Gdy znaleźli się kilkanaście metrów od jaskini, gdzie nikt ich nie słyszał i nie widział, basior zatrzymał się, odwrócił i z gniewem popatrzył na towarzysza. Nagle skoczył ku niemu i przyparł go do drzewa, zatrzymując gotowe do ataku kły tuż przed jego dziobem.
- Powiedz mi jedno, Mundurek - warknął, a może raczej wycharczał, zdawał się bowiem pienić ze złości - co jest dla ciebie ważniejsze, szacunek, czy zaufanie?
Ten przez chwilę tylko patrzył na niego, po czym odpowiedział:
- Nie próbuj mnie przestraszyć, Ruten. To nie ma sensu - kątem oka zerknął na wilcze pazury leżące na swojej szyi. Pomimo średnio przekonującej otoczki słów, wilk zwolnił nieco uścisk.
- Odpowiedz, żmijo, kiedy grzecznie pytam - z każdą chwilą zdawał się być odrobinę spokojniejszy, wciąż jednak powstrzymywał drżenie w głosie.
- Zaufaj mi, Ruten. Prędzej wsypie cię ten mały, niż ja - wyrzekł wolno ptak, skinąwszy głową w stronę jaskini. Jeszcze przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Wreszcie basior odsunął się i z rezygnacją odwrócił od rozmówcy, wbijając wzrok w dal. Nie był pewien, czy taka odpowiedź była tym, co chciał usłyszeć.
- Nie ufam żadnemu z was.
- Ruten, ja wiem kto zabił tamtą waderę - odpowiedziały mu ciche słowa. Bordowy wilk znów odwrócił się, rzucając mu pytające spojrzenie - nie oszukasz mnie. Nie umiesz tego jeszcze tak dobrze, jak ci się zdaje. Wiesz, dlaczego cała WWN żyje teraz w strachu, szukając na ślepo zwyrodnialca, który ją udusił? Wystarczy jedno moje skinienie, Ruten. Nikt nie zastanowi się nawet, czy powiem prawdę. Jeśli oskarżyłbym o to Zawilca, uwierzyliby mi. Prawdopodobnie uwierzyliby nawet, jeśli sam bym się przyznał. A co, jeśli bym cię wydał? - basior nie odpowiedział. - nikt nigdy nie zarzucił mi choroby. Najwyżej dwulicowość i cynizm, zapewne słusznie. A ja...
- Co z tobą...?
- Nieważne. Powiedzmy po prostu, że potrzebuję swojego celu w życiu. Teraz jest nim pomóc tobie. Dopiero gdybyś przestał przedstawiać się jako Ruten, a cała istota twojej duszy uległa zmianie, to co robię przestałoby dawać mi to odurzające poczucie spełnienia. Więc - chrząknął - nie przestawaj.
- Jesteś jak sokół z kapturkiem na łbie, Mundus - odrzekł drwiąco Ruten - mógłbyś, stać cię na to, by być niezależnym i silnym, panem swego losu. A kim jesteś? Jedynie narzędziem, gdzieś w cieniu.
- Nie zamierzam wychodzić z tego cienia ani pozbywać się tego kapturka, a jedynie dawać go do ręki tylko temu, kto z jakiegoś powodu wyda się odpowiedni mojej kulejącej podświadomości - Mundus uśmiechnął się lekko przymrużając oczy, jak miał w zwyczaju robić to czasem, wydaje się, bez konkretnego celu ani przyczyny - to dzięki niemu jeszcze żyję i wychodzę cało z wszystkich niebezpiecznych sytuacji. Rzadko działam sam, jestem tylko architektem, murowaniem niech zajmie się ktoś bardziej uzdolniony. A kto jest czyim narzędziem... osądzają zazwyczaj skutki naszej pracy.
- Nawet słaby rzemieślnik odróżni swojego pracownika od młotka na pierwszy rzut oka.
- Tym bardziej dziwię się, że ty masz z tym kłopot.
Wilk zamilkł ponownie. Rozejrzał się wokół, aby raz jeszcze sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu.
- Wracajmy - powiedział w końcu.
Azair i Cymonia wyglądali wciąż tak samo. Westchnął i podszedł do siostry, wodzącej za nim słabym wzrokiem. Jeszcze raz obejrzał jej ranę i dotknął czoła.
- Wszystko w porządku. Jeśli w najbliższym czasie nie nastąpią żadne komplikacje, wyliże się z tego. Będzie dobrze, Cymonio.
- Powiesz mi wreszcie, co się dokładnie stało? Nie pamiętam żadnego wypadku... chyba wbiłeś mi coś w łapę... - zaczęła mówić.
- Byłaś chora - powtórzył Ruten, dokładnie tak, jak poprzednim razem.
- Na co? - przestraszyła się.
- To... trudna sprawa - mruknął.
- Rozmawiał o tym z Achpilem - odezwał się nagle Mundurek - i chciał oszczędzić ci lęku.
- Dlatego zdecydowałem się to zrobić, gdy nie będziesz się spodziewać - Ruten uśmiechnął się, nawiązując z siostrą kontakt wzrokowy - ale teraz odpoczywaj. Porozmawiamy innym razem.
Usiedli. Bordowy wilk westchnął i oznajmił:
- Od dzisiaj pracujemy razem, Azair. Poznaj Mundusa. Mojego... przyjaciela.
- Powiedz mi jedno, Mundurek - warknął, a może raczej wycharczał, zdawał się bowiem pienić ze złości - co jest dla ciebie ważniejsze, szacunek, czy zaufanie?
Ten przez chwilę tylko patrzył na niego, po czym odpowiedział:
- Nie próbuj mnie przestraszyć, Ruten. To nie ma sensu - kątem oka zerknął na wilcze pazury leżące na swojej szyi. Pomimo średnio przekonującej otoczki słów, wilk zwolnił nieco uścisk.
- Odpowiedz, żmijo, kiedy grzecznie pytam - z każdą chwilą zdawał się być odrobinę spokojniejszy, wciąż jednak powstrzymywał drżenie w głosie.
- Zaufaj mi, Ruten. Prędzej wsypie cię ten mały, niż ja - wyrzekł wolno ptak, skinąwszy głową w stronę jaskini. Jeszcze przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Wreszcie basior odsunął się i z rezygnacją odwrócił od rozmówcy, wbijając wzrok w dal. Nie był pewien, czy taka odpowiedź była tym, co chciał usłyszeć.
- Nie ufam żadnemu z was.
- Ruten, ja wiem kto zabił tamtą waderę - odpowiedziały mu ciche słowa. Bordowy wilk znów odwrócił się, rzucając mu pytające spojrzenie - nie oszukasz mnie. Nie umiesz tego jeszcze tak dobrze, jak ci się zdaje. Wiesz, dlaczego cała WWN żyje teraz w strachu, szukając na ślepo zwyrodnialca, który ją udusił? Wystarczy jedno moje skinienie, Ruten. Nikt nie zastanowi się nawet, czy powiem prawdę. Jeśli oskarżyłbym o to Zawilca, uwierzyliby mi. Prawdopodobnie uwierzyliby nawet, jeśli sam bym się przyznał. A co, jeśli bym cię wydał? - basior nie odpowiedział. - nikt nigdy nie zarzucił mi choroby. Najwyżej dwulicowość i cynizm, zapewne słusznie. A ja...
- Co z tobą...?
- Nieważne. Powiedzmy po prostu, że potrzebuję swojego celu w życiu. Teraz jest nim pomóc tobie. Dopiero gdybyś przestał przedstawiać się jako Ruten, a cała istota twojej duszy uległa zmianie, to co robię przestałoby dawać mi to odurzające poczucie spełnienia. Więc - chrząknął - nie przestawaj.
- Jesteś jak sokół z kapturkiem na łbie, Mundus - odrzekł drwiąco Ruten - mógłbyś, stać cię na to, by być niezależnym i silnym, panem swego losu. A kim jesteś? Jedynie narzędziem, gdzieś w cieniu.
- Nie zamierzam wychodzić z tego cienia ani pozbywać się tego kapturka, a jedynie dawać go do ręki tylko temu, kto z jakiegoś powodu wyda się odpowiedni mojej kulejącej podświadomości - Mundus uśmiechnął się lekko przymrużając oczy, jak miał w zwyczaju robić to czasem, wydaje się, bez konkretnego celu ani przyczyny - to dzięki niemu jeszcze żyję i wychodzę cało z wszystkich niebezpiecznych sytuacji. Rzadko działam sam, jestem tylko architektem, murowaniem niech zajmie się ktoś bardziej uzdolniony. A kto jest czyim narzędziem... osądzają zazwyczaj skutki naszej pracy.
- Nawet słaby rzemieślnik odróżni swojego pracownika od młotka na pierwszy rzut oka.
- Tym bardziej dziwię się, że ty masz z tym kłopot.
Wilk zamilkł ponownie. Rozejrzał się wokół, aby raz jeszcze sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu.
- Wracajmy - powiedział w końcu.
Azair i Cymonia wyglądali wciąż tak samo. Westchnął i podszedł do siostry, wodzącej za nim słabym wzrokiem. Jeszcze raz obejrzał jej ranę i dotknął czoła.
- Wszystko w porządku. Jeśli w najbliższym czasie nie nastąpią żadne komplikacje, wyliże się z tego. Będzie dobrze, Cymonio.
- Powiesz mi wreszcie, co się dokładnie stało? Nie pamiętam żadnego wypadku... chyba wbiłeś mi coś w łapę... - zaczęła mówić.
- Byłaś chora - powtórzył Ruten, dokładnie tak, jak poprzednim razem.
- Na co? - przestraszyła się.
- To... trudna sprawa - mruknął.
- Rozmawiał o tym z Achpilem - odezwał się nagle Mundurek - i chciał oszczędzić ci lęku.
- Dlatego zdecydowałem się to zrobić, gdy nie będziesz się spodziewać - Ruten uśmiechnął się, nawiązując z siostrą kontakt wzrokowy - ale teraz odpoczywaj. Porozmawiamy innym razem.
Usiedli. Bordowy wilk westchnął i oznajmił:
- Od dzisiaj pracujemy razem, Azair. Poznaj Mundusa. Mojego... przyjaciela.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz