- Pewnie znam, tylko musiałabym lecieć po nie do jaskini - rozejrzałam się po okolicy - Cały las pokryty jest śniegiem. Szybszą opcją byłoby przyduszenie rannego do utraty przytomności.
Aisu otworzyła szeroko oczy. Widać było, że się wahała.
- To jest bezpieczne?
Pokiwałam głową.
- Umiem być precyzyjna, a on i tak odleci, kiedy będę mu opatrywała tę łapę. Już teraz widzę, że jest złamana. Skoro jednak ból i panika odebrały mu rozum, z chwilą utraty oddechu zacznie szarpać się jeszcze bardziej, przekonany, że walczy o życie. To może pogorszyć sytuację - urwałam na chwilę, by spojrzeć Aisu w oczy - Pobiegnę do siebie.
- Leć - zgodziła się - Ja z nim zostanę.
Zdziwiona kolejnym aktem dobrej woli brązowo-białej wadery, jakby pójście na miejsce wypadku moim śladem nie było wystarczające, pomknęłam przez las. Dotarcie do celu nie sprawiło mi żadnej trudności. W zimie trudno było o świeże zioła, jednak od czasu przybycia do watahy zdążyłam przygotować sobie małą kolekcję eliksirów. Zabrałam jedno z drewnianych naczyń, po czym omiotłam grotę wzrokiem, zastanawiając się, co jeszcze powinnam wziąć ze sobą. Zdecydowałam się na parę ostrzy, bandaże i alkohol do odkażenia rany. Po spakowaniu wszystkiego pośpiesznie wróciłam do Aisu i rannego, którego z nią zostawiłam.
Szary wilk przestał się szarpać, dyszał tylko ciężko, pochylając szyję z każdym wydechem, jednak Aisu wyjaśniła, że nadal nie da się z nim porozmawiać, a przy zbliżaniu się do siebie warczy. Postawiwszy pakunek na ziemi, otworzyłam buteleczkę z pachnącą ziołami cieczą.
- Jak chcesz mu to wlać do pyska? - zdziwiła się samica
Uśmiechnęłam się gorzko.
- Ja byłam za podduszeniem.
Obawiając się pogryzień, położyłam miksturę na śniegu i używając żywiołu, sprawiłam, że obrosło ją zielone pnącze. Ze skupieniem wyprostowałam je i podniosłam tak, że wyniosło płyn na wysokość pyska samca, po czym, wkładając w to mnóstwo siły, popchnęłam je w kierunku pyska basiora. Zaskoczony, pokazał kły i odrzucił głowę tak gwałtownie, że cały się zachwiał, a jego łapę przeszyła nowa fala bólu. Z jego gardła wydobyło się wycie, urwane szybko przez wypełnienie ust zielonkawym płynem. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, odruchowo połknął napój, a ja odetchnęłam z ulgą.
Pierwsza reakcja była niemal natychmiastowa. Uspokoił się jego oddech. Obie widziałyśmy, jak skacząca klatka piersiowa i drżące ciało wróciło do normalności. Po jakiejś chwili jego oczy, wcześniej szeroko otwarte, przymknęły się i przybrały trochę nieobecny wyraz, a na koniec, uważając, by nie ruszyć uwięzioną łapą, powoli położył się na śniegu. Odczekałam jeszcze moment, po czym zbliżyłam się, by obejrzeć pułapkę, w której się znalazł. Ten widok był mi obcy.
- Wiesz, jak to coś działa? - spytałam Aisu, która nie była już obca na tych terenach.
Pokręciła głową, podchodząc bliżej i lustrując urządzenie, chcąc znaleźć sposób, by pomóc mnie i tym samym rannemu. Minęło trochę czasu, lecz ona dalej milczała.
- To jakieś kleszcze. Może powinnyśmy podnieść dolną i górną część, a potem wyciągnąć jego łapę? - spróbowałam pokierować się logiką.
- Wyglądają na ciężkie. Jeśli uda nam się je ruszyć, a potem przez przypadek je puścimy, zacisną się ponownie i być może łapy nie będzie można już uratować.
O ile teraz jest to jeszcze możliwe, pomyślałam.
- Tu z boku jest taki wkręt, może uda mi się wyciągnąć go ostrzem noża. Rozmontujemy pułapkę - przedstawiłam drugi pomysł.
Aisu zastanawiała się chwilę w milczeniu, po czym odparła:
- Warto spróbować.
Wzięłam jeden z cienkich noży, po czym przylgnęłam do ziemi, przyglądając się żelastwu z bliska. Nabrawszy powietrza w płuca, stworzyłam kolejne pnącze, w którego uścisku znalazło się narzędzie. Kierowanie roślinnością przychodziło mi z łatwością i mogłam to robić naprawdę dokładnie, obracanie cienkiego przedmiotu w łapie... już nie było takie kolorowe. Wzięłam się do pracy, a po chwili wkręt znalazł się na glebie. Uśmiechnęłam się triumfalnie do Aisu. Teraz powoli zdjęłam górną część metalowych szczęk, wyciągając je uprzednio z mięśni wilka.
Przy dolnej części musiałam się dłużej zastanowić. Ostrze leżało na ziemi, wbite od spodu głęboko w złamaną łapę. Musiałabym ją złapać i pociągnąć mocno do góry. Co prawda samiec leżał otępiały, jednak spowodowany takim zabiegiem ból byłby na tyle duży, że bez problemu przedarłby się przez barierę w jego umyśle, pogarszając też sytuację kończyny. Zdecydowałam się podsunąć pod łapę basiora patyk, a potem osunąć pod nią glebę. Skończyła zawieszona bezpiecznie w powietrzu, a ja sięgnęłam od dołu i wyciągnęłam przeszkodę, zakopując potem otwór i usuwając podpórkę.
- Dobrze jest, teraz tylko opatrzę ranę. Możesz mi poasystować? - rzekłam do towarzyszki.
- Jasne.
Odniosłam wrażenie, że nie było zagrożenia życia. Łapa leżała nienaturalnie wykrzywiona, miejsca, w które wbiły się zęby pułapki, zaznaczone były na czerwono, jednak nie pojawił się krwotok. Widać nie taka była specjalizacja tych wnyków.
Zajęłam się nastawianiem kości. Trzeba było do tego kilku ruchów, jednak wszystkie wykonałam szybko i pewnie. Otępiony basior tylko stękał. Próbował zaciskać kły, jednak w obecnym stanie było to dla niego niewykonalne. Zdezynfekowałam jeszcze ranę, a później, usztywniając łapę dwoma patykami, owinęłam ją grubą warstwą bandaży. Z zadowoleniem spojrzałam na swoje dzieło. Byłam prawie pewna, że ze wsparciem odpowiednich medykamentów, łapa wkrótce się zrośnie. Zastanawiałam się tylko nad jednym...
- Jak myślisz, da radę póki co chodzić na trzech łapach? - zapytałam, lecz nim Aisu zdążyła odpowiedzieć, ucięłam - Zresztą nieważne. Wkrótce się obudzi i same się przekonamy. Swoją drogą, pewnie nie wszystko będzie pamiętał. Czeka nas ciekawa rozmowa.
Nieco rozbawiona tą perspektywą, przysiadłam pod drzewem, by odpocząć po przeprowadzonym zabiegu. Obserwowałam szarego samca, czekając, aż wróci mu pełna świadomość.
<Aisu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz