Gwałtowny dreszcz przebiegł mi po grzbiecie. Astelle ze spokojem patrzyła to na mnie, to na naczynia z pożywieniem stojące nieopodal. Dziwiła mnie ta równowaga, nie powiem, ale cieszyłem się w głębi ducha, że wadera nie straciła... jakiejś wewnętrznej energii, która wcześniej jej towarzyszyła, a teraz, obawiałem się, że zgaśnie.
- Chcesz coś zjeść? Powinnaś - wyrzekłem cicho, zerkając porozumiewawczo na ceramiczne miski - są po dwie. Akurat dla nas.
Astelle pokiwała głową, jakby tylko czekając na to, bym wspomniał o jedzeniu. Choć "przygody" dnia dzisiejszego (a być może wczorajszego, nie jestem pewien, jak długo spałem po przytaszczeniu rannej do domu weterynarza) z pewnością odcisnęły piętno na jej psychice, nie sądziłem, iż mogło być inaczej, była głodna. Potrzeby fizjologiczne zawsze są pierwsze.
Podsunąłem wilczycy miskę pod nos. Zjadła szybko całą chrupiącą, podejrzanie nieznajomą zawartość naczynia, po czym westchnęła i zabrała się do picia. Popatrzyłem na drugą miską.
- Chcesz też moje? Apetyt jakoś mi odszedł... - mruknąłem, czując przy tym dziwne ssanie w żołądku. Sam nie potrafiłem już stwierdzić, czy rzeczywiście byłem głodny, czy nie.
- Nie, ty też musisz się pożywić. Pewnie się bardzo namęczyłeś, co? - zwróciła ku mnie zdrowe oko z wyrazem troski.
- Nie sądzę, abym był w stanie cokolwiek tu zjeść. A może to kwestia chwili.
- Na pewno nie chcesz? - zapytała raz jeszcze Astelle nieco obojętnym wzrokiem. Widziałem jednak, że nadal była głodna. Pokręciłem przecząco głową, uśmiechając się czule.
- Jaskier?
- Tak?
- Wiesz, co z nami dalej będzie?
- Zjedz spokojnie. Potem pójdziemy do domu. Ludzie na pewno nas stąd wypuszczą. Dziś, lub jutro... lub chociażby za kilka dni. Czy to ważne? Jest nas dwoje, damy sobie radę. A temu staruszkowi można ufać. Przysięgam.
< Astelle? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz