Szedłem przed siebie, cały czas do przodu, mijając przesuwające się po obrębie pola widzenia pnie drzew i zlane w całość, ruchliwe stosy gałęzi, w gęstszych miejscach rosnące jedne na drugich. Byle dalej. Zadbałem już o ilość ruchu wystarczającą, aby utrzymać, a może trochę podnieść kondycję. Teraz zmierzałem w kierunku domu, aby zająć się obmyślaniem nowych planów. Miałem ich dużo i ostatnio powracałem do nich coraz częściej, za każdym razem jakby coraz bardziej nerwowo. Irytowało mnie, że nie miałem jeszcze ani jednej okazji do wykorzystania tych, które już narodziły się w moim umyśle i wymagały albo dłuższego czasu, którego w każdej chwili mogło mi zabraknąć, albo dużego przygotowania. Planowałem więc znaleźć szybko odpowiedni sprzęt, trochę odczynników i wykonać przynajmniej część z nich.
Wolnym kłusem wbiegłem do swojej jaskini, pośpiesznie usiadłem na ziemi i zacząłem rozkopywać chłodny piasek pod jedną z jej ścian. Poczułem silną potrzebę, żeby chociaż popatrzeć i poprzekładać w palcach to, co już miałem. Na chwilę zmusiłem się, by oderwać przednie łapy od ziemi, spojrzeć na nie i przekonać, że trzęsły się z emocji, jakie zdążyła wytworzyć moja jaźń. Musisz nad nimi panować, Ruten. W ogóle, nad sobą.
Zacząłem kopać dalej, aż wreszcie westchnąłem z ulgą, gdy moim oczom ukazały się pokryte pyłem lecz nadal połyskujące metalicznie, miejscami przyrdzewiałe narzędzia. Nie było tego wiele. Mały i trochę większy nożyk, drobne szczypce, których sile uścisku do końca nie ufałem, kawałek sporego łańcuszka, który nie wiem, do czego mógłby się przydać, ale wyglądał ładnie, jakaś szmatka znaleziona w lesie w zadziwiająco dobrym stanie, choć teraz cała w piachu i kurzu i krótki pręt z zaostrzonym końcem, przypominający trochę przymały rożen.
Dłuższą chwilę podnosiłem każde z nich po kolei, z namaszczeniem przesuwając palcami po gładkiej powierzchni. Wszystkie, oprócz jednego z noży, który miał drewniany trzonek i rzecz jasna szmatki były w całości metalowe.
Nagły przypływ ostrożności kazał mi obejrzeć się za siebie. Miałem dziwne, niepoparte żadnymi świadomie wytłumaczalnymi doznaniami wrażenie, że ktoś jest przed jaskinią. Wstałem i po cichu zacząłem zbliżać się do wyjścia, opuściwszy głowę. Byłem pewien że, ktokolwiek to jest, nie ma mnie w zasięgu wzroku, bo przede mną pomiędzy drzewami nikogo być nie mogło. A więc jest za jedną ze ścian jaskini. To dawało mi pewną... nie, tylko pozorną przewagę. Jak mam teraz stamtąd wyjść...?
Wreszcie wybiegłem na zewnątrz i gotowy by odeprzeć atak ze wszystkich stron, odwróciłem się błyskawicznie, aby zlokalizować możliwego napastnika. Zobaczyłem go niemal od razu, choć, muszę przyznać, nie tego się spodziewałem. Dziecko? To jakiś szczeniak?
Rozluźniłem mięśnie, uprzednio skanując otoczenie wzrokiem i usiłując sprawdzić, czy w lesie nie kryje się ktoś jeszcze. Nie zastanowiłem się nawet przez chwilę nad tym, jaki mógł być powód mojej podejrzliwości. Przecież nie jestem żadnym złoczyńcą... i nikt mnie chyba za takiego nie uważa.
Wolnym kłusem wbiegłem do swojej jaskini, pośpiesznie usiadłem na ziemi i zacząłem rozkopywać chłodny piasek pod jedną z jej ścian. Poczułem silną potrzebę, żeby chociaż popatrzeć i poprzekładać w palcach to, co już miałem. Na chwilę zmusiłem się, by oderwać przednie łapy od ziemi, spojrzeć na nie i przekonać, że trzęsły się z emocji, jakie zdążyła wytworzyć moja jaźń. Musisz nad nimi panować, Ruten. W ogóle, nad sobą.
Zacząłem kopać dalej, aż wreszcie westchnąłem z ulgą, gdy moim oczom ukazały się pokryte pyłem lecz nadal połyskujące metalicznie, miejscami przyrdzewiałe narzędzia. Nie było tego wiele. Mały i trochę większy nożyk, drobne szczypce, których sile uścisku do końca nie ufałem, kawałek sporego łańcuszka, który nie wiem, do czego mógłby się przydać, ale wyglądał ładnie, jakaś szmatka znaleziona w lesie w zadziwiająco dobrym stanie, choć teraz cała w piachu i kurzu i krótki pręt z zaostrzonym końcem, przypominający trochę przymały rożen.
Dłuższą chwilę podnosiłem każde z nich po kolei, z namaszczeniem przesuwając palcami po gładkiej powierzchni. Wszystkie, oprócz jednego z noży, który miał drewniany trzonek i rzecz jasna szmatki były w całości metalowe.
Nagły przypływ ostrożności kazał mi obejrzeć się za siebie. Miałem dziwne, niepoparte żadnymi świadomie wytłumaczalnymi doznaniami wrażenie, że ktoś jest przed jaskinią. Wstałem i po cichu zacząłem zbliżać się do wyjścia, opuściwszy głowę. Byłem pewien że, ktokolwiek to jest, nie ma mnie w zasięgu wzroku, bo przede mną pomiędzy drzewami nikogo być nie mogło. A więc jest za jedną ze ścian jaskini. To dawało mi pewną... nie, tylko pozorną przewagę. Jak mam teraz stamtąd wyjść...?
Wreszcie wybiegłem na zewnątrz i gotowy by odeprzeć atak ze wszystkich stron, odwróciłem się błyskawicznie, aby zlokalizować możliwego napastnika. Zobaczyłem go niemal od razu, choć, muszę przyznać, nie tego się spodziewałem. Dziecko? To jakiś szczeniak?
Rozluźniłem mięśnie, uprzednio skanując otoczenie wzrokiem i usiłując sprawdzić, czy w lesie nie kryje się ktoś jeszcze. Nie zastanowiłem się nawet przez chwilę nad tym, jaki mógł być powód mojej podejrzliwości. Przecież nie jestem żadnym złoczyńcą... i nikt mnie chyba za takiego nie uważa.
- To ty? - zdecydowałem się zapytać wprost. Widziałem, że dzieciak zawahał się i rozejrzał dyskretnie. Usiadłem na ziemi, aby nie płoszyć go agresywną postawą.
- Azair Ethal, miło mi - zdawało się, że po białym pyszczku przebiegł uśmiech - ale wolałbym skrót, na przykład Azair, albo Aza.
- Ruten - rzuciłem, dostrzegając, że nie jestem jeszcze na tyle "dorosły", by wymagać od młodzieży mówienia do siebie na "pan". Czekałem jednak na dalsze wyjaśnienia.
- Przechodziłem akurat i pomyślałem, mógłbym się zapoznać z kimś, kogo jeszcze nie miałem przyjemności poznać.
- Świetnie, więc ze mną? - uspokoiłem się trochę. Maluch w odpowiedzi jeszcze szerzej się uśmiechnął.
- Teraz się znamy, zapraszam do środka - kiwnąłem głową w kierunku mojej siedziby. Być może zapraszanie obcych szczeniąt do swoich jaskiń przez samotne basiory mogło być uznane za zachowanie należące do grona podejrzanych, jednak w tamtej chwili miałem to w poważaniu. W głębi duszy, gdy tylko spotkałem tego dzieciaka, zapragnąłem chociaż trochę, chociaż na chwilę wydać się stabilny, przyjazny i bezpieczny. Nie wiedziałem do końca, po co, po prostu chciałem. Być może była w tym instynktowna potrzeba zyskania jakiejś normalnej opinii o sobie w oczach innych wilków z watahy, nie wiem. A ten szczeniak mógł opowiedzieć jakimś swoim bliskim, czy znajomym o dobrym wujku Rutenie. Czyż nie przebiegłe?
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz