środa, 31 lipca 2019

Podsumowanie lipca!

Moi Kochani,
dziś przychodzę z podsumowaniem miesiąca. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak, widzicie, pobiliśmy kolejny rekord! Tym razem to liczba postów w miesiącu, która przekroczyła dziś 146, tym samym czyniąc ten lipiec najlepszym lipcem WSC i najlepszym miesiącem WSC w ogóle. Od 2013 roku, Kochani, mieliśmy tu prawie 80 miesięcy działalności, a to ten, historyczny lipiec stał się tym najbardziej płodnym!
Uwaga! Ponieważ archiwum naszej watahy dociera tylko do stu ostatnich opowiadań, pozostała część jest ukryta, a przeczytać je można wchodząc w ostatnie widoczne opowiadanie i klikając pod nim "Starszy post".
No, a teraz podsumowanie. W tym cieplutkim miesiącu bezsprzecznie na prowadzenie wychodzi pewna piękna dama oraz nasi przyjaciele ze świata zbrodni.

Na pierwszym miejscu plasuje się Szkło z zawrotną liczbą 35 opowiadaniami na koncie.
Zasłużone, drugie miejsce zajmuje Azair Ethal, napisawszy 18 opowiadań.
Natomiast na trzecim miejscu widzimy wilki o imionach Etain i Ruten z 16 opowiadaniami.

Innymi postaciami, które wystąpiły w naszych opowiadaniach w tym czasie, były AashaUrsalShinoGoth i Mundus.

Warto wspomnieć, że nie tylko wymienione na trzech pierwszych miejscach wilki były w tym miesiącu aktywne. Co najmniej dziesięć opowiadań napisali również Notte (12),  Blue Dream (11) i Vinys (10).
Opowiadania w tym miesiącu napisali także Haruhiko, Zawilec, Sangre, Kzeris, Palette, Ashera, Serenity, Naoru i Noria Wari'yel.
Dziękuję wszystkim, którzy pisali opowiadania i nie zapominali o WSC. Do zobaczenia za miesiąc, Przyjaciele!

                                                                                          Wasz samiec alfa,
                                                                                                Zawilec

Od Szkła CD Kzeris

- Dobranoc, Kzeris - uśmiechnąłem się lekko. Uśmiechnąłem się szczerze, patrząc jej w oczy i z każdym machnięciem ogona czując, że lubię ją coraz bardziej. I mając z każdą chwilą coraz silniejsze wrażenie, że będę spotykał ją częściej, niż mi się wcześniej zdawało. Niż w ogóle kiedykolwiek przypuszczałem kiedykolwiek, odkąd ujrzałem ją po raz pierwszy.
Następne dni mijały powoli. Za sprawą jakiegoś dziwnego, acz przyjemnego przyzwyczajenia szybko zacząłem odczuwać brak mojego zajęcia sprzed niespełna tygodnia, tak, że w końcu pewnego środowego przedpołudnia postanowiłem wybrać się na polowanie, sam, aby upolowaną zdobycz móc przeznaczyć w pełni na swój cel. Zajęło mi to dużej, niż przypuszczałem, choć w zasadzie sam siebie powinienem skarcić za ten szaleńczy optymizm. Na szczęście udało mi się wreszcie 
znaleźć zająca, którego upolowałem w jakimś młodniku.
A potem wyruszyłem tam, gdzie planowałem od rana. Teraz z zającem, nie mając już pustych rąk. Tamtego wieczora to jaskinia Kzeris była moim celem. Zapowiadała się właśnie kolejna, ciepła noc, nadchodząca niczym szybujący w powietrzu łabędź, zapowiadana przez spokojne cykanie świerszczy.
- Kzeris? - zapukałem w odstający od ściany jaskini, płaski fragment skały, który sprytnie nagłaśniał moje stukanie. Swoją drogą, ciekawy wynalazek, warto byłoby upowszechnić takie pukacze wśród jaskiń w naszej watasze.
Ciemnowłosa wadera wyszła ze środka. Nie potrzeba było zbyt wielu słów, położyłem więc tylko przed nią na ziemi martwego zająca. Uśmiechnęła się lekko, gestem zapraszając mnie, bym usiadł razem z nią. Wydawało mi się, że sprawiłem jej przyjemność. Nie wiedziałem, czy to prawda, czy niepewne wrażenie, ale byłem pełen nadziei. Z jakiegoś powodu.
- Sama widzisz, nie było potrzeby odchodzić... z tego co widzę, mieszkasz tu sobie spokojnie - jak kilka dni temu, popatrzyłem jej w oczy.

< Kzeris? >

Od Naoru CD Serenity

Naoru uśmiechnął się do przyjaciółki. 
- W takim razie z chęcią zobaczę główną filię. - odparł, a Serenity przytaknęła. Po chwili otworzyła przejście, które miało sprawić, że w mgnieniu oka znajdą się w miejscu, które było ich celem. Naoru skłonił się lekko i gestem ręki wskazał, by Serek weszła przed nim. Chłopak mógł usłyszeć delikatny śmiech dziewczyny, który był muzyką dla jego uszu. Mógłby słuchać go godzinami. Nao uśmiechnął się. Serek weszła pierwsza, a za nią wszedł zielonooki.  
Znaleźli się w miejscu docelowym. Było niezwykle piękne. Naoru mógł zobaczyć wiele strażników. Miejsce to olśniewało swoimi pięknymi i spokojnymi barwami. Chłopak rozejrzał się. 
- Pięknie tu. - oznajmił. 
- Prawda? To niezwykłe miejsce. - odparła jego przyjaciółka. Naoru miał ochotę odpowiedzieć, że nie tak niezwykłe jak ona, ale zatrzymał to jednak dla siebie. Nie wiedziała dlaczego, ale nie był pewnie czy dobrze by zrobił, gdyby to powiedział na głos. Teraz nie byli samo. Otaczało ich mnóstwo strażników w przeważnie ludzkich formach. 
- Sporo tu strażników. - powiedział zielonooki. 
- Tak. Jest to nasze centrum. Dlatego jest tu tak dużo strażników. - odparła Serenity, a Nao przytaknął skinieniem głowy. 
- Muszę ci przyznać, że nie myślałem, że kiedykolwiek będę mieć okazję zobaczyć twój wymiar. - powiedział z uśmiechem i przyglądał się innym strażnikom. Wszyscy mieli skrzydła co było dla niego niezwykłe. Dobrze, że Serenity nauczyła go latać. Jeśli coś by się stało widziałby jak lecieć, a nie spaść. Spojrzał na swoją piękną przyjaciółkę. Nie mógł nacieszyć oczy tym widokiem. Serenity była naprawdę wyjątkowa. 

<Serenity?>^^

Od Ashery CD Sangre


Samica była zaskoczona. Nie miała pojęcia co się właśnie stało. Sangre znikł. Zostawił ją samą po tym co zaszło. Położyła się w kącie na starych deskach, które zaskrzypiał pod jej ciężarem. Nie lubiła takich miejsc. W ogóle nie przepadała za więzieniem innych. Bała się Sangre, gdyż nie wie jakie są jego granice. Dotknęła swoich ust. Nagle przypomniała jej się sytuacja, która miała miejsce przed chwilą. Zarumieniona położyła pyszczek pod łapami. Z czasem udało jej się zasnąć.

Wokół panowała ciemność. Ashera nic nie mogła zobaczyć. Nie wiedziała gdzie się znajduje. Nagle usłyszała dziwny dźwięk. Światło zapaliło się na końcu tunelu. Wadera zaczęła iść w jego kierunku. Gdy była coraz bliżej słyszała znajomy głos. Była to Axa. Jednak to co mówiła, było nie zrozumiałe dla Ashery. Nareszcie dotarła do światła. Wyszła z ciemności, by znaleźć się w ciemnym lesie. Wszędzie były drzewa otoczone mroczną mgłą. Ashera skuliła się, lecz ruszyła przed siebie. Ostrożnie stawiała swoje łapy. Nagle coś poruszyło się obok niej. Były to czarne kruki, które przeleciały nad jej głową. Ashera pisnęła, gdyż myślała, że ptaki te chcą ją zaatakować. Nagle pomiędzy drzewami przemknęła sylwetka wilka. Ashera widząc to ruszyła w kierunku, w którym prawdopodobnie szedł wilk. 
- Czekaj!- zawołała. Przyspieszając kroku. Szła truchtem pomiędzy mrocznymi drzewami, które skrywały w sobie niewyjaśnioną tajemnicę. Postać stanęła. Wyprostowała się, a jej czarne jak smoła futro powiewało na wietrze, który nagle się zerwał. Blask z czerwonych ślepi padł na otoczenie. Postać odwróciła się do Ashery. Jej serce przyspieszyło. Postać rozwinęła czarne skrzydła. Ashera wycofała się. Zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Po długiej ucieczce zatrzymała się widząc Axę. 
- Axa?- wyszeptała biała wadera. Wilczycą, która stała na przeciw niej odwróciła się. Faktycznie była to Axa. 
- Nie....... ... - wyszeptała Axa, a Ashera przybliżyła się do córki. 
- Nie zrozumiałam się kochanie. Możesz powtórzyć ? 
- Nienawidzę cię. - Ashera stanęła jak wyryta. - NIENAWIDZĘ CIĘ!- krzyknęła Axa, a do oczu białej wilczycy naleciały łzy. Słowa jej córki bolały ją. 
- Ale kochanie....
- Nie! Jesteś niczym! - Axa uśmiechnęła się przerażająco. - Pamiętasz? Mówiłaś, że zrobisz dla mnie wszystko. 
- To prawda skarbie. 
- Więc zgiń. - powiedziała ruda wadera. Ashera upadła.  Poczuła gorąc. Nie mogła oddychać. 
- Spełnij jej życzenie.- usłyszała. Obok białej wadery pojawił się czarny wilk, którego widziała wcześniej. - Chcesz by była szczęśliwa? Więc zniknij. Zgiń. Spraw by poczuła szczęście. - wyszeptał wilk. Ashera zacisnęła oczy. Strumienie łez spływały po jej policzkach. Gdy otworzyła oczy zobaczyła przed sobą ostre narzędzie. Spojrzała w górę. Widziała Axę i czarnego wilka, który stał obok rudej wadery. 
- Użyj tego ostrza. - odparł, a ona drżącą łapą złapała przedmiot. Zacisnęła mocno oczy i .......... Zrobiła to. Wbiła ostrze w swoją szyję. Krew zaczęła spływać po jej ciele z rany. Rozległy się ciche szepty. Nim Ashera zamknęła oczy wypowiedziała jeszcze jedno słowo. Przepraszam

Biała wadera obudziła się na miejscu, w którym zasnęła. W starej opuszczonej chatce. Ciągle tam była i żyła. Dotknęła łapą miejsca, w które wbiła ostrze. Nie było śladu po nim. 
- Nie wierzę, że uczyniła byś to.- usłyszała i oświeciła się. Zobaczyła Sangre, który siedział i spoglądał na nią czerwonymi ślepiami, któreś świeciły i rozpraszały panujący w pomieszczeniu mrok. 
- Chciałabym, by moja Axa była szczęśliwa. - powiedziała z uśmiechem, a łzy spływały po jej policzkach. Jej kochana Axa. 

<Sangre?> Wybacz, że tak długo >.<

Od Notte CD Rutena ,,Nocny włóczęga"

Od dłuższej chwili spojrzenie miałam utkwione w wilku, oplecionym przez przelewającą się lekko na krawędziach, zawieszoną w przestrzeni substancję. Jego głos i cała postać były teraz uosobieniem niewinności i bezbronności, pierwszej zapewne fałszywej. Przed oczami migała mi gęsta, bordowa sierść splamiona krwią, jaszczurze oczy wychodzące z orbit, w uszach dzwoniło echo wrzasków. Nie, to by było zbyt proste. Mimo to całą pozostałą uwagę skierowałam na prowadzenie sensownego dialogu.
— Wypróbowany, powiadasz? - podchwyciłam, prostując się. Nie odpowiedział. Jednym, szybkim ruchem wytrąciłam mu z palców narzędzie. Strzykawka potoczyła się po ziemi, zatrzymując przy jednym z kamieni. Nie spuszczając wzroku z Rutena i materii, próbującej nieustannie przejąć stery, dotknęłam przedmiotu. A gdyby tak wypróbować ją na samym doktorku? - przeszło mi przez myśl. Tylko...po co. - odparłam koncepcję. Nieprzytomny basior w mojej jaskini stanowiłby jeszcze większy kłopot, nie miałabym żadnego alibi. Westchnęłam cicho, krzywiąc się. Substancja zaczęła się przerzedzać, a po chwili odpuściłam i pozwoliłam jej całkowicie zniknąć. Nieco zdezorientowany wilk zaliczył twardy upadek. Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać; podniósł się energicznie i zaczął oddalać żwawym, acz godnym krokiem.
— Do widzenia, Notte.
Prychnęłam do siebie z dezaprobatą, odprowadzając go wzrokiem aż do momentu, gdy zniknął za rogiem w gąszczu. Przeniosłam uwagę na wciąż przytrzymywane przeze mnie narzędzie. Powlokłam się do środka i rzuciłam je w kąt. Pozbędzie się go, ale później. Byle nie teraz. Położyłam się, prawie że padłam na posadzkę przy ścianie, dysząc ciężko. Dźwiganie całego ciała stało się dla mnie wyzwaniem. Czułam ogromne zmęczenie, ból głowy pulsował nieznośnie, obraz rozmazywał. Nigdy nie utrzymywałam mocy przez tak długi czas. Zaczęłam powoli przejeżdżać pazurami po lewej kończynie, milimetr po milimetrze docierając coraz głębiej. Obiecałam. Obiecałam sobie. Ale ostatecznie obroniłam towarzysza. Pierwszy i...przedostatni raz. - nie miałam siły się oszukiwać.
Dopiero po około pół godziny byłam w stanie podnieść łeb i pomyśleć o czymś innym, niż ogarniające mnie wyczerpanie. Na przykład o tym, co tu się do jasnej ciasnej stanęło. Ruten. Mimo wszystko udało mu się mnie zaskoczyć. Od tej chwili mogę się po nim spodziewać właściwie wszystkiego. Jakie badania prowadzi się potajemnie, z użyciem ogłuszonych obiektów badawczych? nie chciało mi się wierzyć, że "dla rozwoju medycyny".
— Hę? - mruknęłam, wciągając woń świeżego mięsa. Ursal popchnął w moją stronę martwego zająca, mrucząc pod nosem coś w rodzaju "proszę". - Dziękuję. - szepnęłam w odpowiedzi, ochoczo zabierając się za jedzenie.
<Ruten? Możesz przenieść akcję w czasie, jeżeli chcesz, ja po prostu zakończyłam tę sytuację...chyba dopada mnie brakus wenus XD>

Od Azaira Ethala CD Rutena - "Motyl Nocny"

— Azair — mruknął Ruten, opuszczając głowę — trzeba dostarczyć ją na miejsce. A potem wracamy do domu. Do domu. Mamy jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Już czas.
Aza ledwie go słuchał. Skupiał się na jego oczach. Na kosmykach bordowych włosach. Delikatnym ruchu dłoni. Powiekach. Koszulce. Butach. Wszystkim, byle nie na ustach, które wcale nie tak dawno całował. O, bogowie. Oddałby wszystko, żeby pocałować go raz jeszcze.
Był rozdarty. Między wszystkim. Między życiem, które prowadził, a życiem, które w głębi serca chciałby mieć. Między nienawiścią a miłością w stosunku do najbliższych mu osób. Między przyjaźnią a uczuciem, które mogłoby ją zrujnować.
— Ruten — odezwał się nagle Azair.
— Hm? — Mężczyzna podniósł wzrok, a serce Azy przyśpieszyło. Nigdy się tak nie działo. Może to przez nastrój. Albo przez to, że w tym momencie był bardziej bezbronny niż kiedykolwiek w swoim życiu.
— Czy ty... — wyszeptał, podnosząc się do siadu, żeby jeszcze lepiej wpatrzeć się w jaszczurze tęczówki. — Czy ty czujesz coś do mnie?
Kroki. Trzaśnięcie drzwi. Aza znów został sam.
Nie było mu wstyd słów. Żal mu tylko było, że powiedział zbyt mało. A może było ich wystarczająco?
Wbił wzrok w sufit. Leżał tak, póki nie postanowił wyjść i zobaczyć, co z dziewczyną. Ale szczerze mówiąc, najbardziej chciał sprawdzić, czy na jej policzku odbiła się jego dłoń.
Zastał całą trójkę w kuchni. Ruten stał oparty o ścianę.
Czarnoskóra miała dłonie przywiązane do krzesła, ale siedziała prosto, z nogą założoną na nogę i takim uśmiechem, jakby to oni byli więźniami, nie ona.
Mundus siedział obok, na drugim krześle.
— Może lepiej by było, gdybyśmy odprowadzili ją od razu? — zapytał, ale było to pytanie retoryczne. Oczywiście, że byłoby lepiej. O wiele lepiej.
— Chodźmy więc — westchnął Azair, odwiązując ją. Z satysfakcją zauważył, że policzek zasłania burza czerwonych jak krew włosów, przez które jednak przebija blady ślad palców.
Złapał ją za łokieć i zniżonym głosem syknął, żeby niczego nie próbowała.
Wyszli więc z mieszkania, a im bliżej byli środka miasteczka, tym więcej ludzi się po nim kręciło. W końcu stanęli przy ulicy Srebrnej Jabłoni, całej skąpanej w świetle neonów.
— Nie chcę tam wracać — oznajmiła nagle czarnoskóra, bez swojego zwyczajowego uśmieszku pełnego wyższości. I może nawet z nutą strachu.
— Przykro mi — ozajmił Ruten. — Ale my chcemy wracać.
Mundus pchnął drzwi, a gdy weszli, od razu uderzył ich zapach dymu i potu. Podeszli do znanego im stolika, gdzie czekał już demon.
— Witajcie, kaczuszki — wykrzyknął na ich widok, uśmiechając się tak szeroko, że kąciki jego ust prawie dosięgały uszu. — I witaj ty, krnąbrna córko. Czekają cię niewyobrażalne cierpienia, wiesz o tym.
Przejął dziewczynę od Azy i uściskał ją krótko.
— No, panowie — zwrócił się z powrotem do naszej trójki. — Spełniliście swoje zadania. Wracajcie do swojego wymiaru.


Wilki nareszcie w wilczej skórze
Aza aż westchnął z ulgą. Jak dobrze było znowu znaleźć się w swojej własnej skórze. Obejrzał swoje łapy, otrzepał sierść i uśmiechnął sam do siebie.
Mundus machnął parę razy skrzydłami, a Ruten przeciągnął się.
— Nareszcie w domu — oznajmił Mundus, wypowiadając tym samym na głos myśli całej trójki.

< Ruten? >

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Ruten
Tak, dziewczyna była z Mundusem, który miał pilnować, żeby znowu nie zrobiła nam głupiego żartu. Z jednej strony nie miała już klucza, którego mogłaby użyć do ucieczki, z drugiej, tak naprawdę nie mogliśmy mieć pewności, czego się po niej spodziewać. Coś jednak sprawiło, że postanowiłem zostawić ją pod opieką naszego przyjaciela i chociaż na chwilę przejść do pokoju Azaira. Poprzednim razem zauważyłem u niego czarno-białe ramki. A w ramkach zdjęcia. Był tam Azair, byłem ja, nawet Mundurek. Rzecz jasna, w tych dziwnych, ludzkich (a może nie do końca ludzkich?) postaciach.
- Mógłbym pytać... - przystanąłem na środku małego pokoju, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, wbijając wzrok w fotografie - ale o co? I w sumie po co... - przypomniałem sobie, że nie pierwszy już raz się nad tym zastanawiałem. Nigdy nie lubiłem niewyjaśnionych sytuacji. 
Odwróciłem się i popatrzyłem na białookiego, który leżał na swoim łóżku z rękoma za głową. Teraz, nareszcie nadarzyła się okazja, aby szczerze porozmawiać. Ale gdy już byliśmy tam, padło kilka słów, nagle zorientowałem się, że ja nawet nie potrafiłbym tego zrobić.
Może byłem zbyt wypruty z czysto żywych uczuć. Nie czułem tego, co zazwyczaj powinny czuć wilki, ludzie, nie miałem daru współodczuwania. Zawsze, gdy wypowiadałem choć słowo, zmieniałem wyraz pyska, czy robiłem coś, co mogło nawet wydawać się podyktowane życzliwym odruchem... to była gra, choć nie zawsze skuteczna. Miałem w sobie zbyt dużo blokad. Bałem się patrzeć w oczy. Byłem ponury. Ale nawet mimo to, wszystko co robiłem było kłamstwem nastawionym na osiągnięcie celu. Czy jednak pod tym względem różniłem się od innych wilków? Może wbrew pozorom nie tak bardzo?
Odetchnąłem z ulgą. Dotarło do mnie, że nie mogłem powiedzieć mu niczego z tego, co być może chciałem. Choćby gryzło mnie i raniło, będę trzymał to z całej siły i nie wpuszczę, jak szarpiącego się kota. Jedynym, o czym myślałem w tamtej chwili, było to, że jeszcze kilku spraw nie zdążyliśmy załatwić. I nie chodziło mi już tylko o nazwanie rachitycznych karykatur emocji, które odczuwałem patrząc na jednego i drugiego towarzysza, ale też o to, co planowałem już od dłuższego czasu.
- Azair - wyszeptałem w końcu opuszczając głowę, po czym westchnąłem - trzeba dostarczyć ją na miejsce. A potem wracamy do domu. Do domu. Mamy jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Już czas.
Uśmiechnąłem się lekko, nawiązując kontakt wzrokowy z białookim. Cisza przedłużała się. Miałem wrażenie, że Azair patrzy na mnie i odczuwa... coś podobnego zaciekawieniu? Czy tak można to nazwać? Nie znałem się przecież na uczuciach wilków.
To Azair, mój przyjaciel. Jeśli przyjaźń między kimś takim jak on i kimś takim jak ja w ogóle jest możliwa. Gdzieś tam jest również Mundus, mój drugi przyjaciel. Dla bezpieczeństwa nigdy nie stawiałem ich na oddzielnych pozycjach. Cała świadomość, która mówiła mi, że nie nawiązuję z towarzyszami bliskich relacji, a wszyscy, którzy mnie otaczają są mi po prostu potrzebni, mogła bowiem kłamać. Wolałem trwać w tym przekonaniu, by kiedyś nie okazało się, że jest dwóch... i ten trzeci.

Czas na zapowiedź
Na imię ma Ruten. To, co widzi wokół, nie jest jego światem, ale to żaden problem. To chwila przerwy na wzięcie głębszego oddechu. Była mu potrzebna, teraz czas do pracy.
Jego świat i jego przestrzeń nadal czeka w WSC. Tam, gdzie las śpi spokojnie. Gdzie dzień w dzień słońce zachodzi przyjemnie, rześko, oblewając ziemię szkarłatem, takim czystym, ciepłym, nie przywodzącym na myśl nawet kropli krwi. Gdzie co noc łagodne, leniwe świerszcze siadają na trawach i cykają swój kojący rytm. Poza tym, las trwa w milczeniu. Od ziemi, gdzie pośród okrytej wygłuszającą ciemnością zieleni słychać szelest każdej małej nóżki pająka, przez stukające o siebie delikatnie gałęzie, aż po niezmierzone, martwe niebo, gdzie samotny, mały, nietoperz właśnie zamachnął się skrzydłami. Wystarczy położyć się na ziemi i spojrzeć w czystą przestrzeń, by dostrzec niknące w bezkresie, niezliczone gwiazdy i pogrążyć w stanie przypominającym nieważkość. Zapominając o plecach wciąż przylegających do ziemi, wyobrażać sobie, że się leci. Takie beztroskie noce pamięta z dzieciństwa. Noc zawsze była jego sprzymierzeńcem, napełniała serce niewysłowionymi uczuciami. Niech świerszcze cykają, a las śpi, usypiając wilki nie podejrzewające, jakich barw nabierze przyszłość. Tam, gdzie nie wiedzą jeszcze, kto to właściwie jest, ten Ruten. Niech śpią.
Nigdy nie lubił wchodzić w pełnym słońcu, ogłaszany dźwiękiem fanfar, otwierać drzwi kopniakiem i powodować szeptów poruszenia wśród tłumu. Nie, pojawiał się po cichu, bez zamieszania. Nie było mu do niczego potrzebne, nie chciał sztucznie budować napięcia. Jeśli jego przedmiot jest tego warty, obudzi się samo.

< Azair? >

Od Notte - 7 trening mocy

Chmury. Deszcz. Śnieg. Burza. Grad. Huragan. Zniosę wszystko. Tylko proszę, do cholery jasnej, nie upał.
Zbliżało się południe, a słońce grzało tak, jakby zostało mu ledwie kilka minut życia. Żar lał się z rozpalonego, jasnego, błękitnego nieba, po którym pływało ledwo parę samotnych chmurek. Natężenie światła sprawiało, że musiałam mrużyć oczy. Próżno szukać porządnego cienia. Wszystko kipiało i ociekało gorącem, nawet tutaj, nad morzem. Wiatr był dosyć słaby, fale niskie. Powietrze drżało niespokojnie. Świat zamarł w oczekiwaniu na lepsze czasy. Ukryłam się pod jednym z drzew przy klifie i, obserwując wodę, próbowałam skupić się na swoim zadaniu, a nie na tym, jak chętnie zmiażdżyłabym jasną, stojącą nade mną kulę. Nawet ptaki zrezygnowały z nawoływania i wyśpiewywania miłosnych treli.
Tym razem przerwał mi Ursal, zachęcając, żebym poszła za nim. Mój towarzysz był aż nazbyt grzecznym dzieckiem; nigdy się nie wtrącał, nie marudził, sam organizował sobie czas, stawał się coraz bardziej samodzielny, aczkolwiek wciąż był właśnie dzieckiem, potrzebującym czyjejś uwagi. To jeszcze umiałam zrobić. Na szczęście przerwał mi już pod koniec. Obejrzałam posłusznie jego znalezisko, pokiwałam głową. Tyle wystarczy.

Gratulacje!

Od Notte - 6 trening mocy

Kolorowa wadera zdążyła wydać tylko krótki, cichy, urwany okrzyk, nim ostre jak brzytwa szczęki rozerwały jej struny głosowe. Kawałki mięsa fruwały w powietrzu. Oblizałam krew, czując charakterystyczny metalowy posmak. Wilczyca dołączyła do stosu ciał, o dziwo, w całości, choć martwa.
Gałązki drzewa drgnęły i poczęły powoli wykręcać się we wszystkie strony, jak kończyny staruszka w artretyźmie. Wszystkie liście opadły, zanim jeszcze zdążyły dobrze uschnąć, szeleszcząc całą gromadą. Roślina poczęła czernieć od góry do dołu, teraz już cała wijąca się, pękająca i zamieniająca w proch pod naciskiem ogromnej, czarnej łapy. Reszta lasu reagowała tak samo przy akompaniamencie pisków i wrzasku zwierzyny. Wilk szedł dalej, zostawiając za sobą jedynie zniszczenie i pożogę.
Gwałtownie podniosłam się i przycisnęłam do ściany, szeroko otwartymi oczami lustrując ciemne wnętrze groty. Wszystko było na swoim miejscu. Uspokoiłam oddech, rozmasowałam trochę zesztywniałą kończynę i wyszłam na zewnątrz. I tak już nie zasnę. Kropił deszcz, noc była pochmurna, bezksiężycowa. Wyciągnęłam szyję ku niebu, rozkoszując się dotykiem chłodnych kropli na skórze. Utkwiłam wzrok w jednym punkcie. Czułam, że to dobry moment. Po pewnym czasie nad moją głową na parę chwil uformowała się czerniejsza od nocy kulka. Spojrzałam kątem oka na Ursala. Naszła mnie ochota, by ją wypróbować.
Otrząsnęłam się i wróciłam do środka, by oczekiwać nadejścia dnia.

Od Notte - 5 trening mocy

Spacerowałam przy granicy WSC i WWN, nie skłaniając się wyraźnie ku żadnej ze stron. Krawędzie terenów były swoistą ziemią niczyją - dopiero dobre kilkaset kroków dalej można było mówić, że się komuś wlazło na działkę. Poza tym z tego, co mi było wiadome, aktualnie byliśmy z tą watahą w dobrych, wręcz przyjacielskich stosunkach. Nie musiałam się spinać i przemykać tak, jak w przypadku WSJ, gdzie nigdy nie można było być pewnym co do nastawienia gospodarzy.
Szukałam głównie punktów strategicznych do niepostrzeżonego przedostania się na ich teren, swoistych korytarzy. Maszerowałam jedną z wydeptanych przez leśną zwierzynę ścieżek, kiedy krzaki kilka metrów dalej, zaszeleściły i wyłoniło się z nich stworzenie nieprzynależące do tego świata. Ciało demona przypominało dzikiego kota, o wyjątkowo masywnych kończynach i puchatym ogonie. Głowa, ozdobiona licznymi kolcami, była bardziej spłaszczona. Z paszczy wysuwał się rozdwojony język, sycząc cicho. Całość otaczała piekielna, ciemna aura.
Zatrzymaliśmy się i przyglądaliśmy sobie przez dłuższą chwilę. Demon ruszył pierwszy. Postanowiłam pójść za nim, w głąb terenów WWN. Niekiedy kształty zamazywały mi się, lecz nie musiałam już wytężać wzroku do tego stopnia, by utrzymać obraz. Istota mimo wszystko zniknęła w pewnym momencie, zostawiając mnie samą. Rozejrzałam się pobieżnie. Tuż przy zarośniętym wąwozie.

Od Notte - 4 trening mocy

Tym razem obudziłam się prawie że ze wschodem słońca. Niebo było trochę zachmurzone, ale podświetlone na fioletowo i pomarańczowo kłęby świadczyły o wczesnej porze. Mój towarzysz spał jeszcze smacznie w kącie. Na dźwięk potrąconego przeze mnie kamyka przekręcił się tylko na drugi bok z cichym mruknięciem. Wyszłam przed jaskinię i usiadłam centralnie przed wejściem. Moja grota znajdowała się na uboczu, nie musiałam się martwić, że ktoś wyskoczy w pobliżu. No, może tylko Ruten ze strzykawką. - uśmiechnęłam się lekko.
Postanowiłam rozpocząć dzień właśnie od treningu mocy. Westchnęłam, wzięłam głęboki wdech i wydech, analizując docierające do mojego nosa zapachy. Zając. Ćwierkający ptak. Żywiczna woń lasu. Utkwiłam spojrzenie w dziupli wydrążonej w jednym z drzew i zmrużyłam lekko oczy, skupiając się z całej siły na zadaniu. Liczy się tylko tu i teraz. Powoli moje powieki opadały coraz niżej. Zamknęłam je całkowicie i...musiałam od razu zrezygnować. Nie dziś takie fanaberie. Przez chwilę miałam wrażenie, że mroczna substancja się materializuje, ale pewnych efektów nie było widać.

Od Notte - 3 trening mocy

Tuż po pobudce mój żołądek głośno oznajmił swoje niezadowolenie z powodu panującej w środku pustki. Nie jadłam nic wczoraj wieczorem, więc nie mogłam mu się dziwić. Ten narząd uwielbiał "tłumy", w przeciwieństwie do mnie. Większość wilków akurat się budziła, poznawałam to po odgłosach, słońce straciło już większość czerwonych i pomarańczowych blasków. Wataha przygotowywała się na kolejny dzień funkcjonowania.
Wyszłam cicho na zewnątrz i skierowałam się przed siebie, do lasu. Po pewnym czasie spędzonym z nosem przy ziemi natrafiłam na trop borsuka, rosomaka bądź jakiegoś łasicowatego; ciężko stwierdzić. Na miejscu przekonałam się o słuszności mojego pierwszego założenia. Czarno biały ssak przekopywał właśnie ściółkę leśną, może w poszukiwaniu pożywienia. Jesteśmy tacy podobni... - przyszło mi na myśl, przyglądając się zwierzęciu. Stworzenie jednak w tym momencie podniosło łepek, jakby zaniepokojone. Nie było czasu do stracenia. Wyskoczyłam w jego stronę. Po krótkim pościgu dopadłam zdobyczy. Próbowała się jeszcze desperacko bronić, ale ostatecznie osłabiona upływem krwi padła pod jednym z ciosów.
Zaciągnęłam ją w bardziej ustronne miejsce. Po posiłku przypomniałam sobie o codziennym treningu. Nade mną rozciągał się swoisty baldachim z koron trzech buków. Idealnie.

Od Notte - 2 trening mocy

Moje "medytacje" miały jeden skutek uboczny. Do tej pory wyglądało to jedynie na syzyfową pracę kontroli nad tą potęgą, panowaniem nad sobą, wyciszeniem...lecz w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że ćwicząc to, równocześnie umacniam w sobie tę nadnaturalną siłę. Przygotowuję ciało do znoszenia coraz większego jej natężenia. Nieświadomie czerpię coraz więcej mocy, kumuluję ją. Kiedy próbuję ją obudzić w świetle świadomości, zło uderza w ograniczające je płaszczyzny coraz agresywniej i mocniej. Czułam to w sobie, nieraz na co dzień.
Być może powinnam przestać; próba zmienienia swojej natury jest jak walenie głową w kowadło, jak niektórzy powiadają. Jednak treningi te, mimo wszystko, były dla mnie ukojeniem, a każdy mały sukces dużą satysfakcją. Nie potrafię tego do końca wytłumaczyć nawet w myślach.
Mała chmurka błyskawicznie rozpłynęła się w powietrzu, sycząc złowieszczo. Rozluźniłam wszystkie mięśnie, po chwili kładąc się na głazie i głęboko wdychając powietrze. Słońce prażyło bezlitośnie. To była wyjątkowo udana sesja.

Od Notte - 1 trening mocy

Hamowanie na miękkim, sypkim piasku, o tej porze pomarańczowo-złotej barwy, nie należało do najprzyjemniejszych i najłatwiejszych zadań. Po złożeniu skrzydeł moje łapy jeszcze przez kilka sekund sunęły po podłożu, zagrzebując się coraz głębiej. Prychnęłam cicho, otrzepując po kolei wszystkie cztery. Obejrzałam się za siebie, poobserwowałam przez chwilę las, kończący się kilkanaście kroków od krawędzi klifu, po czym usiadłam i przeniosłam wzrok na morze, hen, po horyzont. Falująca woda miała w sobie coś magicznie pięknego, przyciągającego, niepokojącego w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Utkwiłam spojrzenie mniej więcej w jednym punkcie, przymknęłam oczy i trwałam tak w skupieniu, powoli, cierpliwie próbując. Ostatnio poświęcałam swojej mocy, jeżeli można tak to nazwać, więcej uwagi, niż zwykle. Zarówno efekty, jak i moje zmęczenie po sesji się zwiększały, tyle że to drugie bardziej, niż powinno.
Otworzyłam oczy. Nic już nie zagłuszało szumu morza, za to ból głowy i pulsowanie w prawej przedniej łapie przyćmiewały mi umysły. Przeszłam się trochę brzegiem. Gdy najgorsze minęło, podleciałam na klif i poszłam upolować coś na śniadanie.

wtorek, 30 lipca 2019

Od Azaira Ethala

Chyba zostało już wspomniane, jak bardzo Azair nienawidzi lata?
Miał dosyć. Żar lał się z nieba strumieniami, deszczu ani widu, ani słychu, a chłód jaskini nie dawał absolutnie żadnej ulgi. Niestety, przez temperaturę nie miał nawet siły się ruszyć, leżał więc na grzbiecie, łapami przerzucał sobie Kamyka i mruczał pod nosem przekleństwa w stronę tej Matki Natury, przez którą cierpiał takie katusze.
To nie tak, że jej nie lubił. Ale ona widocznie nie znosiła jego.
Z każdą kolejną sekundą wściekał się coraz bardziej. Miał ochotę rzucić wszystko i wyemigrować na Północ, gdzie podobno z nieba całe dnie spada śnieg, tworząc parumetrowy puch na ziemi, tak, że trzeba się przez niego przedzierać. Przeczekałby tam lato, a potem wrócił do Watahy Srebrnego Chabra na jesień. Plan brzmiał idealnie.
Ale miał tu stanowisko. Nie mógł go opuścić. Gdyby to zrobił, jedynym śledczym watahy zostałby ten gówniarz, Szkło. Na którego, nawiasem mówiąc, trudno teraz wpaść, bo spędza całe dnie w Watasze Wielkich Nadziei, pomagając tamtejszym.
Ostatnio, z tego co Aza słyszał, przyprowadził do medyczki, Etain, jakąś waderę o wątpliwym pochodzeniu. Podobno wylizała się z dosyć poważnych obrażeń i hasała luzem po terenach watahy jako pełnoprawna jej członkinia.
Aza coraz częściej zastanawiał się, czy Zawilec, jego ulubiony basior w całej watasze, kiedykolwiek kogoś nie przyjął. Musi go kiedyś o to zapytać.
Niewiele myśląc, wstał, odrzucił Kamyka w bok i wyszedł z jaskini, w tę duchotę, okrutne szpony słońca, maszynę do tortur Matki Natury, której z chęcią pogroziłby pazurami.
Ruszył w stronę swojego ulubionego jeziorka, żeby dać ulgę rozpalonej skórze. Naprawdę, naprawdę potrzebował chłodu.
Gdy tak szedł, przemykając zwinnie między drzewami, usłyszał czyjś głos.
— Przepraszam, przepraszam, przepraszam — mówił ktoś. Po barwie głosu można było poznać, iż jest to wadera.
Aza podszedł bliżej.
— Naprawdę nie chciałam tego robić. Ale musiałam. Nie byłam w stanie tego zatrzymać. — Głos wadery zdecydowanie się łamał.
Zerknął zza drzewa.
Szczupła wadera w neutralnych barwach chodziła dookoła polanki i przepraszała po kolei każdy liść i kępkę trawy. Azair prychnął pod nosem.
Nie kojarzył jej. Więc albo jest to intruz z innej watahy, albo nowa. No, przynajmniej się zabawi rozmową. Natychmiast zapomniał o temperaturze. Obstawił opcję B i wyszedł na polankę.
— Witam panią — odezwał się uprzejmie z szarmanckim uśmiechem na pysku. — Okropna dziś pogoda, prawda?

< Kzeris? XD >

Od Kzeris CD Szkła

Słowa, które wypowiedział Szkło zamurowały mnie. Dlaczego on tak uważa? Każde życie jest cenne. Nie ważne czy jest się młodym, czy starym. Nagle Szkiełko złapał mnie za łapę co spowodowało rumieńce na moim pyszczku. Nie wiem, czy były widoczne pod moim futrem.
- Nie wiem, jaką mocą dysponujesz, ale mogę być twoim wskaźnikiem - uśmiechnął się lekko. Również się uśmiechnęłam - a póki co, widzisz... nawet nie znam jeszcze twojego imienia.- dodał po chwili, a mnie zamurowało. Jak mogłam się mu nie przedstawić? Przecież powinnam zrobić to w pierwszej kolejności. 
- Wybacz mi. Tak mnóstwo się dzisiaj działo, że zapomniałam się przedstawić. Jestem Kzeris.- odparłam.
- Miło mi cię poznać Kzeris. To co? Może zostaniesz na jakiś czas?
- A co jeśli kogoś skrzywdzę? Nie wiesz do czego on jest zdolny.- powiedziałam smutno i spojrzałam w ziemię. - On jest nieokiełznany, gdy poczuje krew atakuje, a ja? Nie jestem w stanie go okiełznać. 
- Kzeris, spokojnie. Jestem pewny, że nic się nie stanie.- odparł. Uśmiechnęłam się słabo. Bałam się, że jednak coś się stanie. Odpędziłam złe myśli. Spojrzałam na Szkło.
- Niech będzie. Zostanę tu.- powiedziałam radośnie, a cały mój smutek zniknął. 
- To wspaniale. - odparł. 
- Gdzie mam się w takim razie udać?
- Do naszej alfy Zawilca.
- Zaprowadzisz mnie do niego?- spytałam, a wilk przytaknął skinieniem głowy. Zaprowadził mnie do jaskini, w której prawdopodobnie przebywał Zawilec. 
- Poczekam na zewnątrz. - powiedział Szkiełko.
- Dziękuję.- szepnęłam z uśmiechem wchodząc do środka. W środku zauważyłam białego basiora. Po rozmowie z alfą zostałam członkinią watahy. Cieszyłam się, ponieważ nareszcie miałam dom. Będę musiała zapanować na moją mocą. Nie chcę zostać wygnana. Wyszłam z jaskini Zawilca z uśmiechem, co zauważył Szkło.
- Więc witamy w watasze.- powiedział.
- Skąd o tym wiesz?- spytałam z uśmiechem. 
- Widzę, że jesteś uśmiechnięta.- odparł, a ja się zaśmiałam. 
- Teraz muszę znaleźć jakąś jaskinię do spania. Zaczyna się powolutku ściemniać. 
- Mogę ci pomóc. - odparł, a ja się uśmiechnęłam. 
- Naprawdę? Dziękuję.
- Drobiazg, choć za mną.- odparł i ruszył przed siebie, a ja ruszyłam tuż za nim. Po obejrzeniu paru wolnych jaskiń wybrałam swoją. Nastał już wieczór. Przyszedł czas by pożegnać się z Szkłem. Dziwiłam się, jak szybko minął mi dzień. Podeszłam do basiora. 
- Dziękuję ci, że towarzyszyłeś mi dzisiejszego dnia. 
- Nie ma za co dziękować. Cieszę się, że jednak zostałaś. 
- Też się cieszę. Może tu zaznam szczęścia.- odparłam. Westchnęłam po chwili, nie chciałam żegnać się ze Szkiełkiem, ale byłam bardzo zmęczona i marzyłam o śnie. - Szkiełko, niestety muszę już wracać do jaskini. - oznajmiłam trochę sennie. 
- Och oczywiście. Powinnaś jeszcze odpoczywać.- odparł, a ja się uśmiechnęłam. Podeszłam do niego trochę bliżej. 
- Pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę? Tą, gdy na ciebie wpadłam?
- Tak, a co? - spytał, a ja się uśmiechnęłam ciepło. Położyłam łapę na jego ramieniu.
- Moim zdaniem twoje życie jest równie cenne, jak innego wilka. Każde życie jest cenne. - powiedziałam i odwróciłam się. - Dobranoc Szkiełko.

<Szkiełko?>

Od Szkła CD Kzeris

Kzeris zdrowiała. Poprosiłem naszą medyk, Etain, aby nie mówiła rannej, że prawie codziennie przychodziłem do jaskini medycznej i przynosiłem jedzenie. Nie mieliśmy w watasze nikogo, kto mógłby polować dla chorych, wcześniej nie mieliśmy z resztą ich zbyt wielu. Ot, czasem jakiś wilk przybył, aby opatrzyć swoją ranę, czy nastawić złamaną kończynę. Poza tym, odkąd pamiętam chyba nikt niczego tam nie szukał.
Pewnego dnia Joena, pomocnik medyka, powiadomiła mnie, że Kzeris lada moment będzie mogła opuścić szpital. Już następnego przedpołudnia na mojej drodze nagle pojawiła się stanowczo lepiej już wyglądająca Kzeris. Powiedziała, że szukała mnie i robiła to w zasadzie tylko po to, aby mi podziękować. Za co podziękować? Kiedy wyniosłem ją z pola walki, spełniałem mój obywatelski obowiązek. Niczym nie ryzykowałem, bo wokół nie było już żadnego zagrożenia. Poza tym, choć trudno się do tego przyznać, byłem przekonany, że istota, którą niosę do medyka nie jest wilkiem.
Ale w mojej duszy oprócz miejsca na spełnienie obywatelskiego obowiązku było jeszcze coś. Może to, że gdyby Kzeris naprawdę okazała się psem, żadne prawo nie kazałoby mi jej pomóc. A jednak zrobiłem to, pomimo fałszywej pewności. Sam nie wiem, dlaczego. Może po prostu coś wyjątkowo mocno ścisnęło mnie w sercu.
Uśmiechnąłem się. Nie miała za co dziękować. Liczyło się, że z tej rzezi ocalała chociaż jedna istotka.
Zanim odeszła, powiedziała jeszcze tylko, że planuje udać się w podróż po świecie. Jak to? Po co? Przechyliłem lekko głowę. Przecież znalazła tutaj watahę, jeśli wcześniej nie miała dokąd pójść, teraz miała już miejsce na ziemi, do którego przetarła prosty i szeroki szlak. Położyłem uszy po sobie. Oznajmiła, że jest zagrożeniem. Nie może być zagrożeniem, jeśli nie chce być groźna. Nie jest groźna, jeśli patrzy teraz na mnie i chyba... uśmiecha się. Nie może być "zła", jeśli patrząc na nią po prostu jestem pewien, że widzę dobro.
- Poczekaj - powiedziałem cicho, ruszając za nią. Nie zatrzymała się, bo usłyszała moje kroki. Dogoniłem ją, przez chwilę jeszcze zastanawiając się, co powiedzieć - nie podoba ci się tutaj? Skąd przybyłaś, kto cię gonił? Przecież... jeśli na zewnątrz nadal jest to zagrożenie? - sam nie wiem, dlaczego tak bardzo zaczęło zależeć mi, aby pozostała. Może po prostu nie chciałem patrzeć na jej smutek. Wolałbym widzieć ją szczęśliwą, a jakieś nieodparte wrażenie podpowiadało mi, że odejście z terytoriów należących do WSC wcale jej nie uszczęśliwi - poczekaj - powtórzyłem. Posłała mi przelotne, nieco smętne spojrzenie - zostań... chociaż na jakiś czas. Jeśli stanie się coś, co uznasz za dostateczny powód, by odejść, po prostu odejdziesz. A na razie... zostań.
- Nie rozumiesz - odparła smutno - nie chcę być zagrożeniem. Mogę spowodować nieszczęście, nie chciałabym na przykład, żebyś zginął z mojej winy.
- Ja jestem tylko prostym stróżem prawa, moje życie nie ma znaczenia w szerszej perspektywie - w przypływie desperacji chwyciłem ją za łapę. Byliśmy niedaleko granicy naszych terenów - nie wiem, jaką mocą dysponujesz, ale mogę być twoim wskaźnikiem - uśmiechnąłem się lekko - a póki co, widzisz... nawet nie znam jeszcze twojego imienia.

< Kzeris? >

Od Azaira Ethala CD Rutena - "Motyl Nocny"

Azair poczuł ulgę, znowu znajdując się w znajomym mieszkaniu.
Mówiąc szczerze, swój pokój tutaj lubił nawet bardziej niż jaskinię w Watasze Srebrnego Chabra. Tam co rano witały go szare, kamienne ściany. Tutaj mógł patrzeć na twarze swoich najlepszych (jedynych) przyjaciół... I Rodziców. Na twarz Ojca. Oczy Matki.
Tęsknił za nimi. Mimo dorosłego już wieku, wielu wiosen za sobą, tęsknił za nimi. Brakowało mu rodziny. I chociaż Mundus i Ruten dobrze zastępowali mu cały świat, na dnie swojego kamiennego serca miał jeszcze wspomnienie szczenięcych lat, kiedy to jego największym marzeniem była odrobina czułości. Kiedy liczył na czułe objęcie przez Matkę. Aprobatę Ojca. Starał się być dobrym synem, ale jak miał nim być, skoro prawdziwy Aza nie był taki, jaki oni chcieli, żeby był. Na szczęście ma przecież Rutena i Mundusa. Oni nie oczekują kogoś innego. Są zespołem. Silni osobno, razem tworzą potęgę, której nie zdołał się oprzeć dotychczas żaden wilk, jakiego spotkali.
Aza potrząsnął głową. Chyba robił się sentymentalny.
Czarnoskóra dziewczyna, dalej trzymana przez Rutena za rękę, uśmiechnęła się do białowłosego z wyższością, jakby... Tak jakby słyszała jego myśli.
Właśnie, ona. Powód ich kłopotów. Ona i ten demon, który uznał za zabawne sprowadzić ich do tego wymiaru.
Warknął na nią i szarpnął ją za ramię, wyrywając z uścisku Rutena.
— Wiesz, ile problemów mamy przez ciebie i twojego durnego tatuśka? — wysyczał do niej. — Szlajamy się po wymiarach, żeby złapać małą księżniczkę, która nie ma ochoty na powrót do domu. Głupia suka uważa, że może latać nie wiadomo gdzie, a my mamy za nią biegać.
Kpiący uśmiech dziewczyny działał mu coraz bardziej na nerwy. Czy ta dziewczyna nie ma za grosz instynktu przetrwania? Jeszcze jedno takie pewne siebie spojrzenie, a Aza rozszarpie ją na strzępy, dosłownie. Miał ochotę wybuchnąć.
— Obyś szczezła w męczarniach — warknął do niej na koniec. Już miał się udwrócić i udać prosto do swojego pokoju, gdy nagle, bez zastanowienia, obrócił się na pięcie i wymierzył jej policzek. Odgłos uderzenia rozległ się po całym korytarzu, a dziewczynę aż odrzuciło.
— Propnuję, żebyśmy się przespali, a jutro odprowadzimy ją i rzucimy wszystko w diabły — oznajmił spokojnym tonem, otrzepał sobie koszulę, po czym wszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Westchnął głęboko, siadając na łóżku. Pogładził delikatnie białą pościel. Oddychał powoli, starając się unormować oddech.
To jeden z niewielu napadów złości, jaki mu się trafił. Zerknął na ścianę pełną zdjęć. Miał ochotę wszystkie zniszczyć, pokaleczyć się szkłem i porwać papier, a potem połamać ramki. Ale nie zrobi tego. Byłoby mu żal tych wspomnień.
Położył się i podłożył dłonie pod głowę. Skrzyżował nogi w kostkach. Właśnie tak, powoli. Uspokój się. Wdech, wydech. Zamknął oczy.
Nagle rozległo się pukanie. Białowłosy przeczekał chwilę, aż rozległo się ponownie.
— Czego? — zapytał.
— Mogę wejść?
To Ruten. Aza westchnął.
— Tak — rzucił.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł bordowowłosy. Zamknął je za sobą.
— Co z dziewczyną? — mruknął Azair.
— Jest z Mundusem — odparł tamten.

< Ruten? Nie wiem, co tu się stało, przepraszam >.< >

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Razem z Mundurkiem staliśmy wśród ludzi zgromadzonych pomiędzy niskimi, w większości drewnianymi budynkami. Przyglądałem się Azairowi, który zbliżył się do jakiegoś masywnego mężczyzny siedzącego przy stole wraz z naszą dziewczyną. To znaczy, z tym szatańskim pomiotem, którego szukaliśmy. Na chwilę zamarłem widząc, jak sytuacja powoli zaczyna klarować się i nieuchronnie prowadzi do rozpoczęcia pojedynku. Nie słyszałem wyraźnie wszystkich słów. Ale nawet mimo to, nietrudne było zrozumienie ich sensu.
- Czy on zwariował? - zapytałem, trochę sam siebie w duchu, a trochę na głos, stojącego obok przyjaciela.
Po niedługiej chwili zapanowało poruszenie. Żądny krwi tłum postanowił dać wojownikom miejsce do walki. Aza dostał jakiś miecz, tamten typ wziął swój. Na pierwszy rzut oka widać było, że posługuje się nim w stopniu co najmniej zadowalającym. Wzniosły się okrzyki, słychać wśród nich było głównie imię wikinga. Azair nie tracił animuszu. Nerwowo zacząłem stukać nogą w ziemię.
- Tarcza, gdzie moja tarcza - przeciwnik Azaira wydawał się być już pod wpływem promili, nadal jednak zachowywał godną podziwu równowagę na obu nogach i myślał trzeźwo. Chwycił jakąś tarczę. Białowłosy również otrzymał do walki ten sam typ uzbrojenia i stanął na środku utworzonej przestrzeni.
- Trzeba go jakoś stamtąd wyciągnąć - cofając się pod ścianę jakiegoś domu zwróciłem się do Mundusa. Nie odpowiedział, w milczeniu patrzył tylko na przygotowujących się do pojedynku. Kiedy ludzie rozstąpili się, zbijając w ciasnej grupie, Wiking nie dbając o jakiekolwiek uroczyste rozpoczęcie walki, pierwszy zamachnął się mieczem, nie trafiając jednak naszego przyjaciela, który ze zwinnością kota uniknął uderzenia. Przez chwilę nie zbliżali się do siebie na małą odległość. Ciężkie tarcze ze skutkiem chroniły przed uderzeniami. W pewnej chwili Azair błyskawicznie doskoczył do przeciwnika i niepozornym, acz skutecznym ruchem zranił go w odsłonięte udo. Mężczyzna krzyknął z bólu.
- Czworogłowy uda - mruknąłem, przymrużając oczy i starając się śledzić ruchy walczących. Mundus wolno pokręcił głową.
- Tylko obszerny boczny.
Tymczasem pojedynek trwał. Przeciwnicy znów ruszyli w swoją stronę, ustawiając się do siebie trochę bokiem. Poczułem, że zaczyna robić mi się gorąco. Już od kilku minut nie polała się żadna krew. Wiking zaczął kuleć na swojej skaleczonej nodze, Azair miał jedynie rozciętą brew, przy czym zaznaczyć warto, że nie miałem pojęcia, skąd wzięła się ta rana.
Miecze skrzyżowały się na krótką chwilę. Wśród obserwatorów zapanowała cisza, częściowo pewnie przez dosyć dramatyczny moment, a częściowo za sprawą zmęczenia gardeł. Poruszenie panowało już dłuższy czas i chyba nawet widownia poczuła się zmęczona.
Cały czas z zapartym tchem śledziłem rozwój wydarzeń nie będąc już pewnym, czy powinniśmy się wtrącać. Walkę zakończył krwawy akcent, gdy Azair ominąwszy tarczę przeciwnika i zaszedłszy go z boku, uderzył mieczem w plecy. Jego przeciwnik upadł na wysuszoną przez silnie grzejące słońce trawę. Wśród zebranych znów zapanował gwar, teraz jednak było mu daleko do radosnego oczekiwania. Szybkim krokiem zacząłem okrążać niewielki placyk, aby przedostać się na drugą stronę, gdzie czekała czarnoskóra. Azair już się nią zajął, podchodząc bliżej, nie zwracając uwagi na leżącego pośrodku zgromadzenia, rannego przeciwnika.
- Proszę za mną - powiedział białooki. Dziewczyna westchnęła cicho, odstawiając na stół prawdopodobnie gliniane naczynie wypełnione jęczmiennym piwem, które trzymała w rękach.
- Dosyć tego, bierzemy ją - chwyciłem ją za ramię, ciągnąc do góry. Przy okazji szybkim ruchem ściągnąłem jej z szyi metalowy klucz, rzucając go do Mundurka, który przez cały czas znajdował się gdzieś obok mnie. Nie dbając o panujący wokół harmider wywlokłem dziewczynę poza zabudowania. Azair i Mundus podążyli za mną, po chwili byliśmy już poza wioską. 
- Teraz wracasz z nami - mruknąłem, zaraz po tym nakazując Azairowi - przenieś nas z powrotem do zapchlonego świata jej ojca.
- Poczekajcie - dosłyszeliśmy znajomy, kobiecy głos. Nerwowo wypuściłem powietrze, patrząc w stronę, gdzie wcześniej ukazała się nam Strażniczka Kluczy. Była tam także i teraz.
- Oddajcie mi jeden z kluczy.
Znów wyciągnęła rękę w naszą stronę. Blondyn popatrzył najpierw na to, co trzymał teraz w dłoni, a później na mnie, jakby czekając na zgodę.
- No, daj go jej - mruknąłem, lekko skinąwszy głową w stronę Strażniczki. Gdy odzyskała już jeden z kluczy, uśmiechnęła się lekko. Kobieta wykonała delikatny ruch ręką i wypowiedziała jakieś niezrozumiałe słowo. Nagle wokół nas zapanowała jasność, jak poprzednim razem, gdy zmienialiśmy wymiar. Przez cały czas niemal kurczowo ściskałem rękę naszej zdobyczy.

< Aza? >

poniedziałek, 29 lipca 2019

Od Palette - "Brakujące kawałki", cz. 3

"Popadam w paranoję" - niemal powiedziała na głos wadera zeszłej nocy i obecnego poranka. Tak, nie zmrużyła oka. Nawet gdyby próbowała, nieznane szumy skutecznie jej na to nie pozwalały. Nie rozumiała ich sensu wypowiedzi ale skutecznie zaczęły ją z wolna straszyć. Tego ranka usłyszała coś jak zniekształcony śmiech od tyłu, dobiegający z bardzo daleka. Potarła swoje czoło, próbując uporządkować myśli. Było to dosyć trudne, głównie z powodu śmierci dziecka.
-Chyba pójdę w ślady Wrotycza- mruknęła, ledwo co z udaną próbą wstania.
-Czemu?- Spytał się Kuraha obserwując partnerkę. Spojrzała na niego ciężko.
-Mam ochotę napić się czegoś mocnego.
-... Dobrze, w czym rzecz?
Kuraha usiadł przy niej biorąc ją w objęcia, by się oparła o niego. Wymamrotała coś niezrozumiałego wręcz opadając w niego. To dosyć łatwo ująć w słowa, że biały się zaniepokoił na prawdopodobne stwierdzenie wadery i jej wygląd. Nie zamierzała patrzeć w lustro. Doskonale zdawała sobie sprawę z okropnie żałosnego wyglądu, który reprezentowała. Dodajmy sobie podkrążone i napuchnięte oczy, bez wspominania sińców. No nic tylko gratulować. Nawet jeśli była typem wilczycy, która niespecjalnie przejmowała się wyglądem.
Kuraha jednak dalej ją obejmował, mówiąc coś cicho. Taki widok zastał Vinys po swojej pobudce. Paletka jednak dalej była skora napić się jakiegoś alkoholu.

???
To urocze, że kolejny kawałek znalazł następnego właściciela. Ten to dopiero ciekawie trafił. Rodzina pogrążona w żałobie po stracie jednego z najmłodszych członków. Matka przedstawiała tak koszmarny obraz rozbicia wewnętrznego, że było to piękne.
Huh? Na co się patrzysz? Na co liczysz?
Tak, mówię do Ciebie. 
Co tu robisz?
Spodziewasz się, że nagle stanie się coś dobrego? Jeśli tak, jesteś głupszy, niż na to wyglądasz.
Oh! Znowu ktoś zginął w okrutny sposób. Jeden z wielu kawałków właśnie wolno się turlał, brodzący w krwi nieszczęśnika. Ale, nie stawał się brudny. Jakby był otoczony jakąś powłoką ochronną.
Ale... Nie po raz pierwszy i ostatni, część z uciekającej krwi zniknęło. Niczym suchy ślad, po którym torze turlał się kryształek.
Pozostało czekać, co przyniosą pozostałe. Jak myślicie, kochane kryształki, ile jeszcze spowodujecie śmierci?
Za mało dla samozadowolenia.
Podoba mi się to.
Nie przestawajcie.

CDN.

Od Kzeris CD Szkła

Nie wiem co się później stało, ale obudziłam się na nieznanych mi terenach. Wyczuwałam, że musi być to pewnie terytorium jakiejś watahy. Leżałam w jaskini. Wilczyca, która przedstawiła mi się imieniem Etain powiedziała, że jest medykiem. Po tych słowach powiedziała do czarnej wadery, że musi iść po jakieś zioła. Zostałam sam na sam z waderą, której imienia nie znałam. Po chwili do środka wszedł wilk. Miałam wrażenie, że już go widziałam. Nagle mnie olśniło. To on mnie uratował. Po rozmowie z nim dowiedziałam się, że jestem na terenie Watahy Srebrnego Chabra, a mój bohater nosi imię Szkło. Dosyć nietypowe, ale za to niepowtarzalne. Gdy Szkło skierował się do wyjścia chciałam też mu się przedstawić, ale poczułam się słabiej. Położyłam głowę między łapkami. Znów zasnęłam. Dni mijały, a ja powoli wracałam do siebie. Gdy byłam w stanie już sama się sobą zająć Etain pozwoliła mi wyjść spod jej opieki. Wyszłam z jaskini. Pierwszą rzeczą jaką chciałam zrobić to podziękować Szkiełku. Tylko musiałam go najpierw znaleźć. Zauważyłam pewną waderę. Postanowiłam do niej podejść i spytać, czy wie gdzie mogę odnaleźć Szkło. Wilczyca wskazała mi drogę. Podziękowałam i udałam się w tamtym kierunku. Szłam i podziwiałam naturę, która mnie otaczała. Pierwszy raz mogę zobaczyć takie piękno. Nagle wpadłam na kogoś. Upadłam do siadu. Spojrzałam w górę ze złożonymi uszkami. Okazało się, że wpadłam właśnie na Szkiełko. 
- Em...... J-ja przepraszam.- wyjąkałam.
- Nie szkodzi. Jak się czujesz?
- Lepiej. Jestem już w stanie sama się sobą zająć. 
- To dobrze. Coś się stało?
- Ja chciałam ci podziękować za pomoc. - powiedziałam patrząc w swoje łapy. 
-  Nie masz za co dziękować. - odparł. Gdy spojrzałam w górę zobaczyłam, że się uśmiecha. Również się uśmiechnęłam. - Co teraz planujesz?- spytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- Sama nie wiem. Pewnie udam się w świat.
- A nie chciałabyś zostać u nas?
- Byłoby to dla mnie wspaniałe, ale nie mogę.
- Dlaczego?
- Jestem zagrożeniem dla wszystkich.- powiedziałam i uśmiechnęłąm się wilka. Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. - Dziękuję ci jeszcze raz za wszystko. - powiedziałam smutno. Znalezienie nowego domu byłoby dla mnie wszystkim, lecz jestem zbyt niebezpieczna. Nie panuję nad demonem. Jestem zagrożeniem dla wszystkich.

<Szkiełko?^^>

Od Azaira Ethala CD Rutena - "Motyl Nocny"

Sytuacja robiła się coraz dziwniejsza.
W zasadzie chcieli tylko przeprowadzić eksperyment związany ze snem na pierwszym lepszym napotkanym wilku, a skończyło się na tym, że gonią po wymiarach córkę jakiegoś demona.
Jeśli spojrzeć na to z tej strony, to jest nawet zabawne.
— Ile jest procent szans, że to nasza wioska? — zapytał Mundus, gdy kierowali się w stronę wskazaną przez Strażniczkę Kluczy.
— Raczej mało — odparł Ruten. Wskazał na wydeptany trakt za nimi. — Nasza jest w tamtą stronę.
Tym razem nikt już się nie zdziwił. Przezwyczaili się, że w każdym wymiarze otrzymują nową porcję wiedzy, jakże nieprzydatną w ich stronach.
Z każdym pokonanym metrem przypominali sobie coraz więcej o aktualnej sytuacji i z każdą minutą Azair uświadamiał sobie, że odwiedziny w tej wiosce zdecydowanie nie są najlepszym pomysłem.
Mgliste wspomnienia konfliku ich Jarlów utwardzały go w tym przekonaniu. Jarl ich wioski, Zawilec Niepokonany, miał na pieńku z przywódcą celu ich wędrówki. Z tego, co zdołał sobie przypomnieć, chodziło o jeńców wojennych.
Gdy przybyli na miejsce, powitał ich zwyczajowy zgiełk.
Ciasne zabudowy, wąskie uliczki pełne były harmidru dnia codziennego. Sprzedawcy głośno zachwalali swoje towary, rzemieślnicy wytwarzali przedmioty, a kobiety, spotykając się po drodze, gawędziły wesoło. Dzieci biegały dookoła, za nic mając rzucane za nimi ostrzeżenia. Na szczęście było ciepło, bo gdyby do tego hałasu dodać jeszcze dym wylatujący z domostw, wszystko mogłoby być jeszcze bardziej nie do zniesienia.
Cała trójka rozglądała się dookoła, szukając znajomych oczu i czerwonej sukienki. Niestety, jedynym czerwonym akcentem były co poniektóre koszule rozwieszone na sznurkach.
— Co robimy? Rozdzielamy się? — zapytał Azair, wodząc oczami dookoła.
— To chyba będzie najlepsze wyjście — mruknął Ruten. — Jeśli ktoś znajdzie dziewczynę, niech krzyknie, czy coś...
No więc rozdzielili się. Aza udał się w lewą uliczkę, która prowadziła najwyraźniej do rynku całej wioski. Aktualnie odbywała się tam najwyraźniej biesiada, bo im bliżej podchodził, tym głośniejsze były śpiewy i krzyki.
Gdy wyszedł zza domu, jego oczom ukazał się widok bawiących się wojów. Trunki lały się wprost strumieniami z beczek, a usługujące dziewczęta krzątały się tu i tam, chcąc dogodzić dzielnym wojownikom.
Ze strzępków rozmów Aza zdołał wywnioskować, że biesiadujący właśnie wrócili z rubieży i przywieźli wiele zdobyczy, w tym między innymi parę niewolników i ogromny, złoty kandelabr, który pysznił się teraz na stole obok dumnych wojów, którzy go znaleźli.
Kandelabr wzbudzał powszechne zainteresowanie; po przyjrzeniu się można było dostrzec, że jest wysadzany maleńkimi kamieniami szlachetnymi, które zapewne w świetle świec, w nocy, dawałyby efekt kolorowych rozbłysków.
Prym wśród towarzystwa wiódł zdecydowanie najwyższy z wojowników, wyraźnie już podpity, trzymający w ramionach... Szczupłą, ciemnoskórą dziewczynę o czerwonych jak krew włosach z oczami, które co sekundę zmieniały swój kształt. Dziewczę puściło Azie oczko, bawiąc się zawieszonym na piersi kluczem. Białowłosy wciągnął gwałtownie powietrze.
— Przepraszam bardzo — odezwał się, podchodząc do wspomnianego wyżej wojownika. — Ale ta dama obiecała mi wcześniej spacer.
Czarnoskóra zachichotała, przygryzając lekko wargę.
— Tak było? — wiking zwrócił się do dziewczyny. — No cóż, koleżko, teraz jednak spędza czas ze mną. Jeśli jednak tak ci zależy, to co powiesz na mały pojedynek?
Udając zastanowienie, podniósł wzrok i rozejrzał się po wszystkich. Pod jednym z domów dostrzegł Rutena i Mundusa, którzy, również go zauważywszy, mieli właśnie podejść. Delikatnyn ruchem głowy zatrzymał ich w miejscu, po czym zwrócił się znów do wojownika:
— Jestem zaszczycony, mogąc przyjąć taką propozycję. — Azair lekko skinął głową. — Czy dama ma coś przeciwko?
Czerwonowłosa, dalej uśmiechnięta, pokręciła głową.
— A więc dobrze. — Woj wstał, stękając ciężko, dopił trunek z kufla i wyciągnął miecz.
— Panie — odezwał się Aza. — Nie mam miecza, jest u kowala, zniszczony podczas ostatniego razu. Czy ktoś z publiczności mógłby użyczyć mi broni?
Ktoś z tłumu wcisnął mu do ręki miecz. Azair poprawił go w dłoni. Dobrze wyważony, przynajmniej tyle. Nieco niewygodny, ale z tym nie ma problemu. Miał tylko nadzieję, że da radę nim operować.
Tłum rozstąpił się, robiąc im miejsce i skandując imię wojownika. Nikt nie stawiał na Azę.
Tym lepiej. Będą mieli niespodziankę.

< Ruten? Przepraszam, jeśli coś sknociłam >.< Walkę pozostawiam twoim zdolnościom opisu xd >

Od Szkła CD Kzeris

Przez cały czas nie spuszczałem wzroku z gałęzi falujących na wietrze. Zamrugałem, orientując się, że moje oczy zaczynają się męczyć. Gdzieś tam przed chwilą zobaczyłem coś dziwnego, tak mi się przynajmniej zdawało.
Ale to, że wokół roznosił się intensywny zapach psów, to był już fakt, nie moje osobiste odczucia. To, że przed chwilą kilkukrotnie usłyszałem całkiem wyraźne, przeraźliwe piski, to też nie było urojeniem.
Popychany niepokojem i odruchem, bez namysłu ruszyłem więc w tamtą stronę, nie zdążając przebyć nawet kilkudziesięciu metrów, gdy mój wzrok zatrzymał się na pobliskich koronach drzew. Byłem pewien, że przez chwilę widziałem coś przypominającego czerwoną mgłę, lub jakieś szkarłatne światło.
A teraz patrzyłem na te drzewa, powoli odzyskując przytomność umysłu. Nie co dzień widziało się coś takiego. Coś, czego mój wilczy umysł nie potrafił przyporządkować do kategorii żadnego ze znanych zjawisk.
Znów ruszyłem przed siebie szybkim kłusem, już po chwili docierając do celu. To co zastałem na miejscu, bez dwóch zdań przerosło to, czego się spodziewałem.
Zanim dostrzegłem kilkoro rozszarpanych psów gończych, których ciała leżały splamione krwią w brudnych, błotnistych kałużach bordowej cieczy i przyciśniętą do drzewa struchlałą suczkę, spodziewałem się, że to jakiś wilk z jednej z pobliskich watah zajmuje się właśnie kontrolowaniem populacji dzikich psów na naszych terenach.
Dostrzegając, że nie ma już potrzeby walki, podbiegłem do przerażonej istoty, która ranna leżała w pobliżu drzewa.
- Proszę, pomóż - jej głos dotarł chyba do samego wnętrza mojej duszy. Rzuciłem się na ziemię, podnosząc ją ostrożnie i kładąc sobie na grzbiecie.
- No... chyba nie czas na pytania - powiedziałem przez zęby, z wysiłkiem robiąc kilka pierwszych kroków, żeby potem znów ruszyć kłusem. Wszystko to stało się tak szybko, że nie zdążyłem nawet dobrze przyjrzeć się wszystkim zabitym, wystarczył sam fakt, że nic już nie tylko nie postawi ich na nogi, ale nawet nie sprawi, by o własnych siłach wzięli choć wdech.
Wędrówka nie trwała długo, szczęśliwy przypadek sprawił, że byliśmy właśnie na północy naszych terenów, więc droga do jaskini Etain, naszej medyk nie była daleka. Ostatkiem sił położyłem ranną na ziemi i kilkoma słowami wyjaśniłem tylko, co prawdopodobnie zaszło. W pierwszej chwili nie miałem wątpliwości co do tego, że były to typowo psie porachunki, których jako wychowany w dziczy i w innych zwyczajach, po prostu nie rozumiałem. Tego dnia zetknęły się ze sobą dwa osobne światy, których sens leżał zapewne gdzieś pośrodku.
Minęło sporo czasu. Byłem ciekaw, czy ta, którą przyniosłem do naszego szpitala, odzyskała przytomność. Przez cały dzień bez lepszego pomysłu krążyłem w pobliżu jaskini, by pod wieczór w końcu udać się tam ponownie. Samej Etain nie zastałem w środku, była natomiast Joena, jej pomocnik. I oczywiście pacjentka. Ze zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że nie pachniała już jak pies. Od początku czułem, że silny zapach naszych mniejszych krewnych w jej obecności mieszał się z innym, bardziej znajomym. Teraz, kiedy nie pachniała już martwymi psami, a sobą samą, czyli... wilkiem?
- Dobry wieczór - skłoniłem się lekko, widząc, że leży na sienniku i przygląda mi się.
- Dobry wieczór... - odpowiedziała szeptem. Wglądała na bardzo osłabioną. Uśmiechnąłem się, nie chcąc przestraszyć jej już na początku.
- Przepraszam, jeśli nie w porę. Chciałem tylko zapytać, czy już lepiej? Straciłaś przytomność, wszystkie psy zabite - nieśmiało usiadłem pod ścianą.
- Gdzie... gdzie ja jestem? - pokręciła głową, a jej wzrok błądził gdzieś pomiędzy stopami.
- To Wataha Srebrnego Chabra. Możesz spokojnie tutaj zdrowieć, nie obawiaj się, że ktokolwiek będzie próbował cię wyrzucić.
Dziewczyna smutno pokiwała głową. Pomyślałem, że nie chciałbym póki co męczyć jej pytaniami.
- Jestem Szkło - lekko zamachałem ogonem, na znak jak najlepszych intencji - w razie jakichkolwiek kłopotów, pytaj o mnie - to mówiąc wstałem i powoli odwróciłem, by skierować się do wyjścia i nie przeszkadzać jej dłużej.

< Kzeris? >

niedziela, 28 lipca 2019

Od Kzeris

Ciężar łańcuchów sprawiał, że nie mogłam utrzymać się na swoich biednych obolałych łapach. Każdy ruch sprawiał mi ogromny ból. Gdy tylko drzwi do ciemnej piwnicy się otworzyły i stanął w nich Dylan wiedziałam, że czeka mnie kolejna walka, kolejny rozlew krwi. Pisnęłam, gdy mężczyzna wziął mnie na ręce, a następnie wrzucił do klatki. Niósł mnie prosto na ring. Na miejsce, które sprawiała, że stawałam się potworem. Znów zabiłam psa. Znów pozbawiłam kogoś życia. Dziś wszystko się zmieniło. Po walce mój demon posłuchał mojej prośby. Chciałam uciec. Uciec jak najdalej. Gdy biegłam przed siebie nie oglądałam się. Chciałam jak najdalej uciec od tego miejsca. Biegłam dosyć długo. Sama nie wiedziałam już gdzie jestem. Usiadłam na trawie. Przeraziłam się widząc pod sobą krew. Byłam ranna. Nie. To skutek używania mojej mocy. Nie lubię jej. Nienawidzę siebie. Kim jestem? Wilkiem? Psem? Nie, to byłoby zbyt piękne. Jestem potworem. Usłyszałam szczekanie i wycie psów. Czyli mnie szukają. Nie, nie mogę tam wrócić. Wstałam obolała i starałam się uciec. Biegłam ledwo, ale biegłam. W pewnym momencie potknęłam się. Psy były głośniejsze. Czułam strach. Nagle szczęki jednego z psów pojawiły się przed moimi oczami. Czułam rozrywający ból na karku. Zostałam rzucona w najbliższe drzewo. Pisnęłam. Poczułam gorąc. Czy to mój koniec? Dlaczego nie mogłam zaznać wolności trochę dłużej? Spojrzałam na swój ogon. Zmieniał się. 
- Nie!- zawołałam, jednak na marne. Demon uwolnił się, a moje oczy zabłysły czerwienią. Mój ogon nie był już ogonem, a demonem żądnym krwi i zemsty. Na cel wybrał psa, który szarżował w moim kierunku. Nim kły napastnika wbiły się w moją skórę, rozległ się jego bolesny i pełen cierpienia pisk. Zamknęłam oczy nie chciałam na to patrzeć. Czułam jak z moich ust wypływa strużka krwi. Zawsze tak się działo. Kolejne psy wybiegły zza zarośli. Demon zaczął krwawą zabawę, a gdy dobiegła końca zniknął. Wokół mnie leżały te biedne psy,a ja? Ja je zabiłam. Chciałam zrobić krok przed siebie, ale byłam zbyt słaba. Upadłam i nie miałam siły wstać. Zauważyłam kogoś. Nim zemdlałam zdążyłam wypowiedzieć dwa słowa.
- Proszę, pomóż.

< Szkiełko? >

Nowy członek!

Kzeris - szpieg

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Biegłem przed siebie, nie zwracając już uwagi na tłoczących się w korytarzu ludzi i torując drogę towarzyszom. Ważne było i w ogóle liczyło się tylko zchwytanie tej podłej ludzkiej samicy, która, teraz byłem już pewien, uciekała nam w pełni świadomie. Zaraz za mną biegł Azair, a metr czy dwa dalej Mundurek, który chyba nawet nie zdążył zobaczyć, za czym tak gonimy.
Nie straciłem jej z oczu, zanim wybiegła na ulicę. Później na chwilę spanikowałem widząc, jak znika wśród ludzi tłoczących się przy dużych, obrotowych drzwiach. Zacząłem bardziej dramatycznie przeciskać się przez tłum. Kątem oka zarejestrowałem zdezorientowane spojrzenia ludzi stojących wokół. Podniosłem głowę i popatrzyłem w górę, odruchowo szukając słońca. Wysokie, nierówne sklepienie wykonane w całości z ciemnego szkła informowało o trwającym właśnie wczesnym popołudniu.
Gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie wyjścia, na chodniku, znów dostrzegłem nasz cel. Znów był w dużo większej odległości, ginąc gdzieś w oddali.
Zatrzymałem się, pozwalając towarzyszom mnie dogonić.
- I co?  - zapytał Azair.
- Chyba zniknęła - mruknąłem ponuro.
- Gdzie? - białooki wbił wzrok w dal, wypatrując czerwonej sukienki.
- Musiała uciec w tamtą uliczkę - wskazałem na ukrytą między budynkami drogę, która prawdopodobnie kończyła się kilkadziesiąt metrów dalej. Nie było innej możliwości, chyba, że umiałaby latać - chodźmy - skinąłem głową w stronę ślepej uliczki. Szliśmy dalej, teraz jednak zwolniliśmy kroku i staraliśmy się jedynie nie przegapić jej w razie, gdyby próbowała uciec. Sytuacja ta coraz bardziej zaczynała przypominać mi polowanie. Ale jeśli było to polowanie, wilcza sprawność kazała nam zagonić ofiarę w pułapkę i zagryźć ją przy przeszkodzie. W sam raz, nasz plan działał świetnie.
Była tam, z oddali rzeczywiście przypominała spłoszoną sarnę. Zaraz jednak z uśmiechem spojrzała na nas i złapała za niewielki metalowy przedmiot wiszący na jej szyi, by podnieść go i energicznie pchnąć w powietrze. Zniknęła, otoczona oślepiającym światłem.
- Klucz - krzyknąłem do Azaira - użyj klucza!
Nie minęła minuta, jak światło ogarnęło również nas trzech.

   *   *   *
Otworzyłem oczy. Nie znajdowaliśmy się już w tłocznym mieście, wokół nas szumiały drzewa i śpiewały nieliczne ptaki. Z nieopisaną przyjemnością wciągnąłem powietrze do płuc. Było świeże. Czuć było także charakterystyczny chłód, odpowiedni dla okolic leżących w pobliżu wody.
To z pewnością nie był nasz, wilczy las. Siedzieliśmy na skalistym podłożu nad brzegiem dużego jeziora. Z łatwością przekonałem się, że znajdujemy się w świecie innym od któregokolwiek z widzianych przez nas wcześniej.
Popatrzyłem na towarzyszy. Znów byliśmy ludźmi, wyglądaliśmy jednak trochę inaczej. Najpierw zobaczyłem Mundusa, siedzącego po mojej prawej. A raczej, sytuacja wskazywała na to, że był to Mundus. Włosy ciemny blond, jasnoszare, słowiańskie oczy i, o czym przekonałem się gdy jako pierwszy zdecydował się wstać, dosyć niski wzrost. Przez ramię przewieszony miał łuk i kilka strzał. Przekierowałem swoją uwagę na ubrania, orientując się, że teraz wszyscy mamy na sobie mniej więcej takie same lniane koszule i spodnie o niewyszukanym kroju. Ja... moje okulary gdzieś znikły. Poza tym trudno było zauważyć cokolwiek bez lustra, przeniosłem więc wzrok na Azaira, który miał teraz trochę dłuższe włosy, poza tym jednak choć nie wyróżniał się strojem, nadal wyposażony był w małe, metalowe ozdoby, charakterystyczne dla każdego jak do tej pory wymiaru. Byliśmy teraz wyjątkowo naturalni, poza tym, że oczy Azy nadal były zupełnie białe. Dostrzegłem też, że wszyscy mieliśmy bardziej niż w poprzednim świecie rozwiniętą muskulaturę.
- No to jak? - białooki rozejrzał się - tutaj nam uciekła, tak?
- Albo przenieśliśmy się tu przypadkowo - odpowiedziałem - wolałbym tę pierwszą wersję.
Zanim zdążyliśmy porozumieć się co do nowej sytuacji i opracować jakikolwiek plan działania, dała o sobie znać jeszcze jedna osobliwość. Za naszymi plecami dały się słyszeć kroki, a gdy odwróciliśmy się w tamtą stronę, oczom naszym ukazała się młoda kobieta stojąca za drzewem. Na pozór nic dziwnego, gdyby nie jej specyficzny wizerunek. Jej włosy sięgały kolan, były zupełnie czarne i osłaniały zupełnie nagie ciało. Jedynym elementem jej stroju był szeroki, złoty pas.
- K... kim jesteś? - zapytałem ze zdumieniem.
- To raczej was powinnam o to zapytać - popatrzyła na nas surowym wzrokiem - ale nie mówcie niczego. Wiem, że przybywacie z innego wymiaru. Oddajcie mi klucz - wyciągnęła rękę w naszą stronę. Azair wstał i odsunął się o krok. Nie chcąc pozostawać sam na ziemi, podniosłem się również i skrzyżowałem ramiona.
- Skąd wiesz o naszej podróży? - zapytałem poważnie. Zatrzymała się wpół kroku - i kim jesteś? - powtórzyłem wcześniejsze pytanie.
- To błąd, dawać śmiertelnikom klucz. Prędzej czy później skończy się to tragedią. Ale wy zostaliście zmuszeni do międzywymiarowej podróży, aby odszukać córkę demona - westchnęła - powinnam odebrać wam to, co pozwala na podróże między światami.
Azair cofnął się jeszcze o krok i złamał gałąź jednego z pobliskich drzew. To on był teraz w posiadaniu metalowego przedmiotu naszych nieszczęść.
- Przestańcie, to zbyteczne - opuściła wzrok - jestem nieśmiertelna. Nazywa się mnie Strażniczką Kluczy. Ale wiem, z kim skrzyżowały się wasze drogi i mogę spróbować wam pomóc.
- Powiedz nam, gdzie jesteśmy i gdzie jest dziewczyna, której szukamy - Mundurek z nadzieją w głosie zwrócił się do czarnowłosej. Pokręciła głową.
- Nieopodal, nad wielkim fiordem, znajdziecie wioskę. Tam szukajcie odpowiedzi.
Chciałem popatrzeć na nią raz jeszcze, jednak w pobliżu nie było już nikogo oprócz nas.
- Wioska? Fiordy? - Mundus rozejrzał się niepewnie - zatem jesteśmy wśród wikingów.

< Azair? >

Od Palette - "Brakujące kawałki", cz. 2

-Paletko... Wyjdź kochanie- błagał ją Kuraha z jedzeniem przy łapie. Już trzeci dzień odmawiała jedzenia czy picia, więc nic dziwnego, że Kuraha był zaniepokojony. Jeśli ten stan będzie utrzymywał się dalej...
-Tato, gdzie mama?- Usłyszeli pytanie przybyłego Vinysa.
-Mama źle się czuje- odpowiedział wymijająco ale zgodnie z prawdą ojciec. Jego ból w głosie był namacalny.
-To przez Blue?- Spytał bez ogródek.
-Synku?- Usłyszeli tak starty chropowaty głos Palette, który ranił uszy. Znikł jej zwykły ton czy słodka mowa.- Chodź tu do mnie.
-Jestem mamo- powiedział cicho. Nawet jako basiorek nic nie powiedział, gdy porwała go w objęcia i tuliła do siebie, lub ona do niego. Po prostu milczał, dając wchłaniać się łzom matki w jego futerko. On także zdawał się być pogrążony w żałobie po śmierci młodszej siostry, jednak podobnie jak ojciec nie pokazywał zbytnio tego.
-Wszystko będzie dobrze, kochanie- szlochała powtarzając to w kółko. Gdy Kuraha położył się za nią i przytulił, pociągnęła syna również do tego.
Czy może to cały strach i rozpacz się przebiły, które zbierały się przy śmierci Jaskra z Astelle oraz Wrotycza?

???
Wilk krzyczał z bólu, lub raczej chciał, gdy kamienie runęły na niego z urwiska. Zginął na miejscu i to od razu. Spod głazów, wytoczył się kawałek kryształu.
Kryształek o wręcz bajecznej kolorystyce.
Inny wilk natrafił na inny kawałek w tych samym tonacjach. On również zabrał go dla siebie. On również skończył tragicznie.
Kolejny wilk też. I kolejny. Następny również. I każdy następny.
Czyżby kryształki były przeklęte?

Palette
Dopiero piątego dnia wadera przestała płakać, choć mogło to mieć związek z rozchorowaniem się z żalu. Nie mniej jednak Kuraha był dumny z tego kroku. Nawet udało mu się wyciągnąć ją na spacer. Kochany był w gotowości na wypadek jej utraty równowagi. Na razie jednak doglądał jej wyrazu oczu, który mocno zmatowiały.
-Paletko, wiem, cierpisz. Ja również. I Vinys. To trudny okres czasu ale musimy iść dalej. Dla naszego syna- mówił łagodnie Kuraha, dawało to efekt wręcz lania miodu na duszę. Skuliła uszy.
-Chciałabym...- Odezwała się cicho, pierwszy raz podczas tej wędrówki.-... Ale to takie trudne...
-Nie każe ci przechodzić przez to samej, masz przecież mnie- szepnął przytulając ją. Ta bez wahania wtuliła się w niego, jakby od tego zależało jej życie.
-Dziękuję, że jesteś... Mało to mówię ale...
-Ja ciebie też- ucałował jej czoło. - Możemy wolno wracać, jeśli chcesz.
-Okrężną trasą?- Spytała się cichutko opierając się o jego bok. Co jak co, Paletka dalej nie lubiła tego, żeby inni widzieli jej słabość.
Szli tak wolno i w milczeniu, gdy wzrok Kurahy przyciągnęło małe coś, świeciło się. Dał znak na sprawdzenie tego cusia. Kiedy podeszli, dostrzegli mały i niesamowity kawałek kryształu. Palette wzięła go w łapę i omal się nie rozpłakała.
-Wygląda jak B- Blue...
Bo faktycznie, kawałek kryształu miał zewnętrzną granatową obwódkę, fioletowe kropki a całość wyglądała jak fragment nieboskłonu.
Kuraha wcisnął ów fragment w jej łapy, dając tym samym znak, żeby go wzięła.

Kiedy wilki wróciły, zapanował wieczór. Już wkrótce oba basiory położyły się spać i wadera chciała iść w ich ślady, kiedy nagle...
S³yszysz mnie?
? Tępo się rozejrzała.
S³yszysz mnie?
Mogłaby przysiąc, że coś słyszała.
S³yszysz mnie?
"Co?" Spytała się cicho.
Czy mnie słyszysz?
"Co się dzieje?"
Czuje ten strach.

CDN.

Od Palette - "Brakujące kawałki", cz. 1

Wczesnym wieczorem Kuraha ostrożnie przekazał synowi, że jego siostra odeszła, później i cała wataha się o tym dowiedziała.
"Jaka szkoda" , "to dla nich wielki cios" - sratata. Nieważne ile kto wylewał żalu, nie byli w stanie pojąć bólu rodziny. Zwłaszcza rodziców, gdyż Paletka obwiniała się o zabójstwo własnej córki. Dzieciobójczyni.
Po utracie młodej, wadera zwyczajnie straciła swoją chłodną maskę opanowanych emocji. Zwyczajnie po zrozumieniu sytuacji, zaczęła płakać i nic nie było w stanie pohamować potoku łez. Partner wziął na siebie zapoznanie innych z przykrym wydarzeniem, gdyż trójogoniasta nie opuszczała kącika w jaskini, tego najbardziej położonego względem głębokości.
Miała wówczas wszystko gdzieś. Straciła rodziców, brata i teraz córkę. Jak tu można być purwa spokojnym?!
Kolokwialnie mówiąc, Palette ryczała z załamania nerwowego wynikającego ze śmierci kolejnego członka rodziny.

Goth
-Panie! Panie, złe wieści!- Zawołał nadciągający pomniejszy demon. Szukany nie wygonił go ale nie zdawał się zwracać na niego uwagi.
-?
-Księżniczka... Rozerwało ją- wyjąkał.
Goth podniósł leniwie głowę ku górze, średnio zainteresowany. Westchnął zniecierpliwiony.
-To było do przewidzenia, że ta suka spróbuje zainterweniować. Jakby nie zwracała uwagi na ostrzeżenia- Goth wiedział o zajściu jej rozmowy z czymś w Blue.- No cóż, strata żadna.
-Jak to?
-Jesteś durniejszy niż wyglądasz? To moja księżniczka. To nie ostatnie, co o niej da się usłyszeć.

Gdzieś w podobnym czasie, ktoś natrafił na niesamowity odłamek, jakby kryształu. Schował go sobie jako forma skarbu, niezbyt zainteresowany jego historią pojawienia się. Wystarczyło, że maleńka forma ma specjalistyczną kolorystykę.
Kolorystyka, która wkrótce okazała się być zgubą dla nieszczęśnika.

CDN.

sobota, 27 lipca 2019

Blue Dream odchodzi!


Blue Dream - powód: ???

Od Azaira Ethala CD Rutena - "Motyl Nocny"

Azair stał z Iryd pod rękę, czekając na przyjaciela. Gdy w tłumie pojawiła się bordowa czupryna, zamachał wolną dłonią.
— Ruten, to Iryd. Iryd, to Ruten — przedstawił ich sobie, gdy ten się zbliżył.
— Miło mi — mruknął mężczyzna, lustrując wzrokiem dziewczynę.
— Dygnęłabym, ale boję się, że się przewrócę — zaśmiała się Iryd. — Mam dwie lewe nogi.
— No, w każdym razie... — Ruten zwrócił się do Azy. — To ona ma nam pomóc?
— Jest telepatką — wyjaśnił Azair. — Jest w stanie przejrzeć umysły ludzi dookoła i znaleźć wśród nich naszą zgubę.
Ruten przyjrzał się dziewczynie. Wyglądała normalnie, poza tym, że wzrok miała wbity prosto przed siebie.
— Więc na co czekamy? — rzucił bordowowłosy.
— Jeszcze raz, jak wygląda ta laska? — spytała Iryd.
— Nie wiemy dokładnie — mruknął Aza. — Ale ma "zmieniające się oczy", cokolwiek to znaczy.
— Spróbuję — oznajmiła Iryd wesoło. — Ale trzymaj mnie, bo mogę się przewrócić.


Iryd
Dziewczyna oparła się o Azę, wbijając lekko paznokcie w jego ramię dla lepszego oparcia. Podczas używania mocy na tak dużą skalę często traciła kontakt z rzeczywistością, a przy tym równowagę.
Oczyściła umysł z myśli, otwierając się na wszystkich dookoła. Ludzi było tak dużo, że wbiła paznokcie mocniej.
Najpierw przeszła do tego czarnowłosego mężczyzny stojącego w wejściu do sklepu z ubraniami. Przejęła go na chwilę i rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu dziewczyny ze zmieniającymi się oczami.
Na chwilę pozwoliła sobie po prostu się rozejrzeć. Uwielbiała te momenty, kiedy mogła po prostu... Patrzeć.
Ale misja misją, więc, nie zauważywszy nikogo niezwykłego, przeszła do umysłu starszej pani w futrze, parę metrów dalej. Rozejrzała się ponownie.
Teraz jasna blondynka na ruchomych schodach.
Dalej nic.
Kolejne osoby nie dawały żadnych rezultatów, aż natrafiła na niebieskowłosego mężczyznę o azjatyckich rysach, siedzącego naprzeciwko pracownicy jakiegoś sklepu, sądząc po plakietce przyczepionej do koszulki. Jej oczy co jakiś czas zmieniały odcień.
Z żalem wróciła do siebie.


Z powrotem nasz białowłosy zbrodniarz
Azair przeniósł Iryd na ławkę w momencie, gdy ta straciła grunt pod nogami. Objął ją w pasie, po czym posadził na ławce. Wyglądała, jakby była zwykłym manekinem. Po jakimś czasie jej twarz odzyskała kolory, a ona sama uniosła rękę, żeby poprawić sobie włosy.
— Na dole, w kawiarni, jakiś facet, który wygląda trochę jak ten wasz Mundus, rozmawia z dziewczyną pasującą do waszego opisu — oznajmiła, gdy wzięła łyk swojej już zimnej kawy.
Azair spojrzał na Rutena, Ruten na Azaira.
— No — odchrząknął białowłosy. — Dziękujemy, Iryd. Będziemy już szli.
Ruszyli więc do schodów, gdy Iryd zawołała Azę.
— Czy... Czy nie chciałbyś czasem mojego numeru? — zapytała cicho, rumieniąc się. — Wiesz, na wszelki wypadek...
Aza wzruszył ramionami. Iryd mogła się kiedyś jeszcze przydać, wpisał więc podyktowany przez nią numer do kontaktów w swoim telefonie, po czym ruszył za Rutenem.
Zeszli na dół i dosyć szybko znaleźli Mundusa, flirtującego w najlepsze z kociooką dziewczyną.
Podeszli bliżej.
Ona jednak nie wyglądała na taką, której szukali. Owszem, z bliska jej oczy zmieniały kolor, ale tu nie chodziło chyba o to. Demon powiedział, że rozpoznają ją od razu, a skoro trzeba było jej się przyjrzeć...
— No, kolego, dobrze, że cię w końcu znaleźliśmy — oznajmił Azair, kładąc dłoń na ramieniu Mundusa. Dwójka natychmiast przerwała rozmowę, spoglądając na niego ze zdziwnieniem. — Przykro mi, że musimy przerwać rozmowę z twoją jakże uroczę towarzyszką — tu skinął głową w stronę kociookiej. — Ale obiecaliśmy przecież prezent twojej narzeczonej, a jeszcze nic nie mamy.
Azair aż zaśmiał się w duchu, widząc, jak na słowo "narzeczonej" uśmiech na twarzy kociookiej zbladł.
Ruten w tym czasie podniósł wzrok na sąsiednie stoliki i zamarł. Przy ścianie siedziała ubrana w skąpą, czerwoną sukienkę czarnoskóra dziewczyna z bujnymi, szkarłatnymi włosami. Uśmiechała się do niego zalotnie, a jej oczy...
Zmieniały się co sekundę. Raz były wąskimi, piwnymi oczami Azjatki, raz wielkimi, brązowymi oczami jak u jelonka, a raz normalnymi, zielonymi oczami Europejki. Nie sposób było zliczyć.
— Aza, idziemy — rzucił, manewrując między stolikami, żeby ją złapać. Ona jednak wstała i rzuciła się do wyjścia.
Bordowowłosy rzucił się za nią w pościg, za nim pobiegł też Aza, widząc, kogo goni. Mundus rzucił kociookiej przepraszające spojrzenie i również pobiegł za nimi.

< Ruten? >

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Ruten
Przytłaczał mnie wszechobecny hałas i tłumy wałęsających się wszędzie ludzi. Szedłem przez cały czas w jedną stronę, a ponieważ byłem coraz bardziej zniechęcony i zmęczony, przestałem przyglądać się wszystkiemu tak uważnie, jak wcześniej. Skanowałem tylko otoczenie, coraz częściej przyłapując się na błądzeniu nieobecnym wzrokiem gdzieś po ścianach. Nie czułem się w tym ludzkim ciele jak w swoim. Nie patrzyłem na ten ludzki świat jak na swój. Byłem tam, lecz patrzyłem na niego bardziej jak na sen, wyobrażenie, jakby z oddali. A mimo to moje ludzkie nogi musiały nieść mnie wciąż do przodu, a ja sam miałem omijać prawdziwych ludzi, ruchome przeszkody na mojej drodze. Było to już niemal denerwujące.
- Dzień dobry, może zechce pan spróbować naszych serków, właśnie wypuszczamy na rynek absolutną nowość, ciasteczka jogurtowe o smaku jabłkowym, dzięki innowacyjnym technologiom wewnątrz są całe kawałki owoców...
- Co, Serków... - obejrzałem się przez ramię, słysząc słowa jakiejś kobiety. Moim oczom ukazała się jedynie niewiasta w dziwnej czapce i kucyku, trzymająca tacę z małymi kubeczkami i talerzyk z podejrzanymi herbatnikami. Gdy tylko nasze spojrzenia spotkały się, zaczęła gadać wyuczony tekst, jakby ją ktoś nakręcił.
- Teraz nasze słodycze z prawdziwymi kawałkami owoców są jeszcze bardziej wyraziste, a dzięki dodatkowi z witaminy C gwarantują zdrowie podczas urlopu!
Przyglądałem się jej przez moment.
- Czy pani tak na serio?
- Proszę spróbować - podsunęła mi tacę - nasze produkty dwukrotnie zdobyły tytuł...
- Dlaczego pani to mówi? Przecież to bzdury - prychnąłem, nie mogąc znieść już jej natarczywego tonu - wzbogacane ciastka?
- Teraz dwukrotnie większa ilość witaminy C w naszych produktach gwarantuje zdrowie podczas urlopu i później, w okresie jesienno-zimowym...
- Bardzo przepraszam, proszę mnie nie obrażać - fuknąłem ze złością. Na krótką chwilę zamilkła z wyrazem zdziwienia w oczach - kto pani naopowiadał takich głupot?
- Ale o co panu chodzi? - wzruszyła ramionami.
- Przecież wzbogacanie słodyczy to zwykły chwyt marketingowy - sam nie wiem, skąd w mojej głowie wzięło się to słowo, ale postanowiłem je wykorzystać - wie pani, do czego to może prowadzić? Naciąganie tych nieszczęsnych bydląt na zdrowe ciastka w imię czyjegoś interesu?
- Może mi pan powiedzieć, o co panu właściwie chodzi? - obruszyła się.
- Wzbogacanie słodyczy witaminami wprowadza ludzi w błąd, sugeruje, że są zdrowe.
- Ja tylko proponuję - wzruszyła ramionami - nie chcesz pan, to głowy nie zawracaj.
- Ach tak, ktoś pani kazał to robić - powiedziałem smutno, bo właśnie zacząłem sobie przypominać, na jakich zasadach działają współczesne ludzkie stada - za pieniądze.
- Za darmo bym tu nie stała. Przyjdzie taki i ludzi zaczepia.
Nagle usłyszałem dźwięk dzwonka. Mruknąłem z niezadowolenie. Musiałem zrezygnować z dalszej rozmowy i odebrać telefon.
- Ruten, zejdź na dół - usłyszałem głos Azaira.
- Zaczekaj chwilę - rzuciłem krótko, a gdy ten rozłączył się, schowałem telefon z powrotem do kieszeni i zakończyłem z lekkim westchnieniem - w jaki sposób chcecie budować zdrową, silną populację, jeśli wystarczy kilku cwaniaków, by burzyć jej filary?
Kobieta wzruszyła ramionami. Nie mogłem nawet mieć do niej pretensji, jedna z tysięcy ofiar systemu, które bardziej przydałyby się będąc przedmiotami jednej z lekcji anatomii, niż funkcjonując w ten sposób. Poszedłem dalej, w kierunku schodów mających zaprowadzić mnie na niższe piętro, do Azaira.

Mundus
- Coś nie tak? - zapytała z uśmiechem. Przez chwilę myślał nad odpowiedzią.
- Nie, skąd - odchrząknął. Od pięciu minut siedzieli w jakiejś kawiarni.
- Patrzysz na mnie jakbym była duchem.
Rzeczywiście, zamyślił się, przez co zaczął wpatrywać się w oczy dziewczyny może trochę zbyt intensywnie. Opuścił wzrok.
- A więc... mówisz, że nie jesteś stąd? - zapytała, przejeżdżając palcem po krawędzi kamiennego stolika.
- Ja tak powiedziałem? - zmarszczył brwi. Sam nie wiedział, co skłoniło ją do siedzenia z nim przy jednym stole. Może poleciała na odznakę.
- Nie, ale widać po rysach - zaśmiała się - zatem skąd?
- A, no tak, być może. Z... Rosji. Takiej mocno... wschodniej. A ty? - z nadzieją podniósł wzrok, licząc na to, że wreszcie dowie się czegoś konkretnego. Jak dotychczas rozmowa kręciła się wokół zupełnie nieważnych rzeczy.
- Ja tak po prostu, stąd - delikatnie kiwnęła głową.
- To też bardzo ładne miejsce - niczego głupszego chyba nie dał rady wymyślić. W duchu postukał się w czoło, ale kociooka odpowiedziała:
- E tam, taka wiocha.
- Uwierz, ja też nie z Moskwy - zaśmiał się cicho i odchylił do tyłu, przypominając sobie jedyną wioskę, jaka sąsiadowała z terenami WSC - wieś to najlepsze miejsce, w jakim może żyć człowiek.
- Pewnie dlatego jesteś teraz w mieście? - figlarnie uniosła jedną brew. W  duchu przewrócił oczyma. Nie był dziś w specjalnie dobrej formie do prowadzenia rozmów wymagających używania czaru manipulacji. No cóż, najwyższa pora wziąć się w garść.
- Przepraszam za śmiałość, pracujesz tutaj? Zastanawiam się, dlaczego w sezonie urlopowym tak tu tłoczno.
- Skąd wiedziałeś? Tam, w tamtym sklepie! - uradowana wskazała ręką na coś, co można było nazwać sklepem z ubraniami.
- Masz identyfikator z numerem przy bluzce - uśmiechnął się lekko.
- Ach, tak - zarumieniła się - podjęłam się pracy jakiś tydzień temu. Rzeczywiście, dzisiaj wyjątkowo duży ruch.
Zaczął już tracić nadzieję. Widmo twierdziło, że oczy jego córki "zmieniają się co chwilę". Jej wciąż wyglądały tak samo.
- No proszę, możesz już zarabiać własnoręcznie? - zapytał pół żartem.
- Ach, czyli to przesłuchanie - roześmiała się i odwróciła wzrok - nie schlebiaj mi, mam już prawie dziewiętnaście lat.
- No proszę, nigdy bym nie powiedział - podparł się łokciem o stół. W tym momencie zobaczył w jej oczach coś, czego wcześniej nie dostrzegał. Tęczówki przybrały najpierw różowawą, a potem szmaragdową, opalizującą barwę.

< Azair? >

Od Azaira Ethala CD Rutena - "Motyl Nocny"

Azair spojrzał na Rutena i wzruszył ramionami. W zasadzie innych opcji nie mieli.
Przepychając się między ludźmi (były chyba jakieś wyprzedaże, bo ludzki mózg Azy nie mógł sobie przypomnieć, żeby w zwyczajny dzień w galerii handlowej były takie tłumy), ruszyli we wskazany przez malarza korytarz.
Chociaż... Z jednej strony było to chyba za proste. Dziewczyna miała akurat ukrywać się tam, gdzie dziwnym sposobem przeniosło ich od razu? To szansa jedna na milion. Ewentualnie jedna na nieskończoną ilość, bo tyle akurat prawdopodobnie było wymiarów.
Coś się jednak nie zgadzało. Dziewczyna miała mieć "dziwne oczy". Przez dziwne rozumieć należało niecodzienne, skoro dzięki nim mieli ją rozpoznać. Tylko że... Tylko że to nie były nietypowe tęczówki. Kocie źrenice miała średnio jedna siódma aktualnie będących w galerii. Co mogłoby znaczyć, że albo biegną za niewłaściwą dziewczyną, albo malarz zbyt zwyczajnie ujął jej oczy.
Aza miał niepokojące wrażenie, że chodzi jednak o tą pierwszą opcję.
W odgałęzieniu, które wskazał im mężczyzna, znajdowały się dwa sklepy sportowe, jeden sklep z herbatą i kawą oraz jedna kawiarnia, oblegana przez modnie ubrane dziewczęta w wieku nastoletnim oraz ruchome schody, prowadzące na wyższe i niższe piętro. Mężczyźni popatrzyli po sobie.
— Mundus jest na dole — zauważył Ruten. — Zrobimy więc tak: ja idę na górę, a ty przepatrz ludzi tutaj, może będzie w tym tłumie.
Aza kiwnął głową i ponownie się rozdzielili.
Białowłosy stanął w kolejce, tuż za drobną dziewczyną o fioletowo- błękitnych włosach, trzymającą w ręce białą laskę. Na szyi miała złoto- pomarańczową chustę, a jej niebieska sukienka falowała w rytm, jaki nadawała jej tupiąca lekko do nieobecnego rytmu noga.
Mężczyzna miał wrażenie, że skądś zna tą osobę... Odchrząknął więc nieco.
— Iryd? — zapytał cicho.
Dziewczyna obróciła się do niego, ukazując jasnoniebieskie tęczówki.
— Znamy się? — zapytała. — Nigdy wcześniej nie słyszałam twojego głosu.
Azair pomyślał, że to dobrze się składa, że ją znalazł. Dzięki jej umiejętnościom ich poszukiwania mogły być o wiele szybsze.
— Znaliśmy się, ale nie tutaj — odparł tajemniczo.
— Niech zgadnę, chodziłeś ze mną do liceum?  — prychnęła ze śmiechem Iryd. — No, kim jesteś?
— Nazywam się Azair — przedstawił się białowłosy.
— Słuchaj, głupie pytanie... Ale mogę dotknąć twojej twarzy? Może pamiętam twoje rysy — zasugerowała cicho.
— Jasne — odparł. Wszystko jedno, byleby pomogła im w poszukiwaniach.
Już po chwili poczuł jej delikatną dłoń na swoich policzkach. Zadrżał. Uczucie było nieprzyjemne, prawdopodobnie dlatego, że nie przepadał za ludzkim dotykiem. Naga skóra wydawała mu się... Dziwna.
— Nie, nie kojarzę cię — mruknęła ze smutkiem Iryd.
— Cóż, nieważne. Mam do ciebie prośbę. — Azair od razu przeszedł do sedna. — Ja i moi przyjaciele szukamy kogoś. Wiem, jakie masz umiejętności i chciałbym, żebyś nam pomogła. Co ty na to?
— Nie ma problemu — odparła pogodnie fioletowowłosa. — Ale poczekaj moment, dobrze? Kupię sobie kawę.
Po chwili oboje siedzieli na ławeczce na środku korytarza, a Aza tłumaczył Iryd, kogo szukają i dlaczego. Ogólnie wyjaśnił jej całą sytuację.
— Czyli mówisz, że jesteście z innego wymiaru, hm? — zapytała, gdy skończył.
— Tak. Tam inaczej mija czas, więc prawdopodobnym jest, że tutaj po prostu jeszcze się nie spotkaliśmy — oznajmił.
Nagle dotarła do niego myśl. Skoro jeszcze nie zna Iryd, to zapewne jest przed akcją wyjaśniania samobójstwa Ojca, co znaczy, że... On może jeszcze żyć.
Aza potrząsnął głową. Nie czas teraz na to.
— Jeśli chcesz, możesz zajrzeć mi do wspomnień — zaproponował. — Przekonasz się, że mówię prawdę.
Dziewczyna, już kompletnie niezdumiona jego znajomością jej mocy, kiwnęła głową i spojrzała mu w oczy (co było nieco dziwne, zważywszy na to, że była niewidoma), rozszerzając powieki. Po chwili spuściła głowę.
— Nie kłamiesz — oznajmiła. — Dobrze więc, prowadź do tych swoich przyjaciół, zobaczymy, co da się zrobić.
Azair wstał z ławki, podając jej ramię, żeby mogła się o niego oprzeć, po czym odruchowym ruchem wyciągnął z kieszeni telefon. Wzdrygnął się na ten ludzki odruch, ale odblokował go i zerknął w kontakty.
Na pierwszy miejscu był Ruten, tuż za nim Mundus, potem parę nieważnych znajomych. Wiedziony dziwnym impulsem zjechał jeszcze trochę w dół.
"Ojciec".
Kto by pomyślał?
Były jednak ważniejsze sprawy, wybrał więc szybko numer Rutena.
— Ruten, zejdź na dół — powiedział, gdy tylko bordowowłosy odebrał. — Mam kogoś, kto nam pomoże.
— "Zaczekaj chwilę" — odparł głos w słuchawce. Aza rozłączył się i włożył telefon do kieszeni.

< Ruten? >