- Astelle... - westchnąłem z cieniem zrezygnowania w głosie, które było jednak zupełnie szczęśliwą rezygnacją i położyłem się nieopodal wilczycy, przymykając oczy. Zaraz pewnie przyjdzie ten stary człowiek i zacznie się nią zajmować. Ale póki co lepiej nie będę jej niepokoić.
Przez bite kilka godzin leżąc na włóczkowym chodniku pod biurkiem w roku pokoju, w którym teraz byliśmy, nasłuchałem się rozmów weterynarza i jego pomocniczki oraz sąsiadów odwiedzających ich ze swoimi zwierzętami. Wszyscy byli wzburzeni naszym losem. Miło było rozumieć ciepłe słowa, jakimi obdarzała nas część z nich. Już nawet odpocząłem i uspokoiłem się trochę, lecz gdy tylko usłyszałem, jakie plany ma weterynarz, strach powrócił. Cud?
Cud?
Potrzeba cudu?
Łza zakręciła mi się w oku. A Astelle nadal leżała nieprzytomna, lub raczej na wpół przytomna, nie będąc chyba świadoma tego, co ją czeka. Jeśli dobrze usłyszałem i zrozumiałem, do tak tragicznego przypadku potrzebna jest operacja. Jaka? Nie wiedziałem, na czym będzie polegać, ale wyobrażałem sobie wiele strasznych rzeczy.
W końcu nasz opiekun wrócił, niosąc ze sobą jakieś podejrzane, metalowe szczypce pachnące w specyficzny sposób i drobny nożyk. Przestraszyłem się i podnosząc głowę zawarczałem cicho. Przebudziło to moją towarzyszkę, która drgnęła niespokojnie.
- Co się dzieje? Jaskier? - zapytała słabo, głosem pełnym napięcia.
- Poczekaj chwileczkę, może to nic złego.
Tymczasem weterynarz przystanął zdumiony i powiedział:
- No co ty, kolego? Warczysz na mnie?
Potem zawołał kobietę. Po chwili pojawiła się w pokoju. Ja natomiast cofnąłem się jeszcze, kładąc się zaraz przy Astelle. Bałem się jej zostawić, a spodziewałem się, że tego będą oczekiwali ludzie.
Kobieta podeszła do mnie niepewnie, wolno wyciągając rękę w moją stronę. Nie chciałem jej atakować, ale miałem złe przeczucia.
< Astelle? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz