- Bylebyśmy nie natrafili na myśliwych... - Lenek z pewną trudnością wstał i z pośpiechem rozejrzał się wokoło. Większość z ekipy poszukiwawczej zaczęła rozchodzić się, uznawszy zagrożenie za wyeliminowane, a zaginionych za odszukanych. Cel osiągnięty, nie usłyszeli już żadnych poleceń.
Ja natomiast podszedłem bliżej, by pomóc iść naszemu znalezisku. Kanaa podeszła do niego z drugiej strony. Lenek wyglądał na wyczerpanego, choć już nie krwawił. Trzeba jednak było pamiętać, że stracił dużo posoki, co w połączeniu z zaawansowanym wiekiem sprawiło, że jak najbardziej miał prawo być osłabiony. Gdy zbliżyłem się i stanąłem u jego boku, chcąc go podeprzeć, zobaczyłem coś dziwnego. Przyjrzałem się dokładniej, mrużąc oczy i przysuwając głowę do zawieszonych na jego szyi owalnych perełek. Miałem rację.
- Popatrzcie - kiwnąłem głową w stronę owego "licznika życia". Jedna z nich nie była już biała. na samym dole pojawiła się maleńka, czarna plamka.
- Co to ma znaczyć? - zapytała Kanaa, podchodząc bliżej.
- Chyba moja wyrocznia zaczęła działać... - basior położył perłę na łapie, uważnie się jej przyglądając - to straszne.
- Jeśli nie może być inaczej - westchnąłem - będziemy przy tobie do końca. Wiedz, że masz w członkach swojej watahy wiernych przyjaciół.
- Mieszkałem tu od zawsze - jęknął Lenek w trakcie drogi powrotnej - mój ojciec właściwie też. Pamiętam mojego ojca - spuścił głowę i zamknął oczy - i moją matkę. Jak to było dawno...
- Jesteś jednym z najstarszych członków, którzy mieszkają tu od urodzenia - uśmiechnąłem się słabo.
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz