Azair nie rozumiał, dlaczego Czapla krzyczy na Rutena. Z chęcią by się przeciwstawił, zwłaszcza, że ten głupi ptak ośmielił się jeszcze dotknąć Nauczyciela, ale siedział jak wbity w ziemię, obserwując, jak klatka piersiowa Cymonii unosi się z każdym oddechem.
To aż śmieszne. Po co tyle zachodu dla durnej macicy? I tak prawie żadna wadera nie umie z niej zrobić prawidłowego użytku. Szczeniaki potem kończą jak Azair, albo jego koleżanka z poprzedniej watahy. Codziennie wracała z nowymi ranami, niekiedy w czasie zabawy zaczynały krwawić. Gdy Aza odwiedział ją w jaskini, zawsze był świadkiem kłótni i wrzasków.
W takich momentach był dumny, że jego Matka potrafi się hamować. Jego blizn nigdy nie było widać. A nawet siniaków – po każdej karze wadera ta czule opatrywała mu rany i smarowała je maściami, żeby nikt się nie dowiedział, a następnie przestrzegała go, żeby o tym nie mówić. Stosował się do poleceń, był bardzo grzecznym dzieckiem.
Niektórzy po prostu się do tego nie nadają, pomyślał, umyślnie ignorując Cymonię, która uparcie próbowała nawiązać z nim wzrokowy kontakt. Ciekawe, czy ona byłaby dobrą mamusią. Ciekawe, czy też smarowałaby rany maściami...
Aza odsunął się, żeby Ruten mógł w spokoju zmienić szwy. Gdy skończył, polecił mu zostać z Cymonią, a sam wyszedł z Czaplą.
Po chwili w jaskini słychać było tylko dwa oddechy – spokojny Azaira i nierówny, urywany Cymonii.
— Spokojnie — mruknął szczeniak, gdy wadera lekko drgnęła. — Proszę się nie ruszać, zrobi sobie pani krzywdę...
Najlepiej by było, gdyby zasnęła, pomyślał, przyglądając się, jak każdy wdech sprawia jej trudność. Mimowolnie zerknął na leżącą nieopodal macicę wadery.
Mógłby wepchnąć ją jej do gardła. Patrzeć, jak krztusi się własnym narządem. Jak jej własna krew skapuje z pyska na podłogę. Niemal widział jej błagalny wzrok, gdy on wpychałby jej macicę coraz głębiej i coraz mocniej, orając gardło pazurami. Ciekawe, czy by płakała. Chciałby policzyć, ile czasu zajmie jej wydanie z siebie ostatniego tchnienia.
Otrząsnął się, gdy usłyszał cichy plusk. Zerknął w dół, gdzie ziemię plamiła mała kropelka czarnej cieczy. Zorientowanie się, że owy gęsty płyn wypływa z jego gardła, zajęło mu zaledwie chwilę. Dotknął swojego pyska łapą. Ciecz była ciepła.
Czyżby się ślinił?
Szczeniak zachichotał cicho.
— C-co? — wydusiła z siebie Cymonia.
— Nic, nic, proszę pani. Proszę leżeć. — Gdy tylko to wypowiedział, ciecz zaczęła szybciej wypełniać jego gardło, jakby się dusił. Zaczął gorączkowo kaszleć, plamiąc posadzkę i swoje łapy na czarno.
Przed oczami zaczęły latać mu mroczki, a w uszach szumiało.
Nagle w jego uszach wybuchł okropny wrzask. Czuł się, jakby ktoś wbijał mu w uszy rozpalone do białości pręty.
Niespodziewanie wszystko ucichło.
Aza dopiero teraz zorientował się, że leży w pozycji embrionalnej, a łapami naciska na swoje uszy. Wstał i wyprostował się szybko, żeby nikt nie zauważył chwili słabości.
Na podłodze nie było ani śladu czarnego płynu. Tak samo na jego łapach i pysku.
— Jestem — oznajmił Ruten, wchodząc do jaskini. Za nim dreptała wzburzona Czapla.
Aza natychmiast zwrócił na niego swój wzrok, z niemal nabożną czcią i czułą troską obserwując, jak ten podchodzi do Cymonii i sprawdza szwy.
— Wszystko w porządku. Jeśli w najbliższym czasie nie nastąpią żadne komplikacje, wyliże się z tego — oznajmił bordowy wilk.
Czapla wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się.
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz