Zadziwiła mnie swoją brawurą i walecznością. Nie spodziewałam się czegoś takiego ujrzeć i w dalszym ciągu nie chciałam pogodzić się z myślą, że mogą to być jej stałe, tylko dotąd głęboko ukryte cechy. Jedyne, co przyszło mi do głowy to to, że ujrzałam po prostu nietypową reakcją na przerażenie i wzrost adrenaliny, ewentualnie chęć poświęcenia się dla dobra innych. Ci cisi i nieśmiali nierzadko tak robili. Zażartowałam, że kiedy już stąd wyjdziemy, powinnyśmy umówić się na jakiś sparing, ona jednak zignorowała mnie, albo była po prostu zbyt zmęczona, by odpowiedzieć.
Jedyna większa rana, jaką u niej ujrzałam, znajdowała się na tylnej łapie. Łącznie z obrażeniami, jakich narobiłyśmy sobie, rozbijając lód u wejścia do jaskini, została jej tylko jedna w pełni sprawna łapa. Miałam ochotę się roześmiać. Czas kończyć tę wycieczkę.
- Kivuli, zatrzymałaś go?
Pokręciła głową.
- Tylko zgubiłam.
- To niedobrze. Jesteś mokra. Woda skapująca z twojego futra oznaczyła twoją drogę, on może tu zaraz wrócić. Pora spadać. Możesz iść?
Nie odezwała się.
- Dobra, odpocznij chwilę, ja ci wysuszę futro. Tak będzie bezpieczniej. Manipulując temperaturą, zrobiłam, jak zaplanowałam, co jakiś czas wychylając głowę, by spojrzeć w głąb korytarza i przekonać się, czy nie zajaśniało w nim białe futro. Czułam się zirytowana, żałowałam, że nie wykończyłam skubańca, kiedy stałam z nim twarzą w twarz, przynajmniej teraz nie musiałabym zawracać sobie nim głowy i oglądać się przez ramię jak spłoszona zwierzyna na polowaniu. W ogóle źle, że się zatrzymałyśmy. Pora ruszać.
- Kivuli, wstajesz?
Z cichym jękiem na pysku podniosła się niespiesznie. Stanęła chwiejnie, przestawiając jeszcze łapy. Podniosła łeb i spojrzała na mnie, chcąc wyrazić gotowość, jednak ja ujrzałam w jej oczach tylko zmęczenie i ból. Miałam wrażenie, że może stracić przytomność, dlatego pozwoliłam jej się o mnie oprzeć. Szłyśmy niespiesznie. Jej kroki były sztywne, a długi ogon ciągnął się za nami po posadzce. Rozglądałam się wokół, pytając czasem Kivuli, czy wydaje jej się, że idziemy w dobrym kierunku, jednak po jej przymrużonych oczach i cichych mruknięciach mogłam się domyślić, że niespecjalnie przygląda się naszej drodze.
Czas mijał, a końca nie było widać i choć nic nie mówiłam, zaczęłam mieć pewne obawy.
<Kivuli?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz