Podeszliśmy szybko do wilków, które właśnie weszły do jaskini. Był tam Luboradz, był Torer, Crazy, a za nimi, na końcu z wysiłkiem kuśtykał Andrei. Ostatni basior dyszał ciężko i szedł z lekko opuszczoną głową. Najwyraźniej było mu ciężko. Nic dziwnego, już od dłuższego czasu podupadał na zdrowiu i skrycie dziwiłem się, że pomimo zaawansowanego wieku i dolegliwości, które męczyły go od czasu, gdy razem z Eclipse, Alekei'em i Berylem zostaliśmy schwytani przez kłusowników, Andrej jeszcze żyje.
- Luboradz? - zapytałem, podchodząc do wilka i rozglądając się po jaskini - a gdzie Strzyga?
- Nie znalazłem jej. Ale natknąłem się na nich.
- Dużo... nas teraz - potoczyłem wzrokiem po wszystkich zebranych z naszej watahy. Doliczyłem się dziesięciu osób, jeśli by liczyć Luboradza. To prawie wszyscy z tych, których się spodziewałem. Dobrze.
- Jaskier! - zwróciłem się w stronę ciemnego wilka. Ten, stojąc w tłumie i bacznie wszystko obserwując, poruszył niespokojnie uszami i odwrócił się.
- Co się jeszcze stało?
- Ilu was jest? Tych z WWN?
- Razem ze mną siedemnaście dusz. Są wszyscy.
- To świetnie. Więc jest nas w sumie dwadzieścia sześć, od nas siedmioro, Kanaa, ja i ty, a od ciebie jeszcze szesnaścioro - zacząłem liczyć.
- To teraz nie ważne - pokręcił głową wilk - musimy wyruszać. Koniecznie, zanim zapadnie noc. Potem może być ciężko to wszystko skoordynować.
- Tak, masz rację - przytaknąłem - daj mi chwilę.
Poszedłem do Kanaa'y, która krążyła między członkami WSC sprawdzając, jak mają się wszyscy zebrani. Zatrzymała się właśnie przy Andreiu i o czymś z nim rozmawiała. Gdy tylko podszedłem bliżej, od razu powiedziała:
- Oleandrze, Andrei nie może iść z nami.
- Sugerujesz, by go tu zostawić - lekko zmarszczyłem brwi.
- Tak, nie mamy wyjścia. Nie da rady nam pomóc, będzie opóźniał pochód, a jego stan może się jeszcze pogorszyć.
- Masz rację najdroższa - przytaknąłem - niech zostanie w jaskini wojskowej, tu będzie chyba bezpieczny, a przecież o to chodzi.
Wilk bez słowa położył się ciężko pod ścianą. Popatrzyłem na niego ze smutkiem. Wyglądał naprawdę źle.
- Na co się patrzysz? - warknął cicho i bardzo chrypliwie.
- Nie, na nic - odpowiedziałem - ale ktoś powinien z tobą zostać.
- Kto to zrobi? - zapytała Kanaa.
- Ja - usłyszeliśmy głos tuż za nami. Odwróciłem się, to Murka podeszła do nas i przysłuchiwała się rozmowie.
- Naprawdę? - zapytałem zdziwiony.
- Aha, ja też nie mam już tak wiele siły, jak dawniej. Nie będę mogła iść zbyt długo i szybko, a wy pewnie tak właśnie zamierzacie - to powiedziawszy, położyła się obok Andreia i popatrzyła na niego z jakimś uczuciem trudnym do opisania.
- No dobrze - wzruszyłem ramionami, na znak tego, że nie mm nic przeciwko - zostań. Pewnie nie wrócimy szybko, może jutro lub pojutrze. Zobaczymy, jak potoczą się sprawy.
- Nie wrócimy, dopóki nie znajdziemy Lenka i, mamy nadzieję, tego ptaka - wyjaśniła Kanaa.
- Nie oddalajcie się nigdzie - dodałem - jutro poprosimy Luboradza, aby upolował dla was jakąś sarnę.
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz