Co powie Ruten
Podczas gdy fioletowa wadera i ten przerośnięty basior unieszkodliwiali Azaira, ja stałem otoczony wrogami, razem z Mundusem, co do którego miałem wrażenie, że z każdym dniem wygląda coraz nędzniej. Ta myśl spowodowała u mnie jakieś wyjątkowe rozbawienie. Najpierw wczoraj wrócili razem z Azairem cali pokrwawieni, poobijani i zakurzeni, jak po długiej walce, dziś Mundurek przez przypadek stał się główną ofiarą karczmarki machającej gałęzią. Uśmiechnąłem się lekko, po czym przeniosłem wzrok na rozgrywającą się obok nas, dosyć nieprzyjemną scenę. Ech, miałem nadzieję, że może jego walka przyda nam się na coś. Ale nie w tej sytuacji. Nie opłacało się nawet z nimi zaczynać, mimo wszystko Aza był tylko szczeniakiem... czy tylko? Pomimo, iż nie widziałem dokładnie całego zajścia, bo zasłaniały mi pozbawione sensu i duszy ciała naszych wrogów, nie mogłem wyzbyć się odczucia, że to starcie wyglądało trochę... nienaturalnie.
- Idziemy! - ryknął nagle brązowy, kulawy basior. Podniosłem wzrok, który chwilę wcześniej melancholijnie wbiłem w ziemię, zapominając o całym świecie. W pierwszym odruchu popatrzyłem na Azaira stojącego nieopodal. Był pod łaskawą opieką fioletowej. Potem przeniosłem spojrzenie na Mundusa, który był zajęty swoim skaleczonym skrzydłem i zdawał się już nie interesować tym, co działo się wokoło. Westchnąłem. Nie, w ogóle nie było sensu walczyć. No nic, trzeba iść. Zaraz, co wybrał? Co odrzekł na pytanie o wartości, które kiedyś mu zadałem? Zaufanie, czy szacunek? Zaufanie. Zatem zaufam mu i również postaram się poczekać.
Wolno powłóczyłem nogami, stąpając po małych kamyczkach leżących na szerokiej, błotnistej ścieżce o dziwnym, beżowym kolorze przypominającym piach zmieszany z wapnem. Zbliżaliśmy się zatem do gór WSJ. Podniosłem wzrok. To chyba ich siedziba. Ba, ale kim te indywidua w ogóle były...
- No, to teraz mówcie - towarzystwo rozstąpiło się, tym samym znów pozwalając nam stanąć obok siebie - co wy za jedni?
- Przybysze - odezwałem się pierwszy, kierując spojrzenie gdzieś w dal, aby nie napotkać nim nikogo z nich - z daleka. Z południowego... zachodu - postanowiłem jak najdokładniej trzymać się pierwotnej wersji naszej historii.
- Ach tak - uśmiechnął się chytrze basior, jak mi się zdaje, przez swoją kompankę nazwany wcześniej imieniem Teodrin - ale wiecie, co jest na południowym zachodzie? Czyżbyście przybywali aż zza terenów wielkiego NIKL'u?
- Co, o czym... - zmarszczyłem brwi, lekko cofając głowę. W tym samym jednak momencie wtrącił się Mundurek, w którego oczach dostrzegłem po raz pierwszy tego dnia jakby ożywienie.
Co powie Mundus
Podniósł wzrok. Czy znowu usłyszał to najmilsze słowo, które już nieraz przychodziło mu z pomocą?
- Nie! - zaprzeczył nagle głośno, nie dbając o możliwość skonsultowania tego wtrącenia z towarzyszami. Nie było na to czasu - przybywamy z jego siedziby.
- Z jego siedziby - powtórzył nieco zdumiony wilk, nadal ukazując powątpiewanie.
- Szliśmy... ponad trzy dni... mamy ze sobą nieletniego. Byliśmy naprawdę zmęczeni, w innej sytuacji nawet do głowy nie przyszłaby nam walka...
- A jednak twój koleżka w ramach wyjaśnienia dziwnego zachowania tego dzieciaka palnął mnie kamieniem w głowę.
- Tylko się broniłem - mruknął Ruten, choć Teodrin raczej tego nie dosłyszał.
- Przybywacie więc z NIKL'u - wrócił do poprzedniego tematu, który, widać, zaintrygował go. Mundusa nawet to nie zdziwiło. W WSJ wszyscy byli trochę rąbnięci na tym punkcie, kto wie, może i słusznie. On sam zresztą postanowił uczepić się tej wersji wydarzeń jak tonący brzytwy, uznał ją bowiem za najbezpieczniejszą, na jaką było ich teraz stać. A komu kiedyś w wodzie grunt niespodziewanie usunął się spod nóg, wie, czym jest chwyt tonącego.
Tymczasem brązowy basior pytał dalej:
Tymczasem brązowy basior pytał dalej:
- A skąd mamy wiedzieć, że nie łżecie? Próbowaliście wykonać zamach na... moją nogę. Nie możemy puścić wolno na naszej ziemi kogoś, kogo intencji nie jesteśmy pewni - wyszczerzył się, co według niego miało uchodzić chyba za uśmiech przebiegły. Mundus westchnął w duchu.
- Mamy dowód materialny - odrzekł, przy czym wyczuł na sobie zdumione spojrzenia towarzyszy. Uśmiechnął się do nich uspokajająco, choć trwało to nie więcej, niż mgnienie oka - tyle, że nie przy sobie. Mogę go wam przynieść, jeśli naprawdę konieczne jest, byśmy tłumaczyli się przed zupełnie obcymi nam przecież wilkami...
- Ach tak! - Teodrin wydawał się być oburzony - jesteśmy największą, najmocniejszą działającą tutaj kompanią. Pilnujemy tych terenów.
- Prosta bandyterka - ptak szepnął sam do siebie, jednak wystarczająco wyraźnie, by Azair i Ruten mogli to usłyszeć - bez alfy nic już tutaj nie działa jak powinno.
- A wracając - ciągnął brązowy, kulawy - o jakim dowodzie mówisz? Jeśli naprawdę przybywacie z NIKL'u... to macie moje przeprosiny - wyrzekł uroczyście - ale jeśli nie... - to rzekłszy zawołał do swoich znajomych siedzących w kole niedaleko - hej, zabierzcie te wilki do naszej jaskini. Niebieski przyniesie nam to, o czym rozmawialiśmy!
Powracamy do ogółu wydarzeń
Ruten popatrzył na ptaka, który miał odejść. Ten przelotnym, jakby pokrzepiającym gestem położył mu skrzydło na łopatce i nie mówiąc nic więcej zniknął wśród krzewów.
- Do zachodu słońca! Do zachodu słońca masz być z powrotem! - oznajmił jeszcze Teodrin.
- To co? - bordowy wilk zwrócił się do Azaira - zostajemy... mam tylko nadzieję, że Mundus nie postanowi wykorzystać tej okazji... - nie dokończył. Obaj wiedzieli chyba, o co chodzi. Tymczasem kilkoro członków tej swołoczy zaprowadziło ich do jaskini, w której usiedli i przez chwilę trwali w milczeniu. Jak to "nie postanowi wykorzystać"? Nie mieli przecież żadnego dowodu. Ruten nigdy w życiu nie widział na oczy całej tej tajemniczej organizacji. A załatwić jakąś podróbę w przeciągu... no, może dwóch godzin? To było przecież niewykonalne...
- Jestem ciekaw, co zamierzają zrobić, jeśli on nie przyjdzie - wreszcie Azair zdecydował się przerwać ciszę, zaraz po tych słowach opuszczając głowę jakby powiedział coś niewłaściwego i zaczynając wpatrywać się w stosik cienkich gałązek leżących przed nimi. Miały zapewne służyć do rozpalenia w niedalekiej przyszłości ogniska.
- Ech - Ruten ziewnął - nic, co wymagałoby pośmiertnego wyprucia nam flaków i udekorowania nimi swojej siedziby. Są na to zbyt tępi.
Azair uśmiechnął się. Ten uśmiech. Prawie taki sam. Starszy basior otrząsnął się. Chwilami zdawało mu się, że dostrzega między tym malcem a sobą aż za dużo nieoczywistych podobieństw.
Słońce od dłuższej chwili chyliło się ku zachodowi.
- Jak tam nasi goście? - jeden z elementów niechętnie zajrzał do wewnątrz, zaraz jednak wycofał się i dał się słyszeć tylko jego stłumiony przez ściany groty głos - eee, nic, siedzą w tym samym miejscu od godziny.
Na chwilę zapadła cisza, po czym więźniowie usłyszeli drugi głos:
- No to wyprowadź ich stamtąd! Ich żuraw nie wrócił, pewnie już go więcej nie zobaczymy - z zewnątrz zaczęły dochodzić szybkie kroki zmierzających w ich stronę wilków.
- Zasiekę sukinsyna - syknął bordowy wilk, wbijając pazury w ziemię. Zaraz jednak odetchnął i zadał sobie pytanie, czy będzie miał jeszcze taką okazję.
Po niedługim czasie Azair i Ruten znów znaleźli się przed jaskinią. Mimo niknącej nadziei, przynajmniej jeden z nich nadal zerkał co chwilę w stronę, gdzie zniknął Mundus. Czy naprawdę jego ostatni gest miał znaczyć tylko "miło było cię poznać, Ruten"?
Basior usiadł na ziemi, coraz uporczywiej wpatrując się w niknący w mroku las. Zaczął nerwowo stukać końcówką ogona o ziemię, jakby miało to cokolwiek zmienić, wyrazić jego oczekiwanie i przekazać otaczającym ich wilkom "jeszcze chwila, jeszcze chwila, nie ważcie się zbliżać, dopóki ostatnie promienie słońca widać wciąż na niebie".
Ale nic się nie stało. Dało się słyszeć tylko szepty Teodrina, naradzającego się z równie potężnym jak on sam basiorem o pogodnych oczach i kremowej sierści, tym, który dołączył do walki wtedy, przed karczmą. Ruten z coraz większym trudem wytrzymywał tą złudną ciszę.
- Możemy? - rzucił wreszcie w kierunku wilków - jeśli chcieliście coś ustalić... załatwmy to szybko, bo niezmiernie nam się śpieszy - ostatnie jego słowa tchnęły zjadliwością. Zresztą było mu już wszystko jedno. Zaczynał wątpić, że ten dzień zakończą żywi.
- Tak taaak, ustalimy - Teodrin po raz kolejny tego dnia skonstruował na swoim pysku grymas na kształt szyderczego uśmiechu. Potem zniknął na chwilę wśród swoich kolegów, aby po kilku sekundach pojawić się znów z czymś ciężkim w pysku.
"Łom? O Panie, skąd oni wzięli łom" - przebiegło przez myśl wilkowi. Wolał nawet nie myśleć, co zamierzają nim podważać i kruszyć. Wolał zażartować w duchu, że pewnie głównie swój honor.
Zdołał nawet uśmiechnąć się resztką wewnętrznych sił, po czym jeszcze raz, odruchowo spojrzał wgłąb lasu. Tak na zakończenie, żeby mieć absolutną pewność.
I nadal nic. Kiedy się odwrócił, dostrzegł, że nie jeden, ale kilka basiorów idzie w ich kierunku z metalowymi przedmiotami, których przeznaczenie jest aż ordynarnie oczywiste.
Azair warknął ostrzegawczo. Jego towarzysz przez chwilę patrzył tępo na znajdujących się już tuż przed nimi przeciwników. Nagle zmarszczył brwi. Tak, tuż za nimi. To przecież takie łatwe...
Jakieś nieprzyjemne uczucie zwiotczenia przebiegło po całym jego ciele. otrząsnął się, aby odgonić je od siebie, nadal intensywnie myśląc. Jakiś pomysł nasuwał mu się do głowy, tylko jak go odkryć...
Jeśli cisnąłby w nich Azairem, to przeleciałby on pomiędzy wrogami. To dałoby im nieocenioną chwilę ogłupienia napastnika, a on, Ruten, zyskałby w najlepszym razie nawet kilka sekund na próbę okrążenia ich. Stamtąd tylko krok do skał, na które wspięliby się w mgnieniu oka. A tam już są u siebie, pod skałami całe to barachło może stać i szczekać. I atakować, proszę bardzo. Pod gradem kamieni. Jeden pod tawerną nie wystarczył, teraz rozprawi się z nimi tyloma, ile wpadnie mu w łapy.
- Azair, skoncentruj się, leć na tamte skały - rzucił do szczeniaka, z całej siły popychając go przed siebie. Udało się, Azair przebiegł pomiędzy nogami Teordina i jego kremowego kolegi, przy okazji torując sobie drogę zębami. Kiedy znalazł się po drugiej stronie, obejrzał się na Rutena, który także był już w innym miejscu. Wtem jednak stało się coś, czego nie przewidzieli. Jeden z wilków zakręcił się wokół niczym zawodowy atleta, z wielką siłą wyrzucając trzymany w pysku, metalowy pręt tak, że spadł on zaraz przed bordowym pyskiem. Jego właściciel wyhamował wszystkimi czterema nogami, w ostatniej chwili ratując swoją szczękę od poważnego urazu. Potem wszytko potoczyło się szybko, basiory zdążyły już odkryć próbę podstępu i skoczyły do przodu niemal wszystkie naraz, zapominając nawet o swoich wymyślnych narzędziach.
W tej jednak chwili Ruten nie myślał o nich, nawet ich nie zauważał. Zza drzew wyłonił się szary kontur postaci. To on, wrócił. Wrócił. Wyglądał, jakby zaraz miał wypluć płuca i ledwie trzymał się na nogach, ale mimo to wyprostował się pewnie. W dziobie trzymał kawałek materiału o ziemisto—morskiej barwie. Zgromadzeni, którzy również szybko go zauważyli, ze zdumieniem wpatrywali się w to, co było bez wątpienia jakimś okryciem wierzchnim.
- Azair, skoncentruj się, leć na tamte skały - rzucił do szczeniaka, z całej siły popychając go przed siebie. Udało się, Azair przebiegł pomiędzy nogami Teordina i jego kremowego kolegi, przy okazji torując sobie drogę zębami. Kiedy znalazł się po drugiej stronie, obejrzał się na Rutena, który także był już w innym miejscu. Wtem jednak stało się coś, czego nie przewidzieli. Jeden z wilków zakręcił się wokół niczym zawodowy atleta, z wielką siłą wyrzucając trzymany w pysku, metalowy pręt tak, że spadł on zaraz przed bordowym pyskiem. Jego właściciel wyhamował wszystkimi czterema nogami, w ostatniej chwili ratując swoją szczękę od poważnego urazu. Potem wszytko potoczyło się szybko, basiory zdążyły już odkryć próbę podstępu i skoczyły do przodu niemal wszystkie naraz, zapominając nawet o swoich wymyślnych narzędziach.
W tej jednak chwili Ruten nie myślał o nich, nawet ich nie zauważał. Zza drzew wyłonił się szary kontur postaci. To on, wrócił. Wrócił. Wyglądał, jakby zaraz miał wypluć płuca i ledwie trzymał się na nogach, ale mimo to wyprostował się pewnie. W dziobie trzymał kawałek materiału o ziemisto—morskiej barwie. Zgromadzeni, którzy również szybko go zauważyli, ze zdumieniem wpatrywali się w to, co było bez wątpienia jakimś okryciem wierzchnim.
- To z NIKL'u - stwierdził ze zgrozą jasny basior.
- To chyba twoje - Mundus omijając pozostałych podszedł do Rutena i wręczył mu materiał. Wilk przypatrzył się przedmiotowi.
- Co to jest? - szepnął.
- To... pamiątka. Później ci opowiem.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz