piątek, 5 stycznia 2018

Od Kasai CD Jaskra

Leżałam w śniegu, wyczerpana chorobą i używaniem swojej mocy. Najmniejszy ruch głową wywoływał zawroty. Zupełnie straciłam poczucie czasu, czułam już tylko zapach własnej krwi. Kolejne rany na moim ciele zauważałam dopiero, gdy ciepła posoka zaczynała spływać po mojej skórze w innych miejscach niż wcześniej. Miałam tego serdecznie dość, ale musiałam czekać. Wytrzymać jeszcze trochę i po raz kolejny sprawdzić teren, dopiero potem liczyć na poprawę. 
Cisza dzwoniła w uszach, póki nagle nie przerwał jej brutalnie huk wystrzału. Odczekałam chwilę i spróbowałam się podnieść. Mięśnie usilnie odmawiały posłuszeństwa, ale po kilku próbach udało mi się dźwignąć na równe nogi. Zrobiłam parę kroków, desperacko starając się utrzymać równowagę. Nie było nawet opcji, bym mogła przyspieszyć choć do truchtu, więc powoli zmierzałam w stronę, z której słyszałam strzał. 
Ciało psa znalazłam, dokładnie kiedy poczułam, że powoli tracę przytomność. Potrząsnęłam energicznie głową, licząc, że to choć trochę mnie otrzeźwi. Niestety Wszechświat znowu był mi przeciwny i nieumyślnie wzmocniłam tylko ból głowy. 
- Mogę wiedzieć, co ty właściwie robisz, Kas?
Gwałtownie poderwałam głowę do góry, co okupiłam kolejną falą bólu. Tuż nade mną, na grubej gałęzi siedział Shino. Gdyby miał umiejętność zabijania wzrokiem, przynajmniej oszczędził by mi cierpienia. Zignorowałam wyraźny wyrzut w jego głosie, przekrzywiłam głową, otwierając sobie tym samym jedną z ran na szyi.
- Ogólnie czy w tej chwili? - zapytałam mrużąc oczy. To mogła być moja ostatnia szansa na parę złośliwości w jego stronę, a i tak byłam ostatnio dla niego zbyt miła.
Lis szczeknął, strosząc sierść i niespokojnie poruszając ogonami. Przez chwilę zamierzał chyba nawet zeskoczyć na dół, ale opanował się w ostatniej chwili. Z racji samego bycia "lisim demonem", Shino był odporny na niemal każdą chorobę. Skoro więc nagle w to zwątpił, musiałam wyglądać strasznie.
- Dopiero co wróciłem z wyprawy do przeklętego NIKLu - warknął. - Po to, by dowiedzieć się, że Kokyu podrzuciła ci syna Keno, a ty poszłaś robić z siebie męczennika.
- Zamknij się - syknęłam zanim zdążył dodać coś jeszcze. Huczało mi w głowie tak, że nie mogłam nawet pozbierać myśli. - Nie mam na to czasu.
- Jesteś zupełnie jak brat. - Odwróciłam głowę, już wiedziałam do czego zmierza. - Nieodpowiedzialna, impulsywna. Nigdy nie myślisz o konsekwencjach.
- Po prostu, - uśmiechnęłam się lekko, nie miałam już siły na kłótnię - dopilnuj, żeby taki nie był. Keno pewnie nie chciałby, żeby skończył tak jak my. Ja też nie chcę. - Liczyłam, że coś powie. Nie zrobił tego. - Wiem, to był głupi pomysł. Znowu zapomniała pomyśleć dwa razy przed zrobieniem czegoś, ale nie mogę się już wycofać, rozumiesz? Jestem pewna, że nie ma dla mnie już szansy, chcę tylko dokończyć to co zaczęłam.
- Nie mam zamiaru na to patrzeć - stwierdził chłodno, odwracając się i skacząc na dalszą gałąź.
- Zajmij się Kuro! - zawołałam za nim.
Po chwili już go nie było. Zostałam sama z chorobą i żalem do samej siebie. Zawsze miałam talent do podejmowania głupich decyzji, ale tym razem wybrałam najgorszy moment.
Znów zakręciło mi się w głowie, do tego stopnia, że prawie upadłam. Usiadłam, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Spojrzałam na ciało psa. Pokryte licznymi ranami, w tym jedną od kuli, którą zapewne poczęstował go właściciel. Nie potrafiłam stwierdzić, czy było to okrucieństwo, czy łaska.
Spaliłam je najszybciej, jak tylko potrafiłam, wykorzystując resztki energii, która jeszcze mi została. 
Położyłam się na boku. Oddychanie sprawiało mi coraz większe trudności, a powieki same się zamykały. Ból jakby ustał, nie czułam też zimna, mimo że leżałam w śniegu. Zamknęłam oczy.

< Jaskrze? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz