Ruten coraz częściej spotykał Achpila, swój nowy wzór i pewnego rodzaju guru, które miało poprowadzić go ku oświeceniu niedostępnemu dla większości szarej masy, jaką w oczach młodego wilka coraz częściej i bardziej wyraźnie stawały się pozostałe osobniki jego gatunku, jak i przypuszczalnie wszystkich innych gatunków, nigdy bowiem jeszcze nie spotkał pod tym względem, pod względem oświecenia, szczególnie wartej uwagi istoty, czymkolwiek by ona nie była.
W przerwach między zajmującą mu teraz większość czasu nauką i kształceniem swojego umysłu i ciała, spacerował po lesie, nie dbając o godzinę wędrówek, w każdej porze dnia dostrzegając coś niesamowitego. Niekiedy celowo wybierał noc. Podczas takich wypraw szedł przed siebie cel wybierając pod wpływem chwili, nierzadko docierał aż na tereny obu sąsiednich watah, siadał na zimnym piachu nadmorskiego brzegu i patrzył w ginącą w ciemności, odległą przestrzeń, stanowiącą niebywałą granicę jego świata, której nie udało mu się jeszcze przekroczyć.
Pewnego razu podczas takiej przechadzki znalazł się na terytorium Watahy Wielkich Nadziei. O tej porze nie spodziewał się tam zastać nikogo ciekawego, co najwyżej kilku stróżów, których z łatwością można było niepostrzeżenie ominąć.
Nagle w ciemności dostrzegł zarysy, które choć nie wyglądały na zupełnie bezbronne, nie wzbudziły w nim poczucia zagrożenia. Takie wrażenie mógł odnieść tylko w jednym przypadku - wszystko świadczyło o tym, że miał przed sobą wilczycę. W pierwszej chwili planował przemknąć obok przy odrobinie szczęścia niezauważony, jednak zatrzymały go ciche słowa dochodzące ze strony postaci.
- Chodź, chodź - powiedziała spokojnie. Ruten odwrócił się gwałtownie i zmarszczył brwi. Czego to chce o tej porze od obcego? Bynajmniej nie wyglądało, jakby gdzieś się śpieszyło, ani potrzebowało pilnej pomocy. Podszedł nieufnie i stanął naprzeciwko wadery. Tak, to była wadera. Nawet całkiem powabna, chociaż trochę przy tuszy. Po dokładniejszym przyjrzeniu się doszedł do wniosku, że jest nie tyle gruba, co dobrze zbudowana.
"Gdyby wszystkie nasze wadery rodziły takie szczenięta, gatunek byłby pewnie dużo zdrowszy" - przyszło mu do głowy, przyglądając się przez chwilę jej szerokim nadgarstkom i usiłując obliczyć ich obwód "Jest trochę niższa ode mnie, będzie z dziesięć centymetrów, a więc trop nie szerszy niż osiem i pół centymetra... palce rozstawione na zewnątrz, w takim razie... śródstopie szersze tylko optycznie, węższe, niż mi się wydawało. Jednak nic nadzwyczajnego" - jeszcze raz obrzucił ją chłodniejszym spojrzeniem i czekał na dalszy bieg wydarzeń.
- Dokąd to zmierzasz o tak późnej porze? - zapytała, co w mniemaniu wilka wydało się niemal bezczelne. Lekko przechylił głowę, kładąc uszy po sobie. Gdy wadera nie usłyszała jego głosu, odpowiedziała sobie sama - w takim razie, samotny wędrowcze, cel twojej podróży najwyraźniej jest u nas - zaśmiała się, na co on uśmiechnął się lekko.
- Co masz na myśli? - zajrzał we wpatrzone w niego oczy rozmówczyni, były ładne. Trochę niebieskie, ze złotymi obwódkami wokół źrenic. Duże, kuszące i obdarzone zakręconymi rzęsami.
- Strach chodzić samemu po nocy, czyż nie? - poruszyła ramionami.
- Nie, dlaczego? - zaprzeczył - można samemu spożytkować tlen, który w innym wypadku trzeba dzielić na dwoje - odrzekł, tym razem nie pozwalając jej długo czekać. Zdawało mu się, że popatrzyła na niego ze zdziwieniem, ale niczego nie powiedziała. Potem złapała go za łapę i pociągnęła za sobą. Chwilę później byli już na miejscu, w niewielkiej jaskini podzielonej na kilka drobnych pomieszczeń, ukrytych wśród wapiennych skał. Z wewnątrz dosłyszał śmiechy dwóch innych wader, siedzących przy ognisku oświetlającym dobrze całe pomieszczenie.
- Ooo, Peri, masz gościa! - zawołała jedna wesoło - a gdzie twój poprzedni przyjaciel? - zaczęły obie zaczęły chichotać. Ruten znów położył uszy po sobie i usiadł.
- Nie przejmuj się nimi, wędrowcze - demonstracyjnie wzruszyła ramionami. Och, wilk był daleki od przejmowania się czymkolwiek. Wiedział, po co przyszedł i wiedział, z czym wyjdzie. Mniejsza o resztę - chodźmy - dodała.
Zniknęli w ciemności, przechodząc do innego pomieszczenia groty. Nie wiadomo, co się działo, gdy ich kroki ucichły, fakt faktem, gdy było po wszystkim, basiora naszły smutne refleksje dotyczące decyzji podejmowanych czasem w życiu.
"Ona nie może zostać matką moich szczeniąt" - myślał, patrząc na śpiącą obok wilczycę - "nie mogę pozwolić, aby takie geny rozmnożyły się i przedostały w dalszy obieg. Ani nie zamierzam marnować swoich" - cicho przysunął się do wilczycy, jednym, gwałtownym ruchem chwytając ja za szyję.
"Nie spotkałem jeszcze podobnego bydlęcia" - pomyślał, odszukując wzrokiem pierwsze rozjaśnienia gdzieś nad horyzontem osłoniętym drzewami - "choć znam ich już wiele".
Ruszył w swoją stronę, dopiero po dłuższej chwili z oddali słysząc pisk jednej z przerażonych koleżanek towarzyszki swojego poprzedniego wieczora. Zanim zdążą wybiec z jaskini, błędnym wzrokiem szukając nieznajomego, jego już dawno tam nie będzie. A może nie wybiegną wcale? Obie będą się bały?
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz