Gratulacje, życzenia, oklaski, gratulacje, gratulacje, powinszowania, życzenia, oklaski i kolejne gratulacje. Od uśmiechania się aż rozbolał mnie pysk. Powrót do normalności, jak widzę. Przytuliłem do siebie Astelle, która wydawała się być lekko przerażona i przytłoczona tą całą sytuacją. Ja zresztą czułem się chyba równie skołowany, jednak z pewnością łatwiej było mi przyjmować te łaskawe słowa pełne radości od znanych, często bliskich wilków niż jej od obcych. Postanowiłem więc, po otrzymaniu od wszystkich razem i każdego z osobna krótkich serdeczności, "wymiksować się" wraz ze zmęczoną tym wszystkim wilczycą z uroczystości i zaszyć w jakimś spokojnym kącie.
- Uściski, Jaskier! - krzyknął euforycznie jeden z moich wojskowych kolegów, dodając głośno - uściski dla pary młodej!
- Tak jest! - krzyknęło jak jeden mąż całe zgromadzenie.
- Ukłony przede wszystkim dla pani alfowej! - zakrzyknął ktoś znów.
- Najlepsze życzenia z okazji zamążpójścia - Opal, jedna z wader, namiętnie potrząsnęła łapą Różyczki.
- Dziękujemy wam, drodzy nasi przyjaciele, za wasze dobre serca i szczere życzenia - zawołałem w tłum.
- Na zdrowie! Niech żyją! Niech żyją! - odpowiedział mi ktoś gorąco.
- Niech żyją! Niech żyją! - podniosły się okrzyki.
- Dziękujemy, naprawdę...! - resztą sił podniosłem głos i położyłem uszy po sobie, szukając bezpiecznej drogi wyjścia.
- Zaśpiewajmy! - wrzasnął ktoś. Westchnąłem ciężko.
Kilka minut później, udało nam się przedrzeć przez szalejący tłum. To prawda, wesela w naszym gronie były bardzo huczne. Zwłaszcza, jeśli wiązały się z pojawieniem się nowej władzy, której należało się... hm... nie narażać.
- ♪Niech im gwiazdka pomyślności...♪ - zgromadzenie chyba nie zauważyło, że w tłumie nie ma już ani Astelle, ani mnie. Nie wiem właściwie, czy byłby to dla nich problem. Tutejsza społeczność równie jak wesela lubiła huczne uroczystości. Niech sobie jeszcze trochę pohulają, nie mam nic przeciwko. Tymczasem wraz z Astelle, z ogromną ulgą weszliśmy do lasu. Po tak ciężkim dniu, bez dwóch zdań należała nam się chwila spokoju. Szliśmy przez chwilę, po czym wyszliśmy na jedną z wielu na naszych terenach niewielkich polanek.
- Ach... - odetchnąłem - to bardzo miłe z ich strony, ale już wystarczy.
- Stanowczo - kiwnęła głową wilczyca - teraz choć chwilkę pobądźmy we dwoje. Usiądziemy?
Przytaknąłem, układając się na ziemi.
- A więc, ukochana, teraz oboje należymy do dwóch watah. To chyba kolejny powód do radości - z uśmiechem przymknąłem oczy.
- Z pewnością... - Astelle przerwała, gdyż za nami dały się słyszeć głosy. W pierwszej chwili z trwogą pomyślałem, że być może to gromada radujących się członków WWN postanowiła przenieść bankiet w inne miejsce, jednak po chwili zorientowałem się, że to tylko wilki, z którymi rozmawialiśmy dwa dni temu, w nocy.
Co?! To te same, wrogie wilki! Tym razem przyszło ich sześciu. Zerwałem się z ziemi, to samo zaraz po mnie uczyniła Astelle.
- Och, witamy ponownie - jeden z nich wyszedł spomiędzy drzew z szyderczym uśmiechem.
- Nasi znajomi - wyszczerzył się drugi - teraz nareszcie sobie porozmawiamy.
- Co wy tu jeszcze robicie? - odsłaniając kły, wyszedłem przed Astelle, osłaniając ją przed łakomymi spojrzeniami sfory.
- Nie widzę powodu, byśmy mieli się stąd wynieść - mruknął pierwszy, ten, który był chyba kuzynem Astelle, podchodząc niepokojąco blisko. Nie czekałem na więcej, ostrzegawczo zawarczałem i kłapnąłem zębami tuż przed jego nosem.
- No no! - warknął - co my tu mamy! Dwie miernoty bez żadnych mocy, co? Co nam zrobicie, powiedzcie?
- Może lepiej powiedz, do czego zmierzasz - mruknąłem jak najgroźniej.
- Idziecie z nami - kuzyn Astelle wskazał nam głową kierunek. Popatrzyłem w oczy partnerce. Jest ich sześciu, nie będziemy walczyć. Potem posłałem jej spojrzenie znaczące mniej więcej: "jesteśmy razem, nie bój się niczego"
< Astelle? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz