— Ten mięsień, Azair — Ruten wskazał na leżące na głazie mięso — to macica. To obok, jajowody i jajniki. Są częściami jednego z układów organizmu samic. Umożliwiają posiadanie potomstwa.
— Czy to znaczy, że... — zaczął niepewnie Azair.
— Niestety, ceną, jaką musimy płacić za uzyskanie organizmu idealnego, jest utrata możliwości zbudowania na tym fundamencie nowego społeczeństwa — Ruten podszedł do leżącej na jego posłaniu wadery. Powoli odzyskiwała przytomność, poprzednio traciła ją już kilka razy. Przystanął nad nią i przez chwilę obserwował płynne ruchy klatki piersiowej.
— Powinna teraz oddychać? — zapytał cicho Aza, jakby próbując zrozumieć myśli nauczyciela.
— Tak — odparł ten słabo — środek, który jej podałem zwiększa zapotrzebowanie serca na tlen.
Wilk zbliżył się do siostry, dotykając rany na jej brzuchu.
— Coś nie tak? — ponownie zapytał szczeniak. Ruten pokręcił głową z niezdecydowaniem, nadal trzymając łapę na ciele. Przesunął ją w kierunku żeber, jakby próbując ją zbadać.
— Połóż tu łapę — nakazał — co czujesz?
— Serce.
— I co?
— Mocno bije.
— To dobrze?
— Chyba tak...
— A szwy na brzuchu?
— Są chyba nieszczelne.
— Masz rację. Potrzebujemy pomocy — starał się nie przestraszyć ucznia, ale miał wrażenie, że mimo to zatrząsł nim dreszcz — gdzie on jest? — wilk odsunął się od wadery i skierował do wyjścia, przez chwilę patrząc w dal. Zbierało się na deszcz.
— Może ja bym mógł jakoś pomóc — wilczek nieśmiało podreptał w stronę basiora stojącego przez cały czas w wyjściu z jaskini. Ten odwrócił się na chwilę i popatrzył na niego w zamyśleniu.
— Potrzebuję nici chirurgicznych. Jak mogłem wcześniej o nich nie pomyśleć — warknął sam na siebie.
— Może gdybym... — zaczął wilczek, ale Ruten stanowczo przerwał mu:
— Muszę iść do wsi. Ale to zajmie dużo czasu... — przeniósł wzrok na waderę — trudno. Słuchaj, Azair, poczekaj tu na mnie. Uspokój ją, w razie gdyby próbowała wstać. Wierzę, że dasz sobie radę.
— Ale...
— Zostań tu — stanowczo uciął jakiekolwiek próby dialogu. Następnie wyszedł z jaskini, kierując się do lasu. Wiedział, że ma do pokonania długą drogę i załatwienie wszystkiego zajmie mu kilka godzin. Gdzie zdobędzie nici? Zapewne u miejscowego weterynarza. Ale jak?
Szybko kłusował przed siebie. Nie rozglądał się, nie węszył, jego myśli skupione były jedynie na pokonaniu dużej odległości, dzielącej go jeszcze od wsi. Nagle ktoś go zatrzymał.
— Ruten, co robisz?
Wzdrygnął się. Mundurek. Kogoś innego mógłby pewnie zbyć kilkoma nic niewnoszącymi słowami, ominąć i pobiec dalej, przed siebie. Ale to Mundus, mógł mu pomóc.
— Potrzebuję nici chirurgicznych — wypalił, upewniając się, że nikogo innego nie ma w pobliżu — ze wsi.
— Co? Znowu jakieś lekcje z Azairem? Dlaczego tak się spieszysz? — zapytał cicho, podświadomie chyba czując, że nie rozmawiają o niczym błahym.
— Nie mam teraz czasu, żeby ci to tłumaczyć — Ruten uciekł wzrokiem od zaniepokojonych oczu swojego rozmówcy.
— Idziesz ze swojej jaskini?
— Tak.
— Wracaj tam, przyniosę ci je — westchnął ten, nie żądając więcej wyjaśnień — wiem, gdzie mieszka tamtejszy weterynarz* — nie mówiąc nic więcej, wzbił się ponad ziemię i odleciał w kierunku, w którym biegł wcześniej wilk.
Nieco bardziej już spokojny Ruten wrócił do jaskini, zastając w niej Azaira i Cymonię mniej więcej tak, jak ich zostawił. Wadera leżała w tym samym miejscu, ciężko dysząc. Odzyskała już świadomość.
— Co się stało, Ruten? — zapytała szeptem, gdy go zobaczyła.
— Byłaś chora.
— Azair mówił... chora? A już nie jestem? — zapytała. Jej myśli prawdopodobnie nadal były przytłumione przez znieczulenie.
— Nie — mruknął.
— Co ty mi zrobiłeś, Ruten? — jęknęła — co ty mi wkłułeś w ramię...
A więc nadal nie była świadoma wszystkiego, co się stało. Wilk usiadł przy niej, niczego więcej nie mówiąc. Cierpiała.
Po niedługim czasie wrócił również Mundus, w jednym ze szponów kurczowo trzymając szpulkę z owiniętą wokół niej, jedwabną nicią. Wręczył ją wilkowi, po czym pochylił się nad Cymonią.
— Co ty zrobiłeś — nie brzmiało to jak pytanie, a bardziej skierowane do siebie samego słowa. Ptak nie patrzył na siedzącego obok Rutena, dotknął tylko szyi wadery i powiedział — ma gorączkę.
— Byłam... chora? — ta podniosła głowę. Dopiero teraz Mundus wbił w basiora wzrok pełen wściekłości.
— Wyłaź — chwycił wilka za ramię i szarpnął, aż tamten zerwał się na równe nogi — na zewnątrz! — to mówiąc popchnął zaskoczonego Rutena — nie była chora. Gadaj, co jej powiedziałeś... i co jej zrobiłeś, kundlu!
Basior westchnął, nie śpiesząc się z odpowiedzią. Przez moment nie spuszczali z siebie wzroku. Wreszcie posłusznie odpowiedział, przywdziewając swój charakterystyczny, nieco drwiący uśmiech.
— Widzisz miejsce cięcia? Nie przypomina ci niczego?
— Nic oprócz tego, że grzebałeś jej w brzuchu.
— Nasza Cymonia stała się właśnie czymś ponadpłciowym. A dla mnie kolejnym elementem pracy, za którą w tej całej watasze jeszcze kiedyś podziękują.
Szary ptak oparł się o skalną ścianę, biorąc głębszy oddech.
— Po co jeszcze tu stoisz? — syknął — dostałeś nici, popraw szwy.
— Mundus — w głosie wilka słyszalna była prośba — liczę, że nikt się o tym nie dowie... sam chyba rozumiesz, że nasze ciemne społeczeństwo nie lubi widoku wilczej krwi.
— Zamknij pysk i idź — odpowiedział ten głucho — dziwię się, że w ogóle masz czelność mówić coś takiego.
Ruten szybko wyciągnął stare szwy i zastąpił je nowymi. Wadera nie starała się nawet protestować, była zbyt słaba i wierzyła we wszystko, co mówił. Pozostawało już tylko czekać, jej stan wciąż był niestabilny.
— Azair — powiedział do ucznia, gdy wstał po skończonej pracy — zostań z nią. Ja zaraz wrócę. Mundus, chodź ze mną — dało się słyszeć jego ostatnie, ciche słowa skierowane do czapli wciąż stojącej na zewnątrz. Dwójka wilków została w jaskini sama.
— Czy to znaczy, że... — zaczął niepewnie Azair.
— Niestety, ceną, jaką musimy płacić za uzyskanie organizmu idealnego, jest utrata możliwości zbudowania na tym fundamencie nowego społeczeństwa — Ruten podszedł do leżącej na jego posłaniu wadery. Powoli odzyskiwała przytomność, poprzednio traciła ją już kilka razy. Przystanął nad nią i przez chwilę obserwował płynne ruchy klatki piersiowej.
— Powinna teraz oddychać? — zapytał cicho Aza, jakby próbując zrozumieć myśli nauczyciela.
— Tak — odparł ten słabo — środek, który jej podałem zwiększa zapotrzebowanie serca na tlen.
Wilk zbliżył się do siostry, dotykając rany na jej brzuchu.
— Coś nie tak? — ponownie zapytał szczeniak. Ruten pokręcił głową z niezdecydowaniem, nadal trzymając łapę na ciele. Przesunął ją w kierunku żeber, jakby próbując ją zbadać.
— Połóż tu łapę — nakazał — co czujesz?
— Serce.
— I co?
— Mocno bije.
— To dobrze?
— Chyba tak...
— A szwy na brzuchu?
— Są chyba nieszczelne.
— Masz rację. Potrzebujemy pomocy — starał się nie przestraszyć ucznia, ale miał wrażenie, że mimo to zatrząsł nim dreszcz — gdzie on jest? — wilk odsunął się od wadery i skierował do wyjścia, przez chwilę patrząc w dal. Zbierało się na deszcz.
— Może ja bym mógł jakoś pomóc — wilczek nieśmiało podreptał w stronę basiora stojącego przez cały czas w wyjściu z jaskini. Ten odwrócił się na chwilę i popatrzył na niego w zamyśleniu.
— Potrzebuję nici chirurgicznych. Jak mogłem wcześniej o nich nie pomyśleć — warknął sam na siebie.
— Może gdybym... — zaczął wilczek, ale Ruten stanowczo przerwał mu:
— Muszę iść do wsi. Ale to zajmie dużo czasu... — przeniósł wzrok na waderę — trudno. Słuchaj, Azair, poczekaj tu na mnie. Uspokój ją, w razie gdyby próbowała wstać. Wierzę, że dasz sobie radę.
— Ale...
— Zostań tu — stanowczo uciął jakiekolwiek próby dialogu. Następnie wyszedł z jaskini, kierując się do lasu. Wiedział, że ma do pokonania długą drogę i załatwienie wszystkiego zajmie mu kilka godzin. Gdzie zdobędzie nici? Zapewne u miejscowego weterynarza. Ale jak?
Szybko kłusował przed siebie. Nie rozglądał się, nie węszył, jego myśli skupione były jedynie na pokonaniu dużej odległości, dzielącej go jeszcze od wsi. Nagle ktoś go zatrzymał.
— Ruten, co robisz?
Wzdrygnął się. Mundurek. Kogoś innego mógłby pewnie zbyć kilkoma nic niewnoszącymi słowami, ominąć i pobiec dalej, przed siebie. Ale to Mundus, mógł mu pomóc.
— Potrzebuję nici chirurgicznych — wypalił, upewniając się, że nikogo innego nie ma w pobliżu — ze wsi.
— Co? Znowu jakieś lekcje z Azairem? Dlaczego tak się spieszysz? — zapytał cicho, podświadomie chyba czując, że nie rozmawiają o niczym błahym.
— Nie mam teraz czasu, żeby ci to tłumaczyć — Ruten uciekł wzrokiem od zaniepokojonych oczu swojego rozmówcy.
— Idziesz ze swojej jaskini?
— Tak.
— Wracaj tam, przyniosę ci je — westchnął ten, nie żądając więcej wyjaśnień — wiem, gdzie mieszka tamtejszy weterynarz* — nie mówiąc nic więcej, wzbił się ponad ziemię i odleciał w kierunku, w którym biegł wcześniej wilk.
Nieco bardziej już spokojny Ruten wrócił do jaskini, zastając w niej Azaira i Cymonię mniej więcej tak, jak ich zostawił. Wadera leżała w tym samym miejscu, ciężko dysząc. Odzyskała już świadomość.
— Co się stało, Ruten? — zapytała szeptem, gdy go zobaczyła.
— Byłaś chora.
— Azair mówił... chora? A już nie jestem? — zapytała. Jej myśli prawdopodobnie nadal były przytłumione przez znieczulenie.
— Nie — mruknął.
— Co ty mi zrobiłeś, Ruten? — jęknęła — co ty mi wkłułeś w ramię...
A więc nadal nie była świadoma wszystkiego, co się stało. Wilk usiadł przy niej, niczego więcej nie mówiąc. Cierpiała.
Po niedługim czasie wrócił również Mundus, w jednym ze szponów kurczowo trzymając szpulkę z owiniętą wokół niej, jedwabną nicią. Wręczył ją wilkowi, po czym pochylił się nad Cymonią.
— Co ty zrobiłeś — nie brzmiało to jak pytanie, a bardziej skierowane do siebie samego słowa. Ptak nie patrzył na siedzącego obok Rutena, dotknął tylko szyi wadery i powiedział — ma gorączkę.
— Byłam... chora? — ta podniosła głowę. Dopiero teraz Mundus wbił w basiora wzrok pełen wściekłości.
— Wyłaź — chwycił wilka za ramię i szarpnął, aż tamten zerwał się na równe nogi — na zewnątrz! — to mówiąc popchnął zaskoczonego Rutena — nie była chora. Gadaj, co jej powiedziałeś... i co jej zrobiłeś, kundlu!
Basior westchnął, nie śpiesząc się z odpowiedzią. Przez moment nie spuszczali z siebie wzroku. Wreszcie posłusznie odpowiedział, przywdziewając swój charakterystyczny, nieco drwiący uśmiech.
— Widzisz miejsce cięcia? Nie przypomina ci niczego?
— Nic oprócz tego, że grzebałeś jej w brzuchu.
— Nasza Cymonia stała się właśnie czymś ponadpłciowym. A dla mnie kolejnym elementem pracy, za którą w tej całej watasze jeszcze kiedyś podziękują.
Szary ptak oparł się o skalną ścianę, biorąc głębszy oddech.
— Po co jeszcze tu stoisz? — syknął — dostałeś nici, popraw szwy.
— Mundus — w głosie wilka słyszalna była prośba — liczę, że nikt się o tym nie dowie... sam chyba rozumiesz, że nasze ciemne społeczeństwo nie lubi widoku wilczej krwi.
— Zamknij pysk i idź — odpowiedział ten głucho — dziwię się, że w ogóle masz czelność mówić coś takiego.
Ruten szybko wyciągnął stare szwy i zastąpił je nowymi. Wadera nie starała się nawet protestować, była zbyt słaba i wierzyła we wszystko, co mówił. Pozostawało już tylko czekać, jej stan wciąż był niestabilny.
— Azair — powiedział do ucznia, gdy wstał po skończonej pracy — zostań z nią. Ja zaraz wrócę. Mundus, chodź ze mną — dało się słyszeć jego ostatnie, ciche słowa skierowane do czapli wciąż stojącej na zewnątrz. Dwójka wilków została w jaskini sama.
< Azair Ethal? >
* Patrz opowiadanie: Od Beryla CD Eclipse oraz poprzednie części serii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz