Astelle wyszła z jaskini, nawet na mnie nie spojrzawszy. Byłem zdezorientowany, ale nie było czasu na ukazywanie tych uczuć.
- Jesteś w naprawdę słabej sytuacji - Mundurek wyszedł z głębi jaskini - ona zupełnie nic nie pamięta.
- Wiem - mruknąłem i położyłem uszy po sobie - zupełnie nic.
- Może powinieneś zabrać się do tego trochę inaczej?
- Co masz na myśli? - zapytałem, czekając na kolejny pomysł, który mógł mnie wybawić z opresji.
- Sam nie wiem... pomyśl - Mundus zmarszczył brwi.
- Wiesz - skwitowałem - po prostu nie chcesz powiedzieć? Czemu?
- Myślałem, że masz lepszy pomysł, ale kiedy na nią patrzę, pierwsze co przychodzi mi na myśl, to terapia szokowa.
- Co? - zastrzygłem uszami, po czym znów położyłem jedno z nich.
- Serdecznie chciałem ci zasugerować, byś zrobił to siłą, bo w tej postaci inne argumenty do tej istoty nie docierają.
Prychnąłem, pokręciwszy głową. Siłą? Nigdy.
- Słuchaj no - przyjaciel podszedł do mnie szybko i szturchnął mnie w ramię - uświadom sobie, że w tej chwili ta wilczyca nie jest twoją partnerką. Astelle jest tam gdzieś, głęboko, wewnątrz. To, co przed chwilą do ciebie mówiło, to równocześnie to, co uwięziło ją pod wpływem czarów, których nie znamy, zostawiając na wierzchu tylko instynkty i te uczucia, których absolutnie nie chcielibyśmy tam widzieć. Rozumiesz?
- Nie jestem pewny - westchnąłem mrukliwie - ale wiem, że z nas dwóch, to ty lepiej znasz się na psychologii - przerwałem na chwilę, po czym kontynuowałem - jednak mimo to, błagam cię, nie odzywaj się już - warknąłem, jednocześnie spojrzawszy mu w oczy ze złością. Po chwili jednak, gdy towarzysz wciąż patrzył na mnie z niezachwianym spokojem, na powrót odwróciłem się i westchnąłem ciężko. Miał przecież rację. Różyczka jest teraz kontrolowana przez jakąś dziwną siłę, przez którą przestała być do końca... no... Różyczką. Myślałem o niej jednak inaczej, niż Mundurek, który jedynie kalkulował, co psychologicznie poprawnego należy zrobić, a czego nie. Nie mogłem. Nie chciałem.
- Idź spać - powiedziałem rozważniej - jutro musimy być w formie.
Nazajutrz rano zaszliśmy po Nestora i po raz trzeci od niedawna udaliśmy się na tereny Watahy Szarych Jabłoni. Kanjiel już na nas czekał.
- Chodźcie, co tak długo - mruknął, z niezadowoleniem, chociaż nie umawialiśmy się na konkretną godzinę. Wilk szedł pierwszy, bez swoich nieodłącznych strażników, co trochę mnie zdziwiło. Nestor, Mundus i ja podążaliśmy za nim. W pewnym momencie, błękitny ptak wyprzedził nas i zrównał kroku z samcem alfa WSJ. Zastanowiło mnie to. Co jeszcze miał mu do powiedzenia?
- Kanjiel, nie denerwuj się - usłyszałem jego ściszony głos.
- Tobie łatwo powiedzieć, czyż nie? - wilk popatrzył na niego gniewnie.
- Zrozum, że musisz im pomóc.
- Wiem to - basior wbił wzrok w dal - wszystko ma swój czas, prawda? - zapytał słabo, jakby chciał się pokrzepić.
- Postaraj się załatwić to spokojnie. Może wszystko się uda.
Kanjiel szedł wolno i nieco się ociągał, jednak w przeciągu dwudziestu minut byliśmy na miejscu. Przed nami ujrzałem Arcun'a oraz jakiegoś niewielkiego wilczka, który skakał wokół kuzyna Astelle niczym wokół bóstwa. Potem dojrzałem jeszcze dwa wilki, młodszy i starszy, to z pewnością te same, które jeszcze niedawno nieomal pozbawiły mnie życia. Rozejrzałem się. Ach, jest! Astelle szła w naszym kierunku między drzewami.
- No? - Arcun uniósł jedną brew - Kanjiel? Myślisz, że się ciebie przestraszymy?
- Słyszałem, co wyprawiacie - warknął głucho alfa - nie macie do tego prawa, już od dłuższego czasu posuwacie się zbyt daleko.
- Co? Czy ty nam grozisz? - kuzyn Astelle wydawał się być zszokowany - czy on nam grozi? - wskazując łapą na wilka, potoczył wzrokiem po swojej drużynie. Wśród nich dały się słyszeć ciche, drwiące śmiechy. Zauważyłem, że przybyły jeszcze dwa wilki. W sumie było ich siedmioro, nas tylko czterech. Sytuacja zaczynała być poważna.
- Uprzedzam cię, że to nie skończy się dobrze - zawarczał Kanjiel - wywołacie wojnę.
- Wojnę, powiadasz - Arcun podparł się łapą, słuchając z pobłażaniem.
- Jak mam inaczej nazwać waszą drużyną, jak nie grupą przestępczą?! - ryknął wreszcie wilk - próbowałem po dobroci, ale widzę, że nie mam wyboru. Nie należycie już do WSJ! Nie będę za was dłużej odpowiadać!
- Cooo?! - rozmówca aż podskoczył ze złością - śmiesz nas wyrzucać? Jeśli zamiast siedzieć cicho, robisz wokół nas niepotrzebne zamieszanie, sami lepiej damy sobie radę! Bierzcie go! - huknął.
Jego kompani w mgnieniu oka rzucili się na nas. Widać, akcja była dobrze zaplanowana, gdyż podczas gdy czworo zajęło się atakowaniem nas, trójka agresywnie zaczęła szarpać Kanjiela. Gdy tylko dostrzegłem co się dzieje, skoczyłem na pomoc, jednak cztery wilki skutecznie ochraniały całą akcję. Basior powoli ustawał w walce. Jeden z wilków, wyraźnie najsilniejszy z nich, którego widziałem już wcześniej w towarzystwie Astelle chwycił za gardło wilka i zaczął targać nim na wszystkie strony. W pewnej chwili trysnęła krew. Było już za późno. Zachwiałem się. Martwe wilcze ciało osunęło się na ziemię.
< Astelle? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz