Powrót do swojego małego kąta wywołał u mnie mieszane uczucia. Chociaż byłam tutejszym medykiem, praktycznie nikogo nie gościłam. Dobrze i źle jednocześnie. Dobrze ponieważ to oznaczało, że wilki są samowystarczalne i ostrożne, źle bo praktycznie byłam sama. Znaczy, nie całkiem sama- Jaskier do tej pory był moim najczęstszym gościem, wcześniej nawet wiedziałam w jakich godzinach będzie. A tak naprawdę? Nic, kompletne zero. Pewnie byłabym dopiero potrzebna w przypadku jakiegoś ataku czy coś...
W ciszy przeszłam się po jaskini i milcząc weszłam do swojej małej komory. Nie, nic się nie zmieniło, nawet kurzu nie przybyło co oznaczało, że ostatnie wydarzenia rozegrały się na krótkiej przestrzeni czasu. Nie byłam nawet pewna czy potrzebowałam czyjejś obecności a może wręcz przeciwnie. Czułam się jakbym była sznurkiem, który się strasznie zaplątał i nie wiedział, co z tym zrobić. Przymknęłam oczy biorąc głęboki wdech. Jedyny dźwięk poza moim oddechem był jeszcze Jaskra. Musiałam przyznać, że mimo tego braku rozmowy, jego obecność działała na mnie kojąco. Odwróciłam się do niego z delikatnym uśmiechem.
-Trochę lepiej?- Zapytał się cicho podchodząc bliżej. Kiwnęłam głową.
-Wiesz, on miał rację- zaczęłam czując, że muszę się komuś dodatkowo zwierzyć.-Zawsze odstawałam od całej rodziny. Każdy to urodzony wojak a ja? Nigdy żadnej walki nie wygrałam nawet z taryfą ulgową. To dlatego chciałam być trochę lepsza, brałam samoobronę... ale nic z tego, z tym dalej byłam za słaba. Ktoś musiał być tym tylko leczącym, rola dla najsłabszych trafiła się mi. Nie narzekałam- dodałam z rozmysłem.- Zawsze lubiłam pozycję wspierającą innych, czułam, że to moja misja. W głębi jednak uważałam, że mylę się. Potem odeszłam z domu rodzinnego i tak trafiłam tu, poznaliśmy się.- Westchnęłam ponawiając monolog- i wówczas odkryłam światełko w tunelu. To ono pokazało mi, iż jednak mogę czuć się potrzebna ale tak naprawdę. Okazałeś się tą iskierką- powiedziałam spoglądając mu w te kochane, pełne ciepła oczy.- Dlatego jesteś dla mnie ważniejszy niż moje własne życie. Jakby to ująć... Najwyraźniej jesteś moim sensem życia- dodałam śmiejąc się czując przy tym coraz bardziej mokre oczy. Moje kochanie podeszło i bez słowa przytuliło do siebie, również go objęłam.
-Nie wiem jak mogłaś czuć się bezużyteczna. Masz ogromną moc, mimo leczenia, każdy ciepły od ciebie uśmiech pełen optymizmu, potrafi postawić na równe łapy. Sama twoja obecność jest jak lekarstwo. Pamiętaj o tym- dodał trochę mocniej.
-Jeśli mowa o takich lekarstwach, to ty jesteś moim- dodałam zamykając oczy będąc wtulona w niego.
***
Nie wiem co się działo bezpośrednio po naszej rozmowie, może ponownie zasnęłam. Obudziłam się następnego dnia, czując ciężar w duszy. Dlaczego? Przetarłam oczy po czym dotarło do mnie, że Jaskier wybył ode mnie. Cóż, pewnie miał jakieś sprawy. Pochłonięta myślami nie zauważyłam, jak znalazłam się w progu jaskini. Chyba musiałam pogadać z bratem, był starszy więc na pewno by coś doradził.
-Astelle- z rozmyślań wyrwał mnie głos Jaskra, jego ton nie zapowiadał niczego dobrego. Od razu się zatrzymałam i spojrzałam na niego.
-Dobrze się składa- westchnęłam.- Widziałeś może Nestora? Muszę z nim porozmawiać.
-Ja w tej sprawie... Bo wiesz... Wczoraj jak zniknął szukaliśmy go jak przysnęłaś. Znaleźliśmy go ale...- po chwili dodał coś na co ogłuchłam. Zrobiłam krok w tył kręcąc głową.
-Nie, to nie możliwe- wyjąkałam.
-Przykro mi najdroższa- powiedział ze skruchą.
-To na pewno pomyłka!- Minęłam go i zaczęłam biec w kierunku niedalekiego lasku. Nie mogłeś mi tego zrobić Nestor, nie tak, nie teraz. Byłam głucha na nawoływania mnie, musiałam jak najszybciej znaleźć się pod tamtejszym najstarszym drzewie. Od małego to były nasze punkty spotkań w przypadku sekretów. Jak dotarłabym tam, z pewnością zobaczyłabym brata, tak jak wczoraj. Jednak gdy tam dotarłam... Nikogo z początku nie było. Poczułam lekki chłód i spadające liście by zaraz dostrzec przeźroczystą powłokę, która przybrała jego kształt.
-Nestor... dlaczego nic mi nie powiedziałeś?- Szepnęłam. Widmo się uśmiechnęło.
-Wybacz siostrzyczko- jego głos wydawał się taki odległy- ale taki wyrok dostałem z dniem narodzin. To była tego typu klątwa, której nikt by nie zdjął. Wiedziałem, że moje dni są na wykończeniu, dlatego chciałem pozałatwiać różne rzeczy. Byłaś moim ostatnim punktem podróży- lekko się uśmiechnął.- Wiedziałem, że muszę i tobie pomóc, moje słoneczko. Teraz wiem, że zaraz odejdę całkiem spokojny o ciebie. Wiem też, że nie ważne co, dasz radę, musisz w siebie wierzyć, tak jak ja w ciebie.
-Proszę, nie...
-Oboje wiemy kochanie, że już nie należę do tego świata- dodał smutno ale zaraz powrócił jego ciepły ton głosu.- Będę czuwał nad wszystkimi, zwłaszcza nad tobą... Teraz, już muszę iść.
-Błagam, nie zostawiaj mnie samej- jęknęłam płacząc. Znalazł się znacznie bliżej łagodnie głaszcząc mnie po głowie.
-Przecież nie jesteś już. To była moja ostatnia misja- dodał z otuchą. Podniosłam na niego wzrok. Biło od niego takie ciepło, jakby to jednak nie był duch. Przytulił mnie, poczułam napływające fale ukojenia dla duszy. Pstryknął mnie w nos i zaśmiał się.- Pamiętaj, że duchem zawsze będę. Kocham cię Astelle.
-Braciszku- poczułam jak odchodzi. Odwrócił się jeszcze raz. Stanęłam dumnie i mimo łez się roześmiałam- kocham cię! Stanę się silniejsza, abyś był ze mnie dumny!
-Już jestem- echo odbiło się a jego byt znikł. Trzask ułamanej gałązki. Odwróciłam się i zobaczyłam przygnębionego mojego partnera. Na drżących łapach podeszłam do niego i bez słowa przytuliłam się pozwalając ostatnim łzom uciec. Mimo tego, spojrzałam na niego pogodnie.
-Wracajmy, chyba mamy trochę do zrobienia- odezwałam się czystym głosem.- Chyba nie świętowaliśmy tak we dwoje prawdziwie ślubu, prawda?
< Skarbie? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz