. Chciałem za wszelką cenę pokazać, jak szybko i sprawnie umiem już biegać. Gdy jednak Mundurek zobaczył, co planuję, przyspieszył i za nic nie mogłem go dogonić. Mało nóg nie pourywałem, z językiem między łapami odpychając ziemię. W końcu zwolniłem, poddając się. Mój przyjaciel osiadł na ziemi.
- Nie mogę dalej - pokręciłem głową, lekko dysząc.
- Nie przejmuj się - ponownie zobaczyłem ten jego zagadkowy uśmiech - nie ma po prostu możliwości, by wilk, zwłaszcza szczeniak, na tak niesprzyjającym terenie dogonił lecącego szybko ptaka. I tak dobrze sobie radzisz.
Nieznacznie pokiwałem głową. Nie byłem tego wcale taki pewien, ale cóż. Powiedzmy, że wierzę na słowo.
Pobiegałem jeszcze trochę i wróciłem do domu. Ten dzień chyba również mogę zaliczyć do udanych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz