— Zdaje się, że jest pan dosyć znany w watasze, prawda? — zwrócił się do Czapli zdecydowanie przesłodzonym wzrokiem. O tak, zdecydowanie chciałby zobaczyć, jak próbuje się doczołgać do swoich oderwanych kończyn.
— Owszem, zgadza się... A skąd to wiesz? — zainteresował się Mundus, mierząc szczeniaka spojrzeniem.
— Obserwowałem pana — wyznał bez zmrużenia oka. — I rozmawiałem o panu z paroma wilkami.
— Mhm... — Czapla wydała się nieco zbita z tropu. Azair ledwo powstrzymał złośliwy uśmieszek, który aż cisnął mu się na pysk.
Szczeniak spojrzał na wyjście. Słońce zbliżało się już ku zachodowi. Przez chwilę nawet nie wiedział, dlaczego to takie ważne, ale zaćmienie szybko minęło i zerwał się na równe nogi.
— Muszę biec. Do widzenia! — pożegnał się i, nie czekając na odpowiedź, pędem pognał do jaskini ojca.
Byleby tylko zdążyć, byleby tylko zdążyć, powtarzał w myślach. Ojciec ukarze go, jeśli się spóźni.
Wyciągał z łapek wszystko, co mógł, już ledwo dychając wysiłku, ale wbiegł do jaskini tuż przed tym, jak ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem.
Ojciec leżał na swoim ulubionym miejscu i jadł kolację. Gdy usłyszał kroki syna, natychmiast podniósł wzrok.
— Myślałem, że się spóźnisz — oznajmił z pewnym chłodem.
— Ale przybyłem na czas — odpowiedział Aza cicho, po czym zjadł parę korzonków ze swojej skrytki i ułożył się na swoim posłaniu.
Zerknął na Ojca, na wypadek gdyby ten chciał coś dodać, ale nic takiego nie miało miejsca. Schował resztki, pożegnał syna krótkim "dobranoc" i przewrócił się na bok. Już po chwili jaskinię wypełnił jego spokojny oddech.
Jak co wieczór, Azair odczekał chwilę, żeby mieć pewność, że Ojciec śpi, po czym rozpoczął opowiadanie szeptem Kamykowi, co dzisiaj miało miejsce.
Opowieść zajęła trochę czasu. Gdy skończył, przytulił Kamyka, położył się i ziewnął głęboko.
Ciekawe, o czym będzie jutrzejsza lekcja, pomyślał i odpłynął w krainę snów.
Mniej więcej w tym czasie rozpoczęły się jego koszmary.
Tej nocy było ich cztery, każdy jeden gorszy od poprzedniego. Było to nieco dziwaczne – problemy z marami nocnymi nigdy go nie dotyczyły, wręcz przeciwnie; sny były jego ucieczką od problemów dnia.
Gdy obudził się rano, cały zlany potem, z urywanym oddechem i okropnym niepokojem zajmującym umysł, nie pamiętał szczegółów. Wiedział tylko, że każdy koszmar łączył jeden fragment – moment, w którym wyrywał z ziemi małą stokrotkę bez jednego płatka.
Ojca już nie było, gdy wstawał, żeby zjeść parę owoców i korzonków. Azair pożegnał się z Kamykiem i ruszył w drogę do jaskini Rutena.
Pogoda nie była najlepsza. Wilgoć unosiła się w powietrzu naznaczonym zapachem zbliżającego się deszczu, a mgła utrudniała widzenie. Pomimo tego szczeniak raźnym krokiem pokonywał drogę.
Na miejscu zastał nie tylko Rutena, ale i Czaplę oraz, śpiącą w tym momencie Cymonię, która wyglądała o wiele lepiej niż poprzedniego dnia.
— Dzień dobry — przywitał się grzecznie i zajął swoje zwyczajowe miejsce niedaleko Rutena.
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz