środa, 24 kwietnia 2019

Od Notte - 3 trening mocy i zwinności

Rano natknęłam się na Agaresa i nie mogło się to oczywiście skończyć na dziesięciominutowej pogawędce. Popołudnie miałam już jednak wolne, dodatkowo nasze spotkanie zakończyliśmy na obiedzie złożonym z koźlęcia i natrętnego rosomaka, któremu dostało się ,,przypadkiem" trochę za mocno, kiedy próbował podkraść zdobycz, byłam więc syta i wypoczęta. Słońce wisiało już za nisko na dłuższe wyprawy. Udałam się do lasku w rejony Skały Wielkiego Huka, jak zwali ją wszyscy tutejsi mieszkańcy. O legendzie z nią związanej wiedziałam tylko tyle, że według niej w kamieniu zaklęta jest bliżej nieokreślona, dziwaczna istota. W każdym razie teren ten był gęsto zarośnięty, idealny do treningu zwinności. 
Prawie że do zachodu słońca wykonywałam sprinty między pniami i różnego rodzaju krzewami, wyginając się z całych sił, aczkolwiek czasami po lesie rozchodziło się echo mojego wściekłego warknięcia po tym, jak uderzyłam o jakieś drzewo czy nisko wiszącą gałąź. Po wszystkim czułam się trochę jak zbyt mocno i często składana harmonijka, ale o własnych siłach wróciłam do jaskini niedługo po zapadnięciu zmroku. Przed snem pod osłoną ciemności pomocowałam się jeszcze ze sobą, o czym zapomniałam w ciągu dnia, i ostatecznie odpłynęłam do krainy Morfeusza.
Dziś
, 13:21
Zgłoś nadużycie
Nieprzeczytane od tego miejsca
Od Notte - 4 trening mocy i zwinności
Obudziłam się nadzwyczaj wypoczęta i pełna energii. Może to kwestia orzeźwiającego wpływu zapachu wiosny w powietrzu? Na pewno rozwijające się powoli pąki, soczyście zielona trawa i fruwające w tę i z powrotem ptactwo było bardziej motywującym widokiem niż rzędy nagich drzew wśród śnieżnych zasp. Wykorzystałam tę poranną siłę na trening mocy. Stało się to już po prawdzie mówiąc moim codziennym rytuałem. Z drugiej strony praktykowałam go w większej części dla zasady. Nie śmiałam już marzyć o opanowaniu swojej natury. Ta psychiczna gimnastyka była dla mnie po prostu ukojeniem. 
Następnie zajęłam się upolowaniem śniadania. W moim brzuchu wylądowało kilka burunduków, które kręciły się akurat w zaroślach. Po wszystkim usiadłam na szczycie skały u wejścia do jaskiń i rozejrzałam się po okolicy. Kolejne slalomy? Ćwiczenie skrzydeł? Góry? Nie...Potrzebowałam czegoś innego. W końcu do głowy wpadł mi pomysł. Trochę ryzykowny, ale czymże byłoby życie bez szczypty hazardu. 
Drogą powietrzną w ciągu około godziny znalazłam się w pobliżu wioski, dokładnie od wschodniej strony, najrzadziej zaludnionej, składającej się z ciasno stojących domków. Wiele z nich było zapadłych, bez jakichkolwiek oznak życia. Zeszłam na ziemię i ustawiłam się pod pierwszym ogrodzeniem, po czym wyskoczyłam w górę i przeleciałam nad nim. Pobiegłam sprintem na kolejne, i tak cały czas. Usłyszałam tylko dwa, może trzy okrzyki ze strony ludzi. Zrobiłam kilka rundek w różnych miejscach. Byłam w połowie jednej z nich, kiedy przy zeskoku pod sobą ujrzałam małe dziecko. W ostatniej chwili machnęłam skrzydłami i wyrwałam do góry, muskając je tylko końcówkami piór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz