Azair dokładnie przysłuchiwał się słowom swojego Nauczyciela i każde poszczególne zdanie układał w swoim umyśle. Jakiś czas temu zorientował się, że nauka w postaci skojarzeń pomaga mu o wiele lepiej zapamiętywać, z lubością więc stosował tę metodę, każdego wieczoru jeszcze raz wszystko analizując przy opowiadaniach, którymi raczył Kamyka.
Lekcję mijającą całkiem spokojnie przerwała im owa Czapla, której Azair tak nie lubił. Nie można nazwać tego jeszcze nienawiścią – wątpliwe, aby ten szczeniak jeszcze znał prawdziwą istotę tego słowa – jednak bezsprzecznie sztywniał za każdym razem, kiedy Mundus pojawiał się w zasięgu jego wzroku. Nie potrafił jeszcze do końca opanować myśli rodzącej się w jego głowie; myśli, której treść jednoznacznie wskazywała na to, że Azair z chęcią obejrzałby sobie szkielet czapli, najlepiej, gdyby jeszcze ciepłe resztki mięśni i piór leżały w schludnej kupce nieopodal.
Gdy Czapla wyszła, Ruten powrócił do tłumaczenia anatomii wilczego pyska. Pomimo tego, że Azair naprawdę starał się skupić, jego myśli odlatywały w stronę czarnych fantazji o mordzie popełnionym na Mundusie. Kiedy Ruten zamilkł, zapewnie kończąc cały wywód, Aza położył uszy po sobie i nieco pochylił głowę.
— Przepraszam... Ale nie skupiłem się, czy mógłby pan powtórzyć? — zapytał, już szykując się na karę. Przecież nie słuchał, gdy nauczyciel tłumaczył.
Uderzenie jednak nie nastąpiło. Azair uchylił jedną powiekę i zobaczył, że Ruten lekko się uśmiecha.
Co się dzieje?, pomyślał zaniepokojony szczeniak. Co ma zamiar mi zrobić?
— Oczywiście. Pamiętaj, że jeśli czegoś nie zrozumiesz, to powiedz, a ja wyjaśnię — powiedział Ruten i ponownie zaczął wywód o połączeniach mięśni z kośćmi w wilczym pysku. Tym razem Azair słuchał dokładnie, myśli o Mundusie odpychając na sam tył głowy.
Gdy zajęcia się zakończyły, zwykłym dla siebie biegiem wrócił do jaskini Ojca, zjadł trochę korzonków i położył się wygodnie na swoim legowisku.
— Marnie wyglądasz — oznajmił Ojciec, przyglądając się coraz to bardziej widocznym kościom swojego syna. — Musisz zacząć jeść porządnie, bo zdechniesz.
— Nie lubię mięsa — zaprotestował Azair, przeczuwając, jakie "porządne jedzenie" ma na myśli Zero.
— Nie interesuje mnie to. Pomyślą jeszcze, że jestem złym ojcem. — Basior przysunął do syna kawałek mięsa ze swojej kolacji. — Jedz.
Szczeniak posłusznie nachylił się i powoli, małymi kęsami zaczął konsumować. Gdy skończył, ledwo powstrzymując się od wymiotów, położył się wygodnie, słuchając spokojnego, miarowego oddechu Ojca, który zdążył już odpłynąć w krainę snów. Azair szeptem opowiedział Kamykowi treść dzisiejszej lekcji, przytulił go do siebie i również zasnął.
Jego poranne myśli zaprzątała stokrotka, która również tego dnia nawiedziła jego koszmary. Dlaczego bał się głupiego kwiatu? Może go zmiażdżyć jedną łapą, tak, że zostanie z niego tylko bezształtna masa. Wyszedłszy z jaskini, szturchnął pazurem pierwszy lepszy mlecz, jaki napotkał na swojej drodze. Nastąpił na niego łapą i wgniótł go mocno w ziemię.
To zwykła roślina.
Podniesiony nieco na duchu, ruszył do jaskini Rutena żwawym krokiem najkrótszą drogą, co wiązało się z koniecznością przejścia obok owej stokrotki bez jednego płatka. Zatrzymał się przy niej. Już, już miał ją zmiażdżyć tak samo, jak wcześniej mlecza, ale w jego głowie rozległ się krzyk.
Głos wrzeszczał tak, jak wtedy przy Cymonii. Azair szybko cofnął łapę z zamiarem zakrycia nią uszu, ale wtem wrzask ustał. Azair zmarszczył brwi, starł z pyska czarną ciecz i jeszcze raz przyłożył łapę do stokrotki. Krzyk rozległ się znowu.
Szczeniak położył uszy po sobie i wycofał się ostrożnie, nie spuszczając wzroku z roślinki. Po przebyciu w ten sposób około trzech metrów, spostrzegł, że po czarnej cieczy nie ma ani śladu, tak samo jak po tym dziwnym wrzasku. Gdy poczuł się bezpieczniej, rzucił się do biegu do jaskini Rutena. Wpadł do niej, natychmiast jednak uspokajając oddech.
— Dzień dobry — przywitał się. — Co będziemy dziś robić?
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz