W drodze do docelowej tego dnia jaskini, Azair szedł nieco z tyłu, pozostała dwójka natomiast zajęła się rozmową o mało ważnych z punkty widzenia Rutena kwestiach. Cymonia pytała jeszcze o coś związanego z tragedią sprzed kilku dni. Nie słuchał uważnie i mówił raczej mało, a wszystkie podekscytowane komentarze dotyczące ogólnośrodowiskowego niebezpieczeństwa, jak i nieco hałaśliwe "teraz już strach ruszyć się z domu" i "dobrze, że przynajmniej na swoim kwadracie nie musi mieszkać sama, bo tego by pewnie nie wytrzymała" zbywał mało zainteresowanym milczeniem. Cały czas myślał o jednym. Wydał się, powiedział za dużo. Jest bezmyślny, zbyt bezmyślny, aby mieszać się w tego typu rzeczy. Choć z drugiej strony... co mogłoby postawić go teraz wśród podejrzanych? Cymonia wytłumaczyła sobie jego słowa na swój własny sposób, a Aza... — wilk popatrzył na niego kątem oka — Aza? To jeszcze szczeniak. Ruten znał niejeden sposób, by w razie potrzeby skutecznie go uciszyć.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmił w końcu dosyć ponuro. A może tylko mu się wydawało, nie powiedział w końcu niczego nieodpowiedniego. Niczego, był spokojny — usiądźcie teraz wy, proszę — wskazał miejsca przy swoim głazie, przypominając sobie jednocześnie, że zapomniał zmyć z niego resztki krwi — i wybaczcie, że trochę tu brudno. Nie miałem czasu, by skończyć sprzątać po naszych wczorajszych zajęciach — mówił, gdy wszyscy już usiedli.
— Więc co dzisiaj będziemy robić, proszę pana? — zapytał od razu Aza. Wilk położył uszy z trochę niezadowolonym wyrazem pyska. Wolałby uniknąć tego pytania, przynajmniej dopóki nie skończy wszystkiego przygotowywać. Odpowiedział:
— Porozmawiajcie przez chwilę, zaraz do was dołączę i pomyślimy, znajdę tylko jakąś szmatkę do starcia tych plam.
Miał świadomość, że mały wilczek doskonale wie, gdzie leży szmatka. Obaj spojrzeli w jej stronę. Zaraz po tym basior odwrócił się i wyszedł z jaskini, wracając po chwili z glinianym, niewielkim naczyniem pełnym wody. To kolejny z jego poukrywanych po całym domu sekretów. Zbiorniczek na deszczówkę.
Podszedł do wnęki w jednej ze ścian, w której chował inne przydatne rzeczy. Kompletował je od dawna. Aktualnie znajdowały się tam jedna, ledwie zdatna do użytku przez spore pęknięcie strzykawka, kilka flaszek najłatwiej dostępnej na terenach watahy substancji, spirytusu oraz dwie, małe, szklane buteleczki o częściowo pozrywanych, starych, papierowych etykietach, jedna prawie wypełniona żółtawymi kryształkami, druga z podobną ilością białego proszku, który w słabym świetle również nabierał żółtego odcienia. Wilk na moment odwrócił się, by sprawdzić, czy pozostali siedzą na swoich miejscach. Byli tam, nawet na niego nie patrzyli. Co prawda po chwili jego wzrok spotkał się z zaciekawionym spojrzeniem Azy, ale trwało to nie dłużej niż pół sekundy.
"Żebym się tylko nie pomylił" — pomyślał, ostrożnie biorąc w łapy jedną z zakurzonych buteleczek. Zębami otworzył jedną z nich i zaczął wysypywać zawartość do strzykawki.
"Waży pewnie nie więcej, niż trzydzieści pięć kilo, zresztą jest chuda" — zaczął szybko liczyć — "to by się równało około siedemdziesięciu pięciu... sześciu funtom" zawahał się na chwilę, po czym dosypał jeszcze trochę. Potem dolał wody, energicznie potrząsając zawartością.
"Sterylne przyrządy... to chyba jakiś żart" — znów powiedział w myślach — ale ciebie siostrzyczko nie potraktowałbym czymś niepewnym. Nie jesteś pierwszym lepszym bydlęciem, aby na tobie eksperymentować...
Szybko polał igłę kilkoma kroplami spirytusu i odwrócił się do siedzącej do niego tyłem siostry. Na chwilę zatrzymał się, a jego spojrzenie znów napotkało zaniepokojone oczy ucznia. Wilk westchnął i chwycił siostrę jedną łapą za szyję, drugą jednym, doskonale wymierzonym ruchem wbijając igłę w jej łapę.
Ofiara błyskawicznie odwróciła się, odruchowo szukając sprawcy ataku.
— Co ty robisz... Ruten... — wstała, chwiejąc się lekko. Wilk nie patrzył na nią. Przymknął oczy, licząc czas. Pięć sekund...
— Co ty wbiłeś mi w ramię?! — warknęła.
— Przykro mi — odpowiedział — ale powinno się unikać podawania doustnego... albo po prostu nie chciałoby mi się czekać — wyjaśnił. Czternaście sekund.
— Nie mówi nic więcej — wadera unosząc nadgarstek dotknęła miejsca po igle — czy ty... coś mi podałeś?
Dziewiętnaście sekund. Basior uważniej popatrzył na siostrę, pozostało tylko czekać. Nagle nabrał wielkiej ochoty na założenie nowej maski.
— Przepraszam, że cię przestraszyłem — objął ją, prowadząc z powrotem na jej poprzednie miejsce przy stole — chciałem tylko coś sprawdzić... — zaczęła słabnąć, ledwie posadził ją przy głazie. Idealnie, czekał na efekt ponad pół minuty. Teraz druga dawka.
— Azair, uspokój panią — polecił jeszcze, sam wracając do skrytki, gdzie powtórzył wykonane wcześniej czynności.
Po dwóch, może trzech minutach od podania drugiej dawki płynu, wilczyca była gotowa.
— Dysocjant psychodeliczny. Lubię go, ponieważ nie ma wielu działań niepożądanych, a podany dożylnie zaczyna działać już po dwudziestu sekundach, paraliżem pyska. Potem utrata przytomności. Teraz zobaczysz, Azair, trochę naszego, wilczego wnętrza. Mamy jakieś piętnaście minut, to bardzo niewiele. Nie wykluczone, że będziemy musieli kończyć przy pełnej świadomości, nie podając kolejnej dawki — powiedział spokojnie, przekręcając pacjentkę na grzbiet. Tym razem jednak nie dał szczenięciu do łapy narzędzi, sam sprawnie operując nożykiem. Nie omieszkał jednak tłumaczyć każdego ze swoich kroków.
— Mamy przed sobą cudowny organizm. Nie wiem, czy słyszałeś o tym, że wadery są bardziej odporne niż basiory. Możliwe nawet, że lepiej znoszą ból... — mówił rozcinając brzuch ofiary i grzebiąc w środku — pomyśl, na ile sposobów można wykorzystać ich potencjał. Zwłaszcza, jeśli któraś z nich przygotowywana była do tego od urodzenia — tu pozwolił sobie popatrzyć z czułością na siostrę — specjalistyczny trening... i sam jej organizm. Ale czas przydatności samic jest krótszy, niż samców. Między innymi przez okres, gdy wyłączone są z użytku przez macierzyństwo. Problem ten jednak łatwo rozwiązać.
Azair podszedł bliżej, uważnie przyglądając się przedmiotowi operacji.
— Ten zabieg ma również inne, niewątpliwe zalety dla psychiki danego osobnika. Widzisz, stają się bardziej posłuszne i szybciej reagują na komendy... nie chcemy uzyskać przecież kogoś, kto nam ucieknie — zażartował — a teraz, teraz przypatrz się uważnie, ten mięsień musimy usunąć. Nie nożem, aby nie uszkodzić jelit, one do niczego nam nie są potrzebne.
Po chwili zadanie było zakończone. Pozostało tylko zaszycie rany. Z braku jakichkolwiek nici, musiały posłużyć do tego mocne źdźbła rurkowatej trawy, rosnącej przed jaskinią i igła, którą wyjął ze strzykawki. W samą porę, bo zanim basior założył ostatnie szwy, wadera zaczęła się wybudzać.
— Ćśśś... — wstał i mocno złapał ją za przednie łapy, uniemożliwiając podniesienie się — leż spokojnie, zaraz przestanie boleć — zajrzał jej w oczy. Zobaczył przerażenie — skończę trzy ostatnie węzły i pomożesz mi ją przenieść na tamto posłanie, Azair — zwrócił się do ucznia, który jak wryty w ziemię stał cały czas w tym samym miejscu, patrząc na budzącą się wilczycę.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmił w końcu dosyć ponuro. A może tylko mu się wydawało, nie powiedział w końcu niczego nieodpowiedniego. Niczego, był spokojny — usiądźcie teraz wy, proszę — wskazał miejsca przy swoim głazie, przypominając sobie jednocześnie, że zapomniał zmyć z niego resztki krwi — i wybaczcie, że trochę tu brudno. Nie miałem czasu, by skończyć sprzątać po naszych wczorajszych zajęciach — mówił, gdy wszyscy już usiedli.
— Więc co dzisiaj będziemy robić, proszę pana? — zapytał od razu Aza. Wilk położył uszy z trochę niezadowolonym wyrazem pyska. Wolałby uniknąć tego pytania, przynajmniej dopóki nie skończy wszystkiego przygotowywać. Odpowiedział:
— Porozmawiajcie przez chwilę, zaraz do was dołączę i pomyślimy, znajdę tylko jakąś szmatkę do starcia tych plam.
Miał świadomość, że mały wilczek doskonale wie, gdzie leży szmatka. Obaj spojrzeli w jej stronę. Zaraz po tym basior odwrócił się i wyszedł z jaskini, wracając po chwili z glinianym, niewielkim naczyniem pełnym wody. To kolejny z jego poukrywanych po całym domu sekretów. Zbiorniczek na deszczówkę.
Podszedł do wnęki w jednej ze ścian, w której chował inne przydatne rzeczy. Kompletował je od dawna. Aktualnie znajdowały się tam jedna, ledwie zdatna do użytku przez spore pęknięcie strzykawka, kilka flaszek najłatwiej dostępnej na terenach watahy substancji, spirytusu oraz dwie, małe, szklane buteleczki o częściowo pozrywanych, starych, papierowych etykietach, jedna prawie wypełniona żółtawymi kryształkami, druga z podobną ilością białego proszku, który w słabym świetle również nabierał żółtego odcienia. Wilk na moment odwrócił się, by sprawdzić, czy pozostali siedzą na swoich miejscach. Byli tam, nawet na niego nie patrzyli. Co prawda po chwili jego wzrok spotkał się z zaciekawionym spojrzeniem Azy, ale trwało to nie dłużej niż pół sekundy.
"Żebym się tylko nie pomylił" — pomyślał, ostrożnie biorąc w łapy jedną z zakurzonych buteleczek. Zębami otworzył jedną z nich i zaczął wysypywać zawartość do strzykawki.
"Waży pewnie nie więcej, niż trzydzieści pięć kilo, zresztą jest chuda" — zaczął szybko liczyć — "to by się równało około siedemdziesięciu pięciu... sześciu funtom" zawahał się na chwilę, po czym dosypał jeszcze trochę. Potem dolał wody, energicznie potrząsając zawartością.
"Sterylne przyrządy... to chyba jakiś żart" — znów powiedział w myślach — ale ciebie siostrzyczko nie potraktowałbym czymś niepewnym. Nie jesteś pierwszym lepszym bydlęciem, aby na tobie eksperymentować...
Szybko polał igłę kilkoma kroplami spirytusu i odwrócił się do siedzącej do niego tyłem siostry. Na chwilę zatrzymał się, a jego spojrzenie znów napotkało zaniepokojone oczy ucznia. Wilk westchnął i chwycił siostrę jedną łapą za szyję, drugą jednym, doskonale wymierzonym ruchem wbijając igłę w jej łapę.
Ofiara błyskawicznie odwróciła się, odruchowo szukając sprawcy ataku.
— Co ty robisz... Ruten... — wstała, chwiejąc się lekko. Wilk nie patrzył na nią. Przymknął oczy, licząc czas. Pięć sekund...
— Co ty wbiłeś mi w ramię?! — warknęła.
— Przykro mi — odpowiedział — ale powinno się unikać podawania doustnego... albo po prostu nie chciałoby mi się czekać — wyjaśnił. Czternaście sekund.
— Nie mówi nic więcej — wadera unosząc nadgarstek dotknęła miejsca po igle — czy ty... coś mi podałeś?
Dziewiętnaście sekund. Basior uważniej popatrzył na siostrę, pozostało tylko czekać. Nagle nabrał wielkiej ochoty na założenie nowej maski.
— Przepraszam, że cię przestraszyłem — objął ją, prowadząc z powrotem na jej poprzednie miejsce przy stole — chciałem tylko coś sprawdzić... — zaczęła słabnąć, ledwie posadził ją przy głazie. Idealnie, czekał na efekt ponad pół minuty. Teraz druga dawka.
— Azair, uspokój panią — polecił jeszcze, sam wracając do skrytki, gdzie powtórzył wykonane wcześniej czynności.
Po dwóch, może trzech minutach od podania drugiej dawki płynu, wilczyca była gotowa.
— Dysocjant psychodeliczny. Lubię go, ponieważ nie ma wielu działań niepożądanych, a podany dożylnie zaczyna działać już po dwudziestu sekundach, paraliżem pyska. Potem utrata przytomności. Teraz zobaczysz, Azair, trochę naszego, wilczego wnętrza. Mamy jakieś piętnaście minut, to bardzo niewiele. Nie wykluczone, że będziemy musieli kończyć przy pełnej świadomości, nie podając kolejnej dawki — powiedział spokojnie, przekręcając pacjentkę na grzbiet. Tym razem jednak nie dał szczenięciu do łapy narzędzi, sam sprawnie operując nożykiem. Nie omieszkał jednak tłumaczyć każdego ze swoich kroków.
— Mamy przed sobą cudowny organizm. Nie wiem, czy słyszałeś o tym, że wadery są bardziej odporne niż basiory. Możliwe nawet, że lepiej znoszą ból... — mówił rozcinając brzuch ofiary i grzebiąc w środku — pomyśl, na ile sposobów można wykorzystać ich potencjał. Zwłaszcza, jeśli któraś z nich przygotowywana była do tego od urodzenia — tu pozwolił sobie popatrzyć z czułością na siostrę — specjalistyczny trening... i sam jej organizm. Ale czas przydatności samic jest krótszy, niż samców. Między innymi przez okres, gdy wyłączone są z użytku przez macierzyństwo. Problem ten jednak łatwo rozwiązać.
Azair podszedł bliżej, uważnie przyglądając się przedmiotowi operacji.
— Ten zabieg ma również inne, niewątpliwe zalety dla psychiki danego osobnika. Widzisz, stają się bardziej posłuszne i szybciej reagują na komendy... nie chcemy uzyskać przecież kogoś, kto nam ucieknie — zażartował — a teraz, teraz przypatrz się uważnie, ten mięsień musimy usunąć. Nie nożem, aby nie uszkodzić jelit, one do niczego nam nie są potrzebne.
Po chwili zadanie było zakończone. Pozostało tylko zaszycie rany. Z braku jakichkolwiek nici, musiały posłużyć do tego mocne źdźbła rurkowatej trawy, rosnącej przed jaskinią i igła, którą wyjął ze strzykawki. W samą porę, bo zanim basior założył ostatnie szwy, wadera zaczęła się wybudzać.
— Ćśśś... — wstał i mocno złapał ją za przednie łapy, uniemożliwiając podniesienie się — leż spokojnie, zaraz przestanie boleć — zajrzał jej w oczy. Zobaczył przerażenie — skończę trzy ostatnie węzły i pomożesz mi ją przenieść na tamto posłanie, Azair — zwrócił się do ucznia, który jak wryty w ziemię stał cały czas w tym samym miejscu, patrząc na budzącą się wilczycę.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz