Kiedy nie tylko szczeniak, ale i drugi gość zniknęli z pola widzenia Rutena, wilk szybko udał się na swoje wygniecione w piachu legowisko i położył się, wzdychając głęboko. Powinien obmyślić następne zajęcia. Podobno zawsze zaczyna się od zwierząt. Innych zwierząt. Wilki zostawia na koniec, jako dowód wysokiego wtajemniczenia i postawienia umiejętności obok pasji. Czuł jednak, że z tym dzkeckiem jest inaczej. A może był to tylko pretekst i próba wytłumaczenia... komu? Sobie? Całemu światu, który przecież nie mógł usłyszeć jego myśli? Tak, czy inaczej, mógł to być pretekst do przyspieszenia zbędnego procesu kształcenia Azaira, by móc przejść w końcu do ciekawszych rzeczy.
Zasnął zadziwiająco szybko.
Był chyba środek nocy, gdy wstał, w pośpiechu wyszedł przed jaskinię i przystanął, doznając jakby zaniku pamięci. Co tam robił? Po co zerwał się z posłania i czemu stoi tu, na zewnątrz?
Rozejrzał się, czując, że jego serce bije coraz mocniej. Nagła fala lęku zatrzęsła wilczym ciałem. Chciał wycofać się, wrócić do jaskini, schować w ciemności, jednak... nie mógł. Coś kazało mu stać wciąż w tym samym miejscu, jak sparaliżowana strachem sarna. Widok wokół niego zamazywał się. Nic nie było już tym samym, czym przed chwilą, noc przestawała być czysta, świadoma i klarowna.
Ktoś stał przed nim, wśród gałęzi, Ruten niezwykle wyraźnie czuł jego obecność. Nie mógł jednak dojrzeć, kim była postać. Chciał coś powiedzieć, przemówić, nie mógł.
W końcu zaczął oddychać szybciej, za wszelką cenę oderwać sztywne nogi od ziemi, niknącej gdzieś w pustce. Jeden raz, drugi. Szarpnął.
I znowu leżał na swoim posłaniu. Nagle wszystko odzyskało swój naturalny wymiar, nagle przestał czuć obecność obcego. Tylko dlaczego... nie mógł nabrać powietrza? Nie był w stanie się poruszyć, choćby oprzeć się na łapie, odsunąć pysk od ziemi, która prawdopodobnie blokowała jego oddech...
Ponownie jego umysł zaczął mocować się z ciałem. I ponownie wygrał. Po kilkunastu sekundach niemej walki, basior odwrócił się na grzbiet i wziął głęboki oddech, przez chwilę dochodząc do siebie.
"Czyżbym był o krok od śmierci?" - zapytał sam siebie, patrząc na mroczne sklepienie groty.
Nazajutrz rano wstał cały obolały. Ta noc nie była dobra. To, co wytłumaczył sennym koszmarem, kłóciło się z tym co było później. O chwili, w której nie był w stanie nawet odetchnąć, myślał z nieprzyjemnym dreszczem na plecach. A o czekającej go, następnej nocy wolał nie myśleć w ogóle.
Wyszedł na zewnątrz i ciesząc się świeżym powietrzem przebiegł dookoła sprawdzając, czy w pobliżu nie ma wrogów, szpiegów, ani innego syfu, po czym udał się na zaskakująco udane polowanie, z którego wrócił z niewielkim, na wpół ślepym zającem. Zdążył, zanim pełen entuzjazmu Aza wpadł do środka, jak poprzedniego dnia, przekonując się o nieobecności jednego z osobników, którego spodziewał się tu zastać. Ruten uspokoił go stwierdzeniem, że "złego diabli nie biorą" i to przemiłe zwierzę pewnie zjawi się za niedługi czas.
- Co będziemy dzisiaj robić, proszę pana? - zapytał mały. Basior zastanowił się przez chwilę, uświadomiwszy sobie, że poprzedniego wieczora ze zmęczenia nie zdążył opracować żadnego konkretnego planu. Aby nie zawieść ucznia pozostawało więc tylko to, co planował już od dawna.
- Dziś poznasz jeszcze jedną, przemiłą osobę. To moja starsza siostra, Cymonia.
Aza nie wydawał się być zaskoczony, jakby to imię nie było dla niego nowe. No cóż, wszystko jedno.
Chwilę później byli już w drodze, a kilkadziesiąt minut później dotarli do dawnej siedziby Ligi Beżowych Ziem, której historii nie ma sensu opisywać, a w której, przez pewien ciąg przyczynowo skutkowy mieszkała teraz wyżej wspomniana.
- Cymonia? - zawołał wilk, przystanąwszy pod jednym z karłowatych drzewek, pomiędzy którymi dało się jeszcze zauważyć ślady dawnego użytkowania przez zorganizowaną społeczność. Zza jednego z niewielkich, piaskowych pagórków wyszła wilczyca.
- Ruten, witaj! - uśmiechnęła się pogodnie - o, przyprowadziłeś gościa! Zapraszam - zaczęła mówić szybko. Mimo wszystko, była tylko waderą.
- Tak, to Azair, mój uczeń - odparł krótko.
- Chcecie czegoś do jedzenia? Idziecie z daleka? Wczoraj wieczorem upolowaliśmy młodą sarnę! - używając liczby mnogiej, miała zapewne na myśli siebie i Ardyta, basiora mieszkającego na tej samej, małej przestrzeni.
- Obaj jesteśmy najedzeni - powiedział dość samolubnie - ale byłbym niezwykle rad, gdybyś odwiedziła nas dzisiaj w mojej jaskini.
- Ja? - speszyła się - nigdy mnie nie zapraszałeś... ale miło, że w końcu będziemy mieli okazję pobyć razem, przyjdę. Ale zanim pójdziemy - biedna, przez cały czas chciała być dobrą gospodynią - usiądźcie, proszę. Słyszeliście... o tej strasznej historii? - zaczęła, zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć.
- Zależy, o jakiej historii mówisz - Ruten potarł łapą skroń i dodał - dla mnie dzisiaj wszystkie są straszne, mam za sobą nie najlepszą noc. Rzucił okiem na małego Azaira, który cały czas siedział grzecznie przy jego boku, uważnie słuchając rozmowy. Lub przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Jedno, co dało się zauważyć, to, że był cały spięty.
- Ach, wybaczcie. Już mówię, bodajże dwa dni temu w Watasze Wielkich Nadziei doszło do okropnego morderstwa.
- Och, co ty nie powiesz - bordowy basior jeszcze jednym ruchem przetarł pysk nadgarstkiem - pewnie jakieś warchoły najadły się chmielu i zaczęły rozmawiać o polityce... - mówił, próbując zaprezentować maskowane wzburzenie.
- Właśnie w tym cała rzecz, nie to miało miejsce! - mówiła zaaferowana. Pozwolił sobie popatrzyć na nią z ledwie wyczuwalnym politowaniem - to wadera! Podobno lekkich obyczajów... - wtrąciła z cieniem pogardy - ale jednak. Ktoś udusił ją w jej własnej jaskini! Podobno była też jakaś krew, nie wiem dokładnie. Mówią, że mogło to być ostre narzędzie!
- A może ktoś miał po prostu mocne pazury - przewrócił oczyma Ruten. Jak mogli być tak bezrozumni?
- Nie uważacie, że to straszne? - zapytała, sama najbardziej poruszona swoją opowieścią. W zasadzie wzrok Azy wskazywał na to, że mógł uważać wydarzenie za coś strasznego. Ruten wyglądał na trochę znudzonego, ale wyjaśnił szybko:
- W życiu słyszałem tyle, że coś takiego już mnie nie dziwi. Tania sensacja, ot co, wszędzie zdarzają się takie historie. Ile wilków co roku ginie bez śladu... po prostu nie mają koleżanek, które odnalazłyby ich ciała.
- Ko... koleżanek? - wyłapała Cymonia, na co jej brak zmarszczył brwi. Potem szerzej otworzyła oczy i zawołała - aaach, przyznaj się, słyszałeś już o tym wcześniej! A ja głupia, nie wiadomo nad czym się tu roztkliwiam - zaśmiała się przepraszająco - ale ty, mój drogi chłopcze - tu zwróciła się do młodego wilczka - słuchaj uważnie i pamiętaj, że zawsze należy mieć się na baczności.
Zasnął zadziwiająco szybko.
Był chyba środek nocy, gdy wstał, w pośpiechu wyszedł przed jaskinię i przystanął, doznając jakby zaniku pamięci. Co tam robił? Po co zerwał się z posłania i czemu stoi tu, na zewnątrz?
Rozejrzał się, czując, że jego serce bije coraz mocniej. Nagła fala lęku zatrzęsła wilczym ciałem. Chciał wycofać się, wrócić do jaskini, schować w ciemności, jednak... nie mógł. Coś kazało mu stać wciąż w tym samym miejscu, jak sparaliżowana strachem sarna. Widok wokół niego zamazywał się. Nic nie było już tym samym, czym przed chwilą, noc przestawała być czysta, świadoma i klarowna.
Ktoś stał przed nim, wśród gałęzi, Ruten niezwykle wyraźnie czuł jego obecność. Nie mógł jednak dojrzeć, kim była postać. Chciał coś powiedzieć, przemówić, nie mógł.
W końcu zaczął oddychać szybciej, za wszelką cenę oderwać sztywne nogi od ziemi, niknącej gdzieś w pustce. Jeden raz, drugi. Szarpnął.
I znowu leżał na swoim posłaniu. Nagle wszystko odzyskało swój naturalny wymiar, nagle przestał czuć obecność obcego. Tylko dlaczego... nie mógł nabrać powietrza? Nie był w stanie się poruszyć, choćby oprzeć się na łapie, odsunąć pysk od ziemi, która prawdopodobnie blokowała jego oddech...
Ponownie jego umysł zaczął mocować się z ciałem. I ponownie wygrał. Po kilkunastu sekundach niemej walki, basior odwrócił się na grzbiet i wziął głęboki oddech, przez chwilę dochodząc do siebie.
"Czyżbym był o krok od śmierci?" - zapytał sam siebie, patrząc na mroczne sklepienie groty.
Nazajutrz rano wstał cały obolały. Ta noc nie była dobra. To, co wytłumaczył sennym koszmarem, kłóciło się z tym co było później. O chwili, w której nie był w stanie nawet odetchnąć, myślał z nieprzyjemnym dreszczem na plecach. A o czekającej go, następnej nocy wolał nie myśleć w ogóle.
Wyszedł na zewnątrz i ciesząc się świeżym powietrzem przebiegł dookoła sprawdzając, czy w pobliżu nie ma wrogów, szpiegów, ani innego syfu, po czym udał się na zaskakująco udane polowanie, z którego wrócił z niewielkim, na wpół ślepym zającem. Zdążył, zanim pełen entuzjazmu Aza wpadł do środka, jak poprzedniego dnia, przekonując się o nieobecności jednego z osobników, którego spodziewał się tu zastać. Ruten uspokoił go stwierdzeniem, że "złego diabli nie biorą" i to przemiłe zwierzę pewnie zjawi się za niedługi czas.
- Co będziemy dzisiaj robić, proszę pana? - zapytał mały. Basior zastanowił się przez chwilę, uświadomiwszy sobie, że poprzedniego wieczora ze zmęczenia nie zdążył opracować żadnego konkretnego planu. Aby nie zawieść ucznia pozostawało więc tylko to, co planował już od dawna.
- Dziś poznasz jeszcze jedną, przemiłą osobę. To moja starsza siostra, Cymonia.
Aza nie wydawał się być zaskoczony, jakby to imię nie było dla niego nowe. No cóż, wszystko jedno.
Chwilę później byli już w drodze, a kilkadziesiąt minut później dotarli do dawnej siedziby Ligi Beżowych Ziem, której historii nie ma sensu opisywać, a w której, przez pewien ciąg przyczynowo skutkowy mieszkała teraz wyżej wspomniana.
- Cymonia? - zawołał wilk, przystanąwszy pod jednym z karłowatych drzewek, pomiędzy którymi dało się jeszcze zauważyć ślady dawnego użytkowania przez zorganizowaną społeczność. Zza jednego z niewielkich, piaskowych pagórków wyszła wilczyca.
- Ruten, witaj! - uśmiechnęła się pogodnie - o, przyprowadziłeś gościa! Zapraszam - zaczęła mówić szybko. Mimo wszystko, była tylko waderą.
- Tak, to Azair, mój uczeń - odparł krótko.
- Chcecie czegoś do jedzenia? Idziecie z daleka? Wczoraj wieczorem upolowaliśmy młodą sarnę! - używając liczby mnogiej, miała zapewne na myśli siebie i Ardyta, basiora mieszkającego na tej samej, małej przestrzeni.
- Obaj jesteśmy najedzeni - powiedział dość samolubnie - ale byłbym niezwykle rad, gdybyś odwiedziła nas dzisiaj w mojej jaskini.
- Ja? - speszyła się - nigdy mnie nie zapraszałeś... ale miło, że w końcu będziemy mieli okazję pobyć razem, przyjdę. Ale zanim pójdziemy - biedna, przez cały czas chciała być dobrą gospodynią - usiądźcie, proszę. Słyszeliście... o tej strasznej historii? - zaczęła, zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć.
- Zależy, o jakiej historii mówisz - Ruten potarł łapą skroń i dodał - dla mnie dzisiaj wszystkie są straszne, mam za sobą nie najlepszą noc. Rzucił okiem na małego Azaira, który cały czas siedział grzecznie przy jego boku, uważnie słuchając rozmowy. Lub przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Jedno, co dało się zauważyć, to, że był cały spięty.
- Ach, wybaczcie. Już mówię, bodajże dwa dni temu w Watasze Wielkich Nadziei doszło do okropnego morderstwa.
- Och, co ty nie powiesz - bordowy basior jeszcze jednym ruchem przetarł pysk nadgarstkiem - pewnie jakieś warchoły najadły się chmielu i zaczęły rozmawiać o polityce... - mówił, próbując zaprezentować maskowane wzburzenie.
- Właśnie w tym cała rzecz, nie to miało miejsce! - mówiła zaaferowana. Pozwolił sobie popatrzyć na nią z ledwie wyczuwalnym politowaniem - to wadera! Podobno lekkich obyczajów... - wtrąciła z cieniem pogardy - ale jednak. Ktoś udusił ją w jej własnej jaskini! Podobno była też jakaś krew, nie wiem dokładnie. Mówią, że mogło to być ostre narzędzie!
- A może ktoś miał po prostu mocne pazury - przewrócił oczyma Ruten. Jak mogli być tak bezrozumni?
- Nie uważacie, że to straszne? - zapytała, sama najbardziej poruszona swoją opowieścią. W zasadzie wzrok Azy wskazywał na to, że mógł uważać wydarzenie za coś strasznego. Ruten wyglądał na trochę znudzonego, ale wyjaśnił szybko:
- W życiu słyszałem tyle, że coś takiego już mnie nie dziwi. Tania sensacja, ot co, wszędzie zdarzają się takie historie. Ile wilków co roku ginie bez śladu... po prostu nie mają koleżanek, które odnalazłyby ich ciała.
- Ko... koleżanek? - wyłapała Cymonia, na co jej brak zmarszczył brwi. Potem szerzej otworzyła oczy i zawołała - aaach, przyznaj się, słyszałeś już o tym wcześniej! A ja głupia, nie wiadomo nad czym się tu roztkliwiam - zaśmiała się przepraszająco - ale ty, mój drogi chłopcze - tu zwróciła się do młodego wilczka - słuchaj uważnie i pamiętaj, że zawsze należy mieć się na baczności.
< Azair Ethal? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz