Staliśmy nad ciężko rannym Lenkiem, a być może raczej nad jego wpółżywym ciałem, leżącym w objęciach Toph, spokojnie opatrującej wilka. Opatrującej? Chyba nie powinienem tego nazwać opatrywaniem. Medyczka ze świętą cierpliwością ściskała łapami silnie krwawiące miejsce, całe łapy mając zaplamione posoką naszego przyjaciela. To bardzo smutny widok. Odkąd przybyliśmy, minęło już kilka minut, wszyscy stojący na około poszkodowanego, cicho przyglądali się spokojnym zabiegom mającym na celu uratowanie tego, co zostało z Lenka. Kanaa i ja staliśmy przytuleni do siebie, najbliżej nich.
- Wielu z nas tak umrze... - Toph powoli opuściła łapy, przerywając bezowocne próby powstrzymania krwotoku z wnętrza brzucha. Lenek wyglądał, jakby stracił już prawie całą krew, lecz żył jeszcze. Byłem ciekaw, jak długo to jeszcze potrwa. Stałem bezradnie, patrząc, jak z basiora powoli ulatuje życie. Nic nie mogłem na to poradzić... nic.
zacisnąłem powieki, wolno siadając na ziemi i opuszczając głowę. Moja partnerka z zaniepokojeniem popatrzyła na mnie, odsuwając się lekko i siadając również. Kilka wilków poszło w ślad za nami.
"Każdego z nas to czeka?" - pomyślałem z żalem - "dlaczego? Co tu się w ogóle stało...?" - w tamtym momencie z niepokojem uświadomiłem sobie, że nadal nie wiemy, co stało się naszemu przyjacielowi. Musiało jednak mieć to miejsce niedawno, zaledwie chwilę przed tym, jak wilki, które go znalazły, przywołały naszą ekipę poszukiwawczą do zdarzenia.
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz