Przeklęłam cicho i szybko, acz wciąż szpetnie, zirytowana faktem, że ktoś śmie mi czegoś zabraniać już co najmniej drugi raz w ciągu trwania dzisiejszego dnia. Urywając na chwilę dialog prowadzony z nieznajomym, który pojawił się tu jak duch i też całkiem jak duch wyglądał, przyjrzałam się ciemnym wodom sadzawki, po czym, bez zastanowienia, machnęłam łapą, aż z jej końcówki wyskoczyła ukwiecona gałązka średniej wielkości, która z rozpędem wskoczyła na taflę. Przez chwilę nic się nie działo, już zwróciłam się w stronę basiora, by wykrzyczeć mu prosto w twarz coś o kłamstwie albo pomyłce, lecz nim zdążyłam wydać dźwięk, powietrze przeciął syk, który skierował moją uwagę z powrotem na dryfujące dzieło własnych łap. Właśnie przestało dryfować, skakało teraz na spienionej wodzie, zrzucając z siebie warstwę po warstwie, od brązowych, przez zielone po białe, aż nie zostało nic. Żółte kwiaty odpadły, a dotknąwszy powierzchni cieczy, zniknęły tak szybko, jak szybko gasną iskierki. Spektakl skończył się szybko, woda ucichła i tylko powietrze przeszywał teraz jakiś dziwny, nieprzyjemny zapach. Zamrugałam szybko oczami, zbierając myśli. I co z tego? Widziałam gorsze rzeczy. Przecież nie skakałabym tam na główkę, tylko najpierw sprawdziła wodę czubkiem łapy. Może nawet nie zdążyłaby się ona cała rozpuścić, a nawet gdyby, to przynajmniej miałabym co opowiadać. Niech ten dziwny jaskiniowiec lepiej zajmie się sobą.
- Samotny, mówisz? Pewnie ma to jakiś związek z tym że zamiast wyjść do wilków, chowasz się w kamiennym labiryncie. A może to dlatego, że twoje jasne oczy nie są w stanie znieść promieni słońca? - zrobiłam przerwę, by uśmiechnąć się złośliwie - Dobrze już, pokaż nam, gdzie mieszkasz, to spędzimy razem trochę czasu.
Wilk kiwnął usłużnie głową, po czym powiódł nas przez ciemne korytarze. Mając już trochę dość tej atmosfery, poprosiłam Kivuli, żeby uważnie obserwowała naszą drogę, nie będąc już pewną, czy dam radę zapamiętać kolejną kombinację kierunków. Skoro czarnowłosa tak niewiele się odzywa, może równie dobrze zająć się tym. Ja tymczasem skupiłam się na nowo poznanym, który szedł minimalnie przede mną. Patrzyłam na jego śnieżnobiałe futro i mając wciąż w głowie swoje pierwsze skojarzenia, myślałam nad sposobem, by go dyskretnie dotknąć i przekonać się, czy to prawdziwa, fizyczna forma, czy może jakaś projekcja. W końcu jednak porzuciłam ten pomysł, uznając, że nie da się tego zrobić, nie budząc zdziwienia i niepotrzebnych pytań. Zamiast tego zapytałam, jak znalazł się w tym miejscu.
- Urodziłem się tutaj.
- Doprawdy? - spytałam z powątpiewaniem.
Basior kiwnął głową, a ja rozważałam, czy powinnam mu uwierzyć. W swej postaci wyglądał tak czysto, że ciężko go było brać za kłamcę, ale wiadomo, czasem słowa mają dwa znaczenia. Nie powiedziawszy nic więcej, dotarliśmy do pomieszczenia, które Łapa przedstawił jako swoją siedzibę. W przeciwieństwie do tego, do którego zaprowadziło nas poszukiwanie smoczego skarbu, wyglądało całkiem zwyczajnie. Małe, o okrągłym kształcie. Na ścianach paliły się pochodnie, rzucając światło na ściany o jasnej barwie. Na posadzce było widać pozostałości ogniska, trochę gałęzi, kości, czyli nic niezwykłego jak na wilczą jaskinię. Znalazłszy sobie wygodny kącik, usiadłam ze wzrokiem skierowanym w sklepienie. Nie czułam się tu pewnie, jako iż wolałam działać, a tu nie było wiele do roboty, ale chwila rozmowy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
<Kivuli?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz