Azair przyglądnął się największemu szczeniakowi.
Był to basior o jasnobłękitnej sierści, krótkich kończynach i tułowiu przypominającym beczkę. Śmiał się najgłośniej i widocznie wiódł prym w tej małej grupce. Na oko był młodszy od Azy, co najwyżej o parę miesięcy.
Nieco wzruszył się na ten obrazek. Piękna pogoda, zielona trawa, słońce świeci, a małe wilki bawią się, korzystając z wiosny.
Urocze, skwitował w myślach.
Poczuł dziwne podekscytowanie na świadomość, że może to przerwać. Oczami wyobraźni już widział, jak szkarłatna krew plami zielone podłoże, a jej metaliczny zapach unosi się w powietrzu. Niestety, nie tym razem. Tym razem musi odbyć się bez ran.
— Potrzebuję około... — zaczął i zrobił krótką pauzę na szybkie obliczenia. — Siedmiu minut, żeby go tu przyprowadzić.
Zerknął na Rutena, a gdy ten kiwnął na niego głową, przybrał nieco bardziej łagodny wyraz twarzy i ruszył do trzech szczeniaków udawanym kaczym krokiem.
— Ej! Patrzcie, jak on dziwnie chodzi! — wykrzyknął nagle najmniejszy wilk, najprawdopodobniej wadera o szarej sierści.
— To tak specjalnie! — Azair uśmiechnął się wesoło. — Jak chcecie, mogę was nauczyć!
Tak jak się spodziewał, natychmiast uzyskał ich zaufanie i już po chwili uczył całą trójkę. Gdy tamci testowali nowy styl chodzenia, wymieniając radosne uwagi, Azair usiadł.
— Ej, słuchajcie! Zagramy w chowanego? — zapytał.
— W co? — Waderka zatrzymała się i zmierzyła go pytającym wzrokiem.
— Taka zabawa, nie znacie jej? — Gdy tamci zgodnie pokręcili głowami, pokrótce wyjaśnił zasady. — To ja wylosuję, kto liczy.
Znowu dał sobie chwilę na namysł i zaczął od siebie, żeby wyliczanka zakończyła się na największym szczeniaku. Gdy ten, zrezygnowany, podszedł do drzewa, zamknął oczy i zaczął głośno liczyć do pięćdziesięciu (Azair specjalnie zawyżył czas liczenia, żeby wszystko się zgadzało), dwa pozostałe wilczki, piszcząc z uciechy, umknęły między drzewa. Azair poczekał dwadzieścia sekund, żeby mieć pewność, że są dosyć daleko, po czym podszedł bardzo blisko do wilczka.
— Nie przestawaj liczyć — rozkazał. — I idź przede mną. Jeśli zawołasz po pomoc, to mogę ci obiecać, że będzie to ostatni dźwięk, jaki z siebie wydasz.
Groźba widocznie przeraziła błękitnego wilka, po ze strachem w oczach pokiwał głową i ruszył, dalej licząc na głos. Azair dreptał za nim, półgłosem podpowiadając mu, gdzie ma iść. Widział już Rutena, ukrytego za krzakami.
Gdy błękitny wilk doszedł do pięćdziesięciu, byli już na miejscu.
— Co się dzieje? — zapytał, kładąc uszy po sobie. Azair, nie trudząc się nawet odpowiadaniem, popchnął go na ziemię i zaczął dusić. Na początku szczeniak próbował się bronić, machając łapami i drapiąc, ale uścisk łap Azy był żelazny.
Biały wilk podniósł wzrok i spojrzał Rutenowi w oczy.
Pochwal mnie, pomyślał. Bądź ze mnie dumny.
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz