Pokiwałam głową na znak zgody i z niechęcią pochyliłam się nad jego porcją. Może i byłam jeszcze głodna ale nie na tyle, żeby zaraz pałaszować cudze jedzenie. Dla świętego spokoju wspólnego, nie zjadłam już nic ale wróciłam do swojej wody. Później mogłam zająć się rozglądaniem po miejscu, w którym się znaleźliśmy. Trochę zajęło mi oglądanie, ponieważ miałam wówczas tylko połowę widoczności.
-Jak się czujesz?- Zapytał cicho widząc moje poczynania.
-Boli, jednak da się wytrzymać. Trochę dziwnie tak widzieć tylko część ale nie narzekam- odparłam spoglądając na niego. Chciałam sprawdzić jak wyglądałby sytuacja z poruszaniem się. Pierwszy krok byłby fałszywy bo prawie zleciałam z blatu na ziemię, cudem udało się powstrzymać. Tym razem, już z większą ostrożnością, wolno zeszłam na podłoże pod czujnym okiem Jaskra. Zabawnie się chodziło, w głowie jakby lżej, o ironio. Kiedy moją uwagę przyciągnęło okno, niemal odruchowo podeszłam do niego i zaczęłam wyglądać sytuacji na zewnątrz. Pogoda była nawet ładna, wydawało się być ciepło za murami. Od razu zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje w watasze i czy nie potrzebują pomocy medyka. Zasmuciłam się, że nie mogę przebywać z nimi. A jeśli akurat ktoś wymaga natychmiastowej pomocy? A ja co? Tymczasowo pozbawiona oka, u weterynarza, modląc się o szybkie wypuszczenie na wolność. Mimo tego wierzyłam w słowa basiora, dlatego też odeszłam od szyby i przysiadłam sobie. Trzeba było się przyzwyczaić do pewnego braku, ponieważ organizm dobrze się trzymał ale zakręciło się mi w głowie. Przymknęłam oko po czym wzięłam głęboki wdech. Wilk na to zbliżył się zaniepokojony.
-Wszystko w porządku?
-Tak, tylko zakręciło mi się w głowie. To nic takiego-uspokoiłam go, a przynajmniej się starałam. Przyjrzał mi się.
-Może lepiej by było, gdybyś jeszcze odpoczęła po tym wszystkim...
-Zapewniam cię, że wystarczająco zregenerowałam siły. To kwestia pierwszych kroków, zaraz będzie wszystko dobrze.
Gdy słońce było w swoim najwyższym punkcie, weterynarz wszedł do nas i się rozejrzał, po czym jego wzrok spoczął na nas. Zaraz otworzył drzwi na pełną szerokość.
-Zmykajcie póki wszyscy są zajęci- powiedział do nas. Nie potrzebowaliśmy więcej, ostrożnie wyszliśmy z budynku i szybko opuściliśmy wioskę, Jaskier prowadził po swoich znanych ścieżkach z dala od głównej drogi. Kiedy mieliśmy terytorium ludzi, mogłam już spokojnie i wolno iść. Nie chodziło, że boli, wolałam po prostu być ostrożniejsza. Jaskier widząc moje tempo, zrównał ze mną kroku.
-Ciekawe co się działo pod naszą nieobecność- zastanawiałam się niezbyt głośno na głos.
< Jaskier? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz