Wciąż leżałem całkowicie nieruchomo, z każdym mięśniem gotowym do ewentualnego ataku bądź ucieczki. Wreszcie drżenie ustąpiło, i tylko co jakiś czas ciało odpędzało mróz gwałtownymi dreszczami. W moim umyśle zapanowała pustka; żadna myśl, żaden jej powiew nie zakłócał dziwnego, lecz całkiem przyjemnego spokoju. Wodziłem tylko wzrokiem bardzo powoli po otoczeniu, analizując każdy listek. Cienie przeróżnych przedmiotów padały płasko na polanę, tworząc wąski, nieco kolisty obszar na który padało księżycowe światło i otaczające go postrzępione, blade obramowanie. Gdzieś w oddali zahukał puchacz. Przymknąłem na chwilę oczy i westchnąłem. Noc, podobno kochanka zbrodniarzy, zdradliwa pani, noc nakładająca na świat nową warstwę farby.
Wreszcie wyrwałem się jakby ze snu we śnie i powróciłem do mojej obecnej sytuacji, starając się odpędzić przebłyski koszmaru. Jeżeli usłyszeli coś takiego we własnym, bezpiecznym domu, zapewne musieli rozpocząć poszukiwania stworzenia, by je wypędzić bądź zniszczyć. W końcu jaka przyjazna zmora może wrzeszczeć w czyimś mieszkaniu? Uznałem, że najlepiej będzie wyjść im na spotkanie i odwrócić uwagę od tego, zaś potem...dołączyć? Uciec? Wataha zajmowała żyzne, rozległ tereny; nie był to zły pomysł, lecz wszystko ma swoje wady. Postanowiłem zaczekać, aż niebo zacznie blednąć i ostatnia gwiazda jutrzenki zabłyśnie, a następnie wrócić i pokręcić się trochę wokoło, aż mnie zauważą.
O odpowiedniej porze powstałem ze swego miejsca. Dobrą chwilę musiałem rozprostowywać zesztywniałe, ,,mrówcze" nogi, po czym otrzepałem się i ruszyłem w drogę powrotną. Jako że dotarłem tu biegiem nie zwracając uwagi na ślady czy otoczenie, nie było to łatwe zadanie. Nagle do moich nozdrzy dotarł znajomy wilczy zapach, jednak zbyt mało intensywny jak na grupę. Zjeżyłem automatycznie sierść, przygotowując się na przyjęcie niespodziewanego gościa. Wtem wśród zarośli mignęła mi charakterystyczna, jaskrawa plama. Przyjąłem zwyczajną, wyprostowaną pozycję. Wilczyca podbiegła do mnie truchtem.
- Co tu robisz? - milczałem krótko.
- Wybrałem się na przechadzkę. - Hah...po części nawet prawda.
- Rozumiem, ja też... - po krótkiej chwili milczenia dodała: - Wiesz, raczej nie możesz tu cały czas przebywać jako taki duch...te tereny należą do Watahy Srebrnego Chabra. - no, przy okazji poznałem jej nazwę.
- Wiem o tym. - odparłem o obojętnie. - Może po drodze do jaskiń uda się spotkać Alfę. - mruknąłem bardziej do siebie.
- Idziesz do jaskiń? W takim razie mamy ten sam cel. - odpowiedziała bardziej energicznym tonem. Było jasne, że teraz nie uniknę wędrówki z Megami, ale przynajmniej nie zabłądzę...Ruszyliśmy znów. Przez pewien czas trwała cisza, którą rozkoszowałem się, dopóki z ust wadery nie padło pytanie:
- Lubisz góry? - spojrzałem na nią zdziwiony.
- Tak. - rzekłem, wzruszając ramionami.
- Jesteśmy już prawie na miejscu. - faktycznie, coś mi światło, poza tym nasiliła się wilcza woń. Podeszliśmy jeszcze ledwie kilkanaście metrów bliżej, kiedy pewien wilk zaczął podążać w naszą stronę. Śnieżnobiały basior o błękitnych tęczówkach zatrzymał się przed nami.
- Witaj. - pochyliłem nieznacznie głowę w geście pozdrowienia. Pierwszy ruch należał do mnie.
- Witaj. Jesteś zapewne znajomym Megami?
- Można tak powiedzieć.
- Cześć, Oleander... - wtrąciła wilczyca.
- Cześć Megami. Wiesz, o ile pamiętam, wilk ten nie dołączył do naszej watahy. - rzekł łagodnie, nie pobrzmiewała w tym żadna nuta pretensji.
- Byłbym zapomniał. Raven Crux. Megami zaprosiła mnie na te tereny. Przepraszam, jeśli sprawiłem jakieś kłopoty. - odparłem.
- Skądże. - zapewnił wilk, wyciągając do mnie łapę. Kątem oka spoglądałem na pysk towarzyszki. Odwzajemniłem gest. - Jednakże, hołdujemy zasadzie, iż tylko członkowie mogą przebywać na naszym terytorium.
- Przychodzę właśnie w tej sprawie. Zamierzam do was dołączyć.
< Megami? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz