Do wieczora było względnie spokojnie, Arcun zastanawiał się jak zemścić się na Nestorze, który zdradziecko dołączył do szeregów wroga. Jego pupilek, Nerto rzucał coraz bardziej bajecznymi pomysłami, które nijak miały się do rzeczywistości. Canto udawał, że słucha ale myślami był gdzie indziej. Jeszcze pozostała dwójka wilków, Ei oraz jego brat Eiji zajmowali się sobą. No i ja, która miała po dziurki w nosie siedzenia z nimi całą noc słuchając pierdoł. Niby mała armia była z nas ale każdy był inny.
Arcun władał jakąś mroczną magią, zawsze było trudno ją dla mnie scharakteryzować.
Nerto o niskim wzroście i wysokim mniemaniem o sobie charakteryzowało jeszcze porządne wślizgiwanie się, jak miałam okazje dostrzec. Nikt nie zauważyłby pojawienie się tego konusa.
Bracia wykorzystywali technikę luster na wrogach. Coś jakby kopiowanie zdolności u przeciwnika i używanie jej.
Canto nie został obdarowany przez los mocami ale jego postura i siła czyniła go wojownikiem do walk wręcz.
Ja, która bazowała na leczeniu i tworzeniu pułapek.
Dziwne. Opuściłam grupę z wyraźnym zaznaczeniem o tym, że nie mam zamiaru dalej z nimi dziś siedzieć, zamierzałam wrócić do siebie ale w duchu coś nie dawało mi spokoju. Szlag. Reszta spała, tamci zwyczajnie byli tak pochłonięci, że nieświadomi tego odlecieli chórem. Spojrzałam na otrzymane wytyczne jak dotrzeć do terytorium wroga i po cichu wyszłam. Sądziłam, że tak późna pora to wszyscy będą u nich spać. Bezszelestnie poruszałam się tam między jamami, tylko jedna mnie interesowała. O dziwo, z tamtej dobiegały ciche szelesty, znak, że ten ktoś nie spał. Byłby problem przed narobieniem hałasu i ściągnięcia uwagi na siebie, toteż ukryta za wejściem, posłałam mieszkańcowi pułapkę z pnączy by unieruchomić go i zakneblować. Słysząc głuchy dźwięk jak jego ciało opada na ziemię, weszłam do środka.
Pocieszający widok. Wilk o imieniu Jaskier leżał spętany i zdezorientowany. Jednak gdy ujrzał jak wchodzę do środka, zamiast okazać strach, zupełnie inne uczucia zagnieździły mu się w oczach. Za jakie grzechy musiał okazywać mieszankę radości, czułości i tego szoku po tym co mi zrobił? Patrzyłam na niego lodowato po lekko zniżonej głowie.
-Wrzaśnij tylko a obiecuję, że nie przeżyjesz- zagroziłam mu cicho. Kiwnął głową to odwołałam węzeł na pysku.
-Astelle kochana...
-Nie nazywaj mnie tak- syknęłam.
-Co tu robisz?
-Wole mieć pewność, że nie będziesz gryzł mojego sumienia przy starciu- to powiedziawszy szybkim ruchem łapy uniosłam nad jego raną i zaczęłam leczyć. Rany się zasklepiły, siły mu zaczęły wracać także. Cofnęłam po kilku minutach kończynę na miejsce patrząc na niego ozięble i czujnie, chociaż dalej był spętany.
-Wiedziałem, że coś z ciebie zostało- odezwał się cicho. Spojrzałam na niego krytycznie.
-Nie wyobrażaj sobie. Tak jak mówiłam, wolę mieć czyste sumienie na wypadek, gdyby ktoś cię zabił. Walka ze słabym i wcześniej poranionym przeciwnikiem nie należy do przyjemnych. Nie zamierzam patrzyć na te durne rzeczy.
-Poczekaj, dokąd idziesz?- Zapytał lekko głośniej.
-Jak to gdzie? Do siebie, do swojej watahy.
-A co z WSC?
-Co mnie to obchodzi, od początku byłam w WSJ i od początku jesteśmy wrogami- obróciłam się i już szłam ku wyjściu, kiedy nagle...
-Różyczko, proszę, nie odchodź- jęknął. Stanęłam i spojrzałam na niego zza ramienia.
-Jak ty mnie nazwałeś?- Warknęłam.
-Różyczka. Takie dałem ci przezwisko podczas naszego spaceru- powiedział cicho. Przewróciłam oczyma powstrzymując się przed zrobieniem hałasu.
-Skończony dureń.
Po wyjściu cicho z jego jaskini i przekroczeniu najbliższej granicy watah, cofnęłam uwiązanie go. Zrobiłam to dopiero tam na wypadek wpadło mu do głowy ruszenie za mną czy wszczęcia alarmu u swoich alf. Cały czas myśli zaśmiecało mi to dziwne przezwisko. Różyczka. Czemu to tak utkwiło mi w pamięci? Zasnęłam nie wiedzieć kiedy.
< Jaskier? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz