Jak można było się łatwo domyślić, szczeniak został przyłapany na obserwowaniu. I jak rówież można było wywnioskować, Aza nie spotkał się z chłodnym przyjęciem.
Dziwne, pomyślał Azair, jak łatwo można manipulować dorosłymi. Wystarczy ładnie się uśmiechnąć i powiedzieć kompletnie głupoty, byleby nawijać...
Gdy Ruten zaproponował wejście do jaskini, zgodził się natychmiast, przebierając za nim łapkami.
Gdyby był normalnym szczeniakiem, zapewne w jego głowie zapaliłaby się ostrzegawcza lampka – no bo, halo, nie powinno się nigdy zostawać sam na sam z nieznajomymi, bo to się zwykle źle kończy dla małych szczeniaków, które potem resztę życia zmagają się z urazem psychicznym, jeśli, oczywiście, przeżyją spotkanie. Azair jednak nigdy nie był przed takimi sytuacjami ostrzegany przez Matkę –wystarczyło, że był grzeczny, a za dobre sprawowanie mógł chodzić gdzie chciał. Na dłuższą metę jest to zdecydowanie niewychowawcze, ale, jak widać, dotychczas nie skończyło się to źle. Dotychczas...
Wracając jednak do właściwej akcji, Azair poczuł rozczarowanie wnętrzem jaskini Rutena. Nie wiedział do końca, czego się tak właściwie spodziewał, ale cztery ściany nowopoznanego wilka wydawały się... Prozaicznie konwencjonalne. Liczył na coś więcej, chociaż nie potrafił tego dokładnie sprecyzować.
Uwagę małego wilka od razu przykuły dziwne instrumenty leżące na podłodze. Nie ośmielił się oczywiście podejść do nich i samemu je wybadać, zwrócił więc wzrok na Rutena.
— Czym są te przedmioty? — zapytał, wskazując łapką na metalowe instrumenty. Nie oczekiwał po tym wilku reprymendy za zadawanie pytań. Szczerze mówiąc, rzadko się zdażało, żeby ktoś inny niż Matka skarcił go za ciekawość. Na wszelki jednak wypadek zwiesił lekko głowę i zerknął na wilka kątem oka, gotów przybrać przepraszającą minę. Nie doczekawszy się napomnienia, z pewnym zadowoleniem przywołał na pysk nieśmiały uśmiech.
— Takie różne... — odparł wymijająco Ruten, ale po chwili zabrał się za wyjaśnienia — Te tutaj to nożyki, tam szczypce, tutaj łańcuszek... W zasadzie nie wiem, po co mi on, ale jest ładny (W tym miejscu Azair zachichotał cicho)... Pręt... No i szmatka.
— Ciekawe. Mogę dotknąć? — spytał grzecznie.
— Dobrze, tylko się nie pokalecz — zgodził się wilk, odwzajemniając uśmiech końcem ust.
Mały najpierw pacnął łapą pręt, a zobaczywszy, że nie poskutkowało to raną i krwią, przybliżył do niego nos i powąchał go. Pierwsze skrzypce grał zdecydowanie zapach ziemii, na drugim miejscu plasowała się metaliczna woń. Obwąchał i obejrzał kolejne przedmioty, a nie dowiedziawszy się w ten sposób o nich niczego nowego, wyprostował się i odwrócił łeb, żeby zerknąć na Rutena.
— Istotnie ciekawe — oznajmił, po czym odsunął się od metalowych instrumentów i usiadł naprzeciwko nowego znajomego.
Zapadła chwilowa cisza, która nie przeszkadzała Azairowi. Przeciwnie, był zadowolony, że się pojawiła, ponieważ mógł uważnie przyjrzeć się basiorowi. Chłonął go oczyma, zapamiętując każdy szczegół, żeby móc go potem dobrze opisać Kamykowi.
— Jak długo pan tu jest? — zapytał w końcu, gdy uznał, że napatrzył się już wystarczająco. Miał nadzieję, że wcześniej również zwracał się do rozmówcy per "pan". Nie chciał być niekulturalny.
— Urodziłem się tutaj — odparł Ruten. Azair kiwnął głową, starając się sprawiać wrażenie, że wcześniej o tym nie wiedział. Chciał tylko zacząć rozmowę od czegoś łatwego, żeby potem, rozkręcając się, zadawać jeszcze trudniejsze pytania.
— Nie czuje się pan samotny? Nieczęsto chyba ma pan kontakt z innymi... — kontynuował Aza, mając nadzieję, że się nie pomylił. Nie zauważył jednak, że przypadkowo zasugerował, iż już go obserwował.
Rozmowa trwała w najlepsze, Aza był więc w niebo wzięty. Nie spodziewał się, że tak szybko dowie się aż tyle o Rutenie.
Aza czuł się tak swobodnie w towarzystwie basiora, że nie zauważył, że nadszedł wieczór. Gdy się zorientował, zerwał się na równe nogi, po czym powiedział:
— Ja pana bardzo przepraszam, ale muszę zmykać. Będę jutro, dobrze? — I, nie czekając na odpowiedź, popędził do jaskini Ojca ile sił w łapach. Modlił się w duchu, aby zdążyć przed zachodem słońca.
Los chyba mu sprzyjał, bo istotnie zdążył i nie otrzymał reprymendy. Zjadł kolację, na którą składało się parę korzonków i jakieś owoce znalezione niedaleko jaskini, po czym udał się w swój róg i zaczął szeptem opowiadać Kamykowi, czego się dzisiaj wywiedział. Zero nie zwracał na te szepty najmniejszej uwagi, ponieważ zdążył się już przezwyczaić. Rzucił tylko suche "dobranoc" i zapadł w sen.
Po jakimś czasie Aza również się położył, tuląc do siebie Kamyka. Nie mógł się doczekać kolejnego dnia...
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz