- Przepr... przepraszam - zmieszałem się, nieco niezgrabnie zbierając się do wstania. wreszcie podniosłem się na cztery łapy, przez pierwsze dwie sekundy skupiając się bardziej na tym, aby nie przewrócić się znowu i jakoś mężnie nie dać po sobie poznać, że po długim leżenio-siedzeniu krew odpłynęła mi trochę w nogi - jest ci zimno? jakże mogłem o tym nie pomyśleć - trochę nieobecnym krokiem zacząłem iść przed siebie. Dalej, Zawilec! Przecież twój napad dawno już przeszedł! Dajże radę, a nie wiecznie użalaj się nad sobą i jęcz za ciepłym łóżeczkiem.
- Co robisz? - zawołała wadera z tyłu. Odwróciłem się, oczekując na pytania.
- Ach, idę po jakieś drewno. Chcesz ognisko tutaj, czy idziemy gdzieś dalej? - odpowiedziałem po chwili.
- Eeee, wybacz wojownicze pytanie, ale jak w takiej wilgoci rozpalimy ogień? Masz jakiś sposób?
Znów odwróciłem głowę, teraz stając do niej tyłem.
- Nie. Idziemy gdzieś indziej - zarządziłem w końcu stanowczo.
No i poszliśmy. Los tak chciał, że moja świetna orientacja w terenie po raz kolejny zmyliła mnie, a wraz ze mną i Etain, która przecież nie znała jeszcze dobrze watahy. Zamiast więc na południowy wschód, ruszyliśmy, i trzymaliśmy się tego kierunku dosyć długo, na południowy zachód. Co tam zastaliśmy, można się łatwo domyślić. Trafiliśmy na tereny Watahy Szarych Jabłoni.
- Chyyyba źle poszliśmy - zatrzymałem się gwałtownie, niemal zderzając się z waderą - to nie tutaj.
- A gdzie?
- Nie tutaj.
- Dokąd my zaszliśmy? - zaśmiała się cicho. Oj, nie wiedziałem, czy za chwilę będzie jej tak samo do śmiechu.
- To WSJ. Nasi...
- WSJ? Nie słyszałam - figlarnie rozejrzała się dookoła - po twoich oczach widzę, że to musi być jakaś emocjonująca wataha?
- Nawet nie wiesz, jak - również rozejrzałem się dyskretnie, cofając się kilka kroków w tył.
- Chodźmy! - ta z kolei ruszyła przed siebie. Przełknąłem ślinę i podreptałem za nią. Może nie stanie nam się nic złego. W zasadzie nie wiem, dlaczego wtedy nie zareagowałem, kategorycznie żądając zawrócenia. Może dla tego, że byłem za słabym tchórzem.
Już po kilkunastu minutach marszu usłyszeliśmy pierwsze głosy obcych wilków. Lecz... bynajmniej nie brzmiały na podłe knowania, ani dźwięki bitwy, którą przegrywa dobro. To brzmiało bardziej, jak... jakieś śmiechy, może śpiewy, okraszone trzaskiem ogniska.
- O, chodź, mają ognisko! - Etain złapała mnie za łapę i pociągnęła w stronę zgromadzenia. I chyba dobrze zrobiła, bo byłbym odwrócił się i wziął nogi za pas, zostawiając ją samą sobie.
Co jednak tyczy się samej WSJ. Wiedziałem, że jakiś czas wcześniej zakończył się w niej okres wewnętrznego niepokoju. Odkąd bowiem stary samiec alfa, Kanjiel został zamordowany w wyniku zrywu buntowników, a władzę przejął Arcun - wilk bezsprzecznie nie posiadający w sercu dobroci, a w umyśle sumienia, między watahami - naszą drogą WSC, oraz ich, mniej drogą WSJ - zapanował dystans jeszcze większy, niż było to wcześniej, za panowania Kanjiela. A w zasadzie nie był już to dystans, sytuacja stała się raczej otwartym konfliktem. Tak więc, jakiś czas temu Arcun i jego żołnierze zostali ostatecznie pokonani, a WSJ znów została bez władzy. Dopiero wtedy jednak obie społeczności, choć pewien niesmak pozostał, zaczęły przez małe gesty zbliżać się do siebie, a wzajemne stosunki przestały polegać tylko na biciu się i zabieraniu sobie jedzenia złowionego na przygranicznych terenach. Z tego co wiem, w wyniku pamiętnego starcia straciła życie lub została przegnana ogromna większość z tych kilkudziesięciu zbrodniarzy, a o losie ich przywódcy niewiele wiadomo*. Udało się to wilkom działającym pod wspólnym mianem Ligi Beżowych Ziem, o której wiem w zasadzie tylko tyle, że przez większość czasu swojego istnienia, dokąd nie udało jej się rozbić w proch całego zła WSJ, była uważana za coś równie, a może jeszcze bardziej występnego. Dlaczego? Tego nie mogłem sobie przypomnieć.
To tyle z historii, powróćmy do chwili, gdy wraz z rozweseloną Etain stałem ledwie kilkanaście metrów od zbiorowiska wilków należących do WSJ. Przez chwilę obserwowaliśmy je zza krzewów. Kilka wader i kilka basiorów, nie wyglądali na wybitnie groźnych. Może można nawet był się do nich przysiąść? W końcu Etain chciała się ogrzać. I ja, przyznam szczerze, trochę zmarzłem.
- Na wszelki wypadek... - szepnąłem, zanim podeszliśmy bliżej - uważajmy na siebie.
- Spokojnie, Zaw, znam się na rozmowie z obcymi - chyba puściła mi oczko. Dobrze, postanowiłem jej zaufać. Nie dało się ukryć, odkąd się poznaliśmy, miała gadanie.
< Etain? >
* Patrz: Kronika WSJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz