Dreptaliśmy wzdłuż jednej z leśnych dróg. Luboradz nie wydał mi się wrogo nastawiony, więc postanowiłem nie panikować. Chociaż, muszę przyznać, było mi trudno iść z nim ramię w ramię i rozmawiać o kwestiach ważnych dla Watahy Srebrnego Chabra, jak z pełnoprawnym członkiem. A nim jeszcze nie był, bez dwóch zdań. Nie było go w naszej kartotece, nie rozmawiał jeszcze z Mundusem, nie. Nie był członkiem naszej watahy. Poza tym czułem się przy nim jak karzełek. Jednak moi rodzice postanowili go przyjąć. I tu kolejna dziwna rzecz, mianowicie, gdzie był przez ten cały czas, od tamtej chwili aż do teraz i co się z nim działo? To naprawdę podejrzane. Tak czy inaczej, nie czas teraz na zastanawianie się nad tak błahymi sprawami. Mamy dużo ważniejszą, od której wiele może zależeć.
- Więc jak mam wam pomóc? - zapytał w końcu Luboradz, wpatrując się ze zmarszczonymi brwiami w kierunku, w którym szliśmy.
- Dołącz do naszych sił zbrojnych. Bardzo pomożesz - zlustrowałem jego wysoką, zapewne bardzo silną posturę.
- Zbliżamy się do jaskini narad wojskowych - oznajmiłem wszem i wobec. Zatrzymaliśmy się na chwilę. Jaskinia wojskowa była jedną z nielicznych, które nie przylegały do żadnego wielkiej skały ani skalistego szczytu. Była umieszczona po prostu w czymś a'la gigantyczny kamień po środku lasu. Podobną budowę, o ile się nie mylę, miała Jaskinia w Skale Wielkiego Huka. Chyba nic poza nimi.
- Chyba nikogo nie ma - mruknęła Kanaa podchodząc do mnie. Obok stanęli Lerka, Mundus i Luboradz.
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz