Wymieniliśmy z Kanaa'ą pełne grozy spojrzenia i bez słowa ruszyliśmy za wilkiem, który widząc to odwrócił się szybko i pognał przed siebie. Za nami biegła Strzyga, Głóg, Torer i, nieco wolniej, Sekretarz wraz z Crazy. Wszyscy starali się jak najszybciej dostać do celu, nikt nie odezwał się ani słowem. W głowach mieliśmy chyba tylko jedno pytanie: co się stało z Lenkiem?
Długo trwał ten dziki pęd. Wilk z Watahy Wielkich Nadziei cały czas skręcał i lawirował między drzewami, Kanaa w ślad za nim, ja dalej, lekko już dysząc (gęste, puchate futro sprawiło, że poczułem się jak w środku dnia w jakieś gorące lato), a z tyłu reszta naszej drużyny.
Wreszcie wilk przed nami gwałtownie zatrzymał się, a obok zobaczyliśmy innych z ekipy poszukiwawczej. Zebrało się nas nawet więcej, bo wokół gromadziło się teraz kilkanaście osób.
- Lenek? - zawołałem, podchodząc do leżącego na środku basiora, obok którego siedziała Toph, medyk Watahy Wielkich Nadziei i bezradnie uciskała spore obrażenie na boku wilka, wyglądające na ranę ciętą lub szarpaną. Patrzyła w zamyśleniu w oczy basiora, nie powiedziawszy ani słowa nawet na nasz widok.
- Co tu się stało? - zapytałem cicho, przybliżając się do rannego.
Toph w odpowiedzi tylko pokręciła głową, smętnie spuszczając wzrok.
- Hej! - Kanaa usiadła obok mnie - nikt nie jest wstanie powiedzieć, co tu się wydarzyło?
- My nie wiemy - odezwał się ktoś z tłumu - dopiero co przyszliśmy.
- Dobrze zatem - westchnęła moja partnerka - czy jest tu ktoś, kto może mieć takie informacje? To bardzo ważne, zróbcie to dla Lenka!
- Jemu ich słowa nie pomogą... - mruknęła bezradnie Toph.
Tak. Wiedziałem, że Lenek jest już stary, a nawet niewielkie rany mogą przyczynić się do pogorszenia stanu zdrowia już na zawsze, a nawet do... śmierci.
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz