czwartek, 25 kwietnia 2019

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Mundus
Podniósł się z niemałym wysiłkiem. Pierwsze sekundy spokoju musiał wykorzystać na otrzepanie się z piach, a i tak było źle. Co najmniej źle.
Nie mógł powstrzymać drżenia mięśni, z których powoli schodziły hormony walki i stresu. Zrobił kilka chwiejnych kroków i jakby niezupełnie świadomie przyjrzał się swojemu skrzydłu. Ono i jego noga były stanowczo najbardziej ranne. Nie żadna tragedia, ale chyba... lekko kulał.
Z kilku ran na jego nodze wypływała krew, strzepnął ją również ze skrzydła. Potem zaczął iść już normalnym tempem, przenosząc swoje zainteresowanie na drepczącego kilka kroków przed nim basiorka. Tamten nie odwrócił się nawet na chwilę, nie sprawdził, czy przeciwnik idzie za nim. Może nasłuchiwał. Ale przecież wystarczyłby jeden ruch...
Pokręcił głową. Nie, nie było najmniejszego sensu tego powtarzać. Nie lubił przegrywać, zwłaszcza w chwilach, gdy była to przegrana, której się nie spodziewał. A to? Miał wrażenie, że Azair użył siły, której sam do końca nie rozumiał, czegoś nieporównywalnego z tym, co reprezentowały jego słabe jeszcze mięśnie.
Mógł skończyć walkę w inny sposób. A jednak nie zrobił tego i nie zrobi, podał powód. Choć brzmiał on zupełnie niedorzecznie i Mundus mógłby przysiąc, że nie był dokładną i jedyną prawdą. Ten wilk będzie stanowił zagrożenie.
Powoli zrównał z nim kroku. Niemal czuł każdy jego napięty mięsień, gotowy do obrony. Przez myśl przeszło mu też, że młodzik może żałować swojego nagłego zrywu, który ich obu doprowadził do tak żałosnego stanu, zaraz jednak oddalił od siebie tę myśl. Równie prawdopodobne bowiem było, że po tak spektakularnie odniesionym zwycięstwie, Azair niczego już nie żałował. Kwestia schematu. Tak przecież działa wilczy mózg, tak można go kształtować i warunkować...
W umyśle ptaka szarpał się nawał nieskładnych myśli. Każdą z nich starał się wyłapać, choć nie wszystkie zdążał. Jedna była szczególnie ponętna. A może właśnie w ten sposób tym szczeniakiem... pobawić się trochę?
Mundus zawsze miał dosyć dużą kontrolę nad swoim umysłem. Świadomość przesunęła swoją granicę w kierunku podświadomości, a następnie zatarła ją zupełnie. Mimo tego czasem miał wrażenie, że mimo wszystko zaczyna tracić nad nim kontrolę. W tamtej chwili pragnął jedynie odsunąć się od wszystkiego, z czym miał styczność przez ostatnie dni i odpocząć.
"Czyżby, tak szybko?" - drwiąco zapytał sam siebie - "już cię to ściska, dusi? Jednak chciałbyś uciec, tylko nie masz gdzie... i pewnie takiego miejsca ani takiej chwili nie odnajdziesz".
Popatrzył na idącego obok. On zdawał się już zapomnieć o poprzednim zajściu, a być może dopiero chciał o tym zapomnieć. Mundus nie był pewien, jaką postawę powinien przyjąć względem tego charakteru. Kim on był? Sprzymierzeńcem? Wrogiem? Z pewnością sprzymierzeńcem Rutena, jednak o czym dokładnie to świadczyło? Czy nie właśnie o tym, że jawił się jako jednostka nader podejrzana? Darował mu życie, choć nie wiadomo, dlaczego to zrobił. Zaatakował go. Teraz idzie obok i choć nadal jest cały w kurzu i krwi, a nogi ma jak z waty, wyraz jego oczu mówi o beztrosce, która jest znakiem tego, że zupełnie nie zdaje sobie sprawy, że jego wygrana w tej walce była bardzo niepewna.
Ale on zdaje sobie z tego sprawę, a to pokazuje z kolei, że w beztrosce przyozdabiającej pysk wilka jest pewna nieszczerość.

- Jesteśmy na miejscu - powiedział nagle. Szary ptak popatrzył przed siebie i pokiwał głową.
- Myślisz, że jest wewnątrz?
- Nie sądzę. Ale być może pojawi się tu niedługo - szczeniak zajrzał do wewnątrz jaskini, po czym zwrócił się szeptem do stojącego obok towarzysza - o proszę, jest.
- Dzień dobry... - ten ostrożnie pojawił się w polu widzenia rosłego basiora leżącego pod ścianą jaskini - przychodzę z jaskini wojskowej.
- Czego chcą? - odmruknął Zero.
- Pański syn jest potrzebny na szkoleniach.
- Tak?
- To szkolenia terenowe, będą trwać parę dni. Duża odpowiedzialność, ale dla niego równie duża szansa... - mówił dalej Mundus - wolimy zapytać o zgodę, zanim wyruszymy. Nie wróci do domu przez kilka nocy.
- Ta, idźcie - przytaknął niechętnie basior. Jego rozmówca uśmiechnął się bez przekonania, po czym kiwnął głową i niczego więcej nie mówiąc wyszli na zewnątrz.


Ruten
Zapowiadało się na deszcz, powietrze było chłodne, a nisko nad ziemią wisiała gruba, ciemniejąca warstwa szarych chmur. Chwilami było niemal bezwietrznie, a chwilami zrywał się tak silny wiatr, że zastanawiałem się, kiedy upadnie pierwsze drzewo, rosnące pod moją jaskinią.
Niebawem Azair i Mundus wrócili do jaskini. Przyjrzałem się im uważnie, zarówno na białej sierści młodego wilka, jak i na niebieskawych piórach żurawia dostrzegłem ślady krwi. Położyłem uszy po sobie.
- Ktoś was zaatakował? - zapytałem wreszcie, z cieniem surowości, na wypadek, gdyby odpowiedź była... przecząca?
Zdaje się, że wymienili między sobą chłodne spojrzenia, których wymowy nie byłem jednak w stanie odgadnąć.
- Nikt nas nie zaatakował - odrzekł Mundurek - jego ojciec się zgodził. Możecie iść.
Wstałem i skierowałem się do swojej skrytki. To znaczy, że można się zbierać. Nie będzie mi potrzebne chyba nic oprócz strzykawki, jednej z małych buteleczek z białawym proszkiem i małego nożyka.
- Możecie? - uniosłem jedną brew - nie zaszczycisz nas swoją obecnością? Ptak westchnął bezgłośnie, opierając się plecami o ścianę jaskini. Uśmiechnąłem się lekko.
- Zatem, Azair, idziemy - minąłem ich obojętnie, wychodząc z groty - nooo, Mundurku, nie daj się długo prosić.
Nie ufałem do końca ani jednemu, ani drugiemu. w Azairze było coś, przez co nie potrafiłem traktować go jak zwykłego, bezmyślnego dzieciaka (któremu, nawiasem mówiąc, również bym nie ufał). On był inny od wszystkich szczeniąt, które znałem, w pewnym sensie przypominał mi też mnie w tym słodkim, beztroskim okresie.
Szliśmy więc w końcu wszyscy trzej, a z każdym przebytym przez nas kilometrem wiatr wiał coraz silniej. Niebo smętnie pokryte ciemnymi chmurami dawało nam znać o nadchodzącej wielkim krokami i dosyć gwałtownym tempem pierwszej, wiosennej burzy. Świat zataczał kółko, pory roku znów następowały jedna po drugiej. Całe życie w przyrodzie to jedno wielkie déjà vu. Szedłem dalej, rozmyślając nad tym dziwnym ciągiem wszystkiego co rzeczywiste, starając się nie wpaść w odrętwienie i nie rozkojarzyć się. Od tego bowiem tylko krok dzieliłby mnie od chwilowej utraty pamięci. Miałem wrażenie, że zdarzała mi się coraz częściej, choć nadal nie mówiłem o niej nikomu. I ta przypadłość, tak starannie ukrywana, nie przeszkadzała mi zbytnio.
Po pewnym czasie zaczęło też kropić. Zadrżałem. Zbierająca się w powietrzu, ciężka wilgoć i mokre plamki na sierści nie były niczym przyjemnym.
Wicher dął z całej siły, prosto w nas. Rozejrzałem się z niechęcią, na tyle, na ile pozwalała mi na to ciemność oraz zatykający napór przenikającego na wskroś, lodowatego powietrza. Chwilami trudno było nawet otworzyć oczy, chwilami głos wiązł w gardle, a o usłyszeniu czegokolwiek oprócz ogłuszającego huku nie mogło być mowy. Kątem oka, starając się jak najbardziej stopić głowę z tułowiem, dostrzegłem tylko stojącego obok mnie, walczącego z porywem wiatru Azaira, a zaraz za nim, w mroku, jakieś niebieskie pióra. Przytaknąłem sam sobie na pytanie, czy obaj towarzysze są ze mną, po czym ruszyłem przed siebie wolnym krokiem, licząc, że zdołają mnie dogonić. Widziałem przed sobą coś ciekawego. To mogło być coś, czego szukaliśmy. I to w najlepszym momencie.
Weszliśmy do jakiejś tchnącej kurzem, stęchlizną i zgniłym chmielem tawerny. To dziwne miejsce, w mroku nie byłem nawet w stanie zorientować się, czy można było nazwać je jaskinią, norą, czy jeszcze czymś innym. Z ulgą wyprostowałem się, nie musząc walczyć z zawieruchą. Pośrodku płonęło ognisko, wokół leżało kilka pni drzew, na których siedziały dwa wielkie basiory i wilczyca. W kącie jakaś podstarzała wadera rozdzielała mięso z dorodnego jelenia.
- Dobry wieczór, można? - skłoniłem się lekko.
- Ależ proszę - uśmiechnęła się. Przesłodziła. Stanowczo przesłodziła.
- Kim jesteście, przybysze? - rzucił w naszą stronę jeden z gości - nie jesteście z WSJ!
- Macie rację. Możemy się przysiąść? - podszedłem do nich. Moi towarzysze ruszyli za mną. Niezbyt zachwycony wilk mruknął coś pod nosem.
- Dwa jelenie żebra poproszę! - pogodnym, żeby nie powiedzieć naiwnym głosem zawołałem w kierunku karczmarki.
- Ekscentrycznie, co? - zaśmiała się siedząca obok basiorów wilczyca - czy przyjemnie chodzić po lesie w taki ziąb?
- Niestety, długa droga za nami - odrzekłem cicho - dziękuję Opatrzności, że zdołaliśmy dotrzeć aż tutaj.
Pracująca przy mięsie wadera podała jedzenie. Popatrzyłem na nie podejrzliwie i dałem Azairowi niemy sygnał, by nie próbował tego jeść.
- Co sprowadza was w nasze strony? - zapytał ponownie mrukliwy gość - może jesteście szpiegami?
- Nie, skądże - odparłem, jakbym wziął jego słowa niemal za obrazę - szukamy rodziny. Mieszkała gdzieś niedaleko. Tyle, że było to lata temu i obawiamy się, że nikogo bliskiego możemy już tu nie zastać... no, kochani - zwróciłem się do towarzyszy, wstając znad kolacji - musimy chyba przenocować w tym miejscu. Jutro rano ruszymy dalej.
- Chwileczkę - warknął basior - nie zjedliście?
- Ach, raczą państwo wybaczyć, to w żadnym wypadku nie jest związane z państwa towarzystwem przy stole - posmutniałem - zachowamy na jutrzejszy poranek... jestem dziś tak zmęczony, że niczego już nie przełknę. A teraz dobranoc. Dobra kobieto, czy znajdzie się tu dla nas nocleg?
Karczmarka niechętnie skinęła głową w kierunku leżącego pod jakąś skalną ścianą siana. Znów skłoniłem się lekko, na znak podziękowania.
- Widzicie, kochani, jak dobrze zostaliśmy przyjęci - powiedziałem znów do Azaira i Mundurka, którzy nie wypowiedzieli do tej pory ani słowa - na tych wschodnich ziemiach ta sama co lata temu gościnność.

< Azair? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz